Sprawiedliwość dziejowa vs obowiązek
W 37. minucie spotkania Eibaru z Elche 30 września tego roku piłka trafia do atakującego gości, Lucasa Boyé, który mniej więcej na 15. metrze ładnie obraca się z futbolówką i precyzyjnie posyła ją do siatki przy dalszym słupku.
Lucas Boye po dokonaniu sprawiedliwości dziejowej. (fot. Getty Images)
Gol Argentyńczyka dał ostatecznie ekipie ze Wspólnoty Autonomicznej Walencji cenne trzy punkty. W skali piłkarskiego wszechświata zdarzenie to może wydawać się mało istotne. Ot, jeden średniak wygrywa z innym średniakiem, również walczącym o utrzymanie. Gdyby jednak przyjrzeć się sprawie nieco bliżej, bramka ta miała głęboki historyczno-filozoficzny sens. Nie chodzi tu o żadnego typu zakorzenioną nienawiść czy wzajemną niechęć. Nie byłoby ku temu tak naprawdę racjonalnych powodów. Przeciwnie, na upartego jedni względem drugich mogliby odczuwać nawet w jakimś stopniu wdzięczność. Główną stawką tamtej potyczki, przynajmniej dla drużyny gości, była swego rodzaju dziejowa sprawiedliwość.
Żeby zrozumieć, o co dokładnie chodzi, należy cofnąć się w czasie o 6 lat. Wówczas Elche notowało po blisko ćwierćwieczu przerwy swój drugi sezon po powrocie do Primera División. Wielkich fajerwerków co prawda nie było, ale walka o utrzymanie zwłaszcza w drugiej połowie sezonu układała się dość harmonijnie. Przynajmniej sportowo – Elche ostatecznie zajęło 13. miejsce w tabeli. Mimo to w gabinetach tak kolorowo już nie było. Już od jakiegoś czasu włodarze wiedzieli, że boisko może na koniec okazać się najmniejszym problemem.
I tak też rzeczywiście było. Zaległości wobec urzędu skarbowego, piłkarzy i pracowników sięgnęły 8 milionów euro. Problemy te sprawiły, że w końcu wydarzyło się nieuniknione: Elche zostało administracyjnie zdegradowane. Kto zaś został kosztem zespołu ze wschodu Hiszpanii? Jak już się zapewne domyślacie, Eibar. Baskowie zyskali na nieszczęściu innych, a elity od tamtej pory nie opuścili. Nasi dzisiejsi rywale natomiast zaliczyli drogę do czyśćca, potem do piekła, znów do czyśćca, aż wreszcie po sześciu latach wrócili do elity.
W sezonie 2015/16 Elche zajęło miejsce w środku tabeli Segunda División. Wydawać się wówczas mogło, że po karnej degradacji Los Franjiverdes po prostu wpadną w ligową przeciętność na zapleczu hiszpańskiej ekstraklasy. Ale nic z tych rzeczy. W kolejnym roku przyszedł bowiem kolejny spadek, tym razem zaważyło już wyłącznie boisko. Na szczęście szybko udało się wrócić do Segundy, gdzie w pierwszym sezonie Elche uplasowało się w środku stawki. Rok później zaś osiągnęło zgoła nieoczekiwany sukces, jakim był powrót do Primery.
Warto zaznaczyć, że ekipa z Estadio Manuel Martínez Valero miała najgorszą możliwą pozycję wyjściową: awansowała po barażach z ostatniego (6.) miejsca gwarantującego w nich udział. W półfinałach w pokonanym polu zostawiona została Saragossa, w dwumeczu finałowym gorsza okazała się natomiast Girona. Co ciekawe, promocję z zespołem wywalczył Pacheta, czyli były trener Korony Kielce. Żeby było jednak zabawniej, niecałe 48 godzin po awansie… został zwolniony, kość niezgody miało stanowić zarządzanie klubem w trakcie pandemii. Obecnie szkoleniowcem Elche jest Jorge Almirón, dla którego to pierwsza przygoda z europejskim futbolem (poprzednio pracował w Argentynie, Meksyku i Arabii Saudyjskiej, skąd ściagnięto go do Hiszpanii). W staricu z Królewskimi z powodu wrażego wirusa zespół poprowadzi jednak drugi trener, Jesús Muñoz.
O latach minionych już było, czas więc się zająć tym, co dzieje się tu i teraz. A Elche w najwyższej klasie rozgrywkowej idzie w najlepszym wypadku mocno tak sobie. Jedyną pozytywną informacją jest w zasadzie to, że jak na razie udaje się unikać pobytu w strefie spadkowej. Lód jest jednak bardzo cienki. Przewaga nad 18. Realem Valladolid wynosi zaledwie punkt, a zespół od dłuższego czasu znajduje się na fali opadającej. Dość powiedzieć, że dzisiejsi gospodarze na zwycięstwo czekają od ponad dwóch miesięcy. Po raz ostatni Elche trzy punkty zdobyło w derbach regionu z Valencią 23 października. Od tamtej pory drużyna zanotowała pięć remisów i trzy porażki.
Z piłkarzy występujących aktualnie w ekipie Los Franjiverdes najciekawszą postacią jest niewątpliwie Nino. Już sam fakt, że mowa o 40-letnim napastniku potrafi działać na wyobraźnię. Filigranowy atakujący, wyglądem przypominający bardziej księgowego niż wyborowego snajpera, jest jednak również najlepszym strzelcem w historii drugiego poziomu rozgrywkowego w Hiszpanii. Na zapleczu ekstraklasy do siatki trafiał 191 razy na przestrzeni 15 sezonów. A przecież trzeba mieć także na uwadze, że kilka lat spędził w Primerze, gdzie zanotował bagatela 128 występów (24 gole). To właśnie Nino był autorem decydującej bramki w starciu z Saragossą w półfinałach baraży o awans do La Ligi. Na początku przygody z piłką trafił też do Realu Madryt, gdzie występował w kilku kategoriach młodzieżowych. W stolicy Hiszpanii nie zdołał jednak poważniej zaistnieć. Dziś w wyjściowym składzie zapewne go nie ujrzymy, jednak jego występ w żadnym wypadku nie jest wykluczony. Jeśli ktoś przegapił, wywiad z zawodnikiem gospodarzy znajdziecie w tym miejscu.
Dynamika rywali, jak łatwo zauważyć, jest zgoła odmienna od tej drużyny Zidane'a. Real Madryt wieczorem powalczy bowiem o siódme zwycięstwo z rzędu. Królewscy w grudniu przeszli kompletną metamorfozę i po prostu wygrywają wszystko, jak leci. Czasami nawet były to wygrane, do których dochodził przyjemny dla oka styl (Gladbach, derby Madrytu). Zespół momentami miewa gorsze chwile, ale – jak to mawia popularny Sęp – każde spotkanie ma swoje poszczególne fazy. Trudno przynajmniej po części się z tym nie zgodzić. Rozegranie 540 minut na równym, wysokim poziomie, jest zadaniem w praktyce chyba niewykonalnym. Nie chodzi tu o żadną gloryfikację szeroko rozumianego cierpienia, wznoszenie go na piedestał jest wbrew pozorom dosyć niebezpiecznym zabiegiem. Momentami po prostu okazuje się, że maszyna nie może przez cały czas chodzić na tych samych obrotach. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że wszystkie grudniowe potyczki jak dotąd kończyły się dla nas korzystnie.
Im dłużej trwa każda passa, tym bardzo często coraz trudniej ją podtrzymać. Dziś jednak, w starciu z beniaminkiem, pod żadnym pozorem nie możemy pozwolić sobie na zniweczenie całego wysiłku z minionych tygodni. W momencie publikacji tego tekstu Atlético ma co prawda na koncie dwa mecze mniej, ale z drugiej strony fakt, że kolejkę tę zaczynamy z nimi na równi punktami, a w bezpośrednim pojedynku okazaliśmy się bezsprzecznie lepsi, pozwala utwierdzać nas w przekonaniu, iż pozycja lidera w niedalekiej przyszłości jest jak najbardziej w naszym zasięgu. Mawiają, że mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy. Zakończmy więc ten rok z przytupem. Skupmy się i po prostu wywiążmy należycie z naszego obowiązku. Bo wygranie z Elche to, jakkolwiek patrzeć, absolutny obowiązek.
***
Na koniec jeszcze osobista wstawka, od której trudno było mi się powstrzymać i za którą przepraszam. Ale to właśnie od meczu z Elche zaczęło się dla mnie wszystko, co najlepsze.
***
Mecz z Elche rozpocznie się o 21:30 na Estadio Manuel Martínez Valero, a w Polsce będzie można obejrzeć go na CANAL+ Sport 2 na platformie Player.pl.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na gola Karima Benzemy wynosi 1,75, a dodatkowo, że będzie to pierwsze trafienie w meczu, 3,50. Przypominamy o trwających Realnych Typach, w których możecie wygrać doładowanie od FORTUNY.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze