Królewskie podsumowanie roku
Chcąc nie chcąc, rok 2020 dobiega właśnie końca. Jak to zazwyczaj bywa w tego typu przypadkach, wiąże się to z czasem pewnych podsumowań i przemyśleń. Nie mamy zamiaru zostawać pod tym względem w tyle, w związku z czym i my przygotowaliśmy dla was swoiste streszczenie wydarzeń z minionych 12 miesięcy.
Fot. Getty Images
W zeszłym roku opisywaliśmy dla was wszystko miesiąc po miesiącu. W tym zaś stawiamy na nieco inną formułę, choć przyznać trzeba, że również nie próbowaliśmy szukać przy tym kwadratowych jaj. Zamiast chronologii po prostu posegregowaliśmy pewne zdarzenia według kategorii. Na wstępie zaznaczamy też, że poniższe wybory są wyłącznie subiektywnymi wyborami/odczuciami autora tekstu. Nie zgadzacie się, czegoś wam brakuje, czy macie jeszcze jakieś inne spostrzeżenia – zachęcamy do przedstawiania obiekcji w komentarzach.
Nie przedłużając już zbytnio, zaczynajmy.
Zagraj to jeszcze raz
Historia świeża, bo z połowy tego miesiąca. Tak się jednak składa, że Królewscy na bodaj najbardziej kompletny mecz w swoim wykonaniu kazali nam czekać niemal do końca. Ostatnie derby Madrytu były przykładem tego, jak wygląda wysokiej jakości dobrze naoliwiona maszyna. Królewscy byli od rywali zza miedzy lepsi w zasadzie pod każdym względem. Można by się zastanawiać, co by było gdyby w świetnej sytuacji nie pomylił się Lemar. Gola jednak nie było, a ten pojedynczy obrazek nie jest w stanie zamazać ogólnego obrazu potyczki.
Atlético zostało zjedzone zarówno pod względem taktycznym, jak i czysto piłkarskim. W melodii tego meczu naprawdę trudno było doszukać się fałszywego dźwięku. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, to było jedno z naprawdę niewielu w tym roku spotkań, które chciało się oglądać, a po ostatnim gwizdku żałowaliśmy, że to już koniec. Nawet jeśli udawało nam się wygrywać dwukrotnie z Barceloną, Interem czy z Atlético jeszcze wcześniej (w lutym), to jednak żadna z tych potyczek nie była w stanie dać poczucia aż takiego spełnienia.
Zapomnij o tym
Mecz na Etihad jeszcze przez długi czas kojarzony będzie głównie z koszmarnych błędów Rafy Varane'a. Wina Francuza przy obu golach dla Manchesteru City oczywiście nie ulega żadnej wątpliwości. Tak czy inaczej, patrząc nieco szerzej, postawa defensora była jedynie wierzchołkiem góry lodowej. W Anglii cała ekipa zaprezentowała się bowiem beznadziejnie. Real Madryt co najwyżej przez kilka krótkich chwil wyglądał jak zespół, który walczy o przeżycie w rozgrywkach.
Drużyna była kompletnie pozbawiona charakteru i tego czegoś, co w poprzednich latach pozwalało święcić największe sukcesy. Można się zastanawiać, czy z Ramosem w składzie wyglądałoby to inaczej. Tego typu gdybanie nie ma jednak najmniejszego sensu. Kapitan, choć tym razem nie celowo, sam siebie wykluczył z tamtej potyczki i pretensje może mieć jedynie do siebie. City zaś, jak potem miało się okazać, wcale nie było aż tak potężne, co udowodnił Lyon. Jedyną rzeczą, która pomogła nieco przetrawić tamten fatalny wieczór, było wcześniej zdobyte mistrzostwo Hiszpanii. Nawet to jednak nie do końca potrafiło zabić pozostający po ostatnim gwizdku niesmak.
Nie piękno, lecz wnętrze się liczy
Zupełnie szczerze musimy przed samymi sobą przyznać, że Real Madryt w minionym roku raczej nie zanotował zbyt wielu trafień, po których zbieralibyśmy szczęki z podłogi. Nie sugerujemy oczywiście, że bramki udawało się zdobywać jedynie w szkaradny sposób. Na kilku akcjach czy uderzeniach można było zawiesić oko, ale wciąż nie było to coś, co pozostawałoby w pamięci na dłużej. Gdybyśmy mieli wybierać stricte najpiękniejszego gola, zapewne padłoby na trafienie Hazarda z Huescą.
Wolimy jednak mimo wszystko, i to wcale nie na złość Edenowi, zmienić nieco kryterium wyboru tej jednej jedynej bramki. Najbardziej poruszający gol urodą nie wyróżniał się niczym ponad przeciętność. Okoliczności jednak sprawiały, że można było uronić łezkę. Trudno było nie wzruszyć się, kiedy w meczu z Valencią wracający po 10 miesiącach Marco Asensio minutę po wejściu przy pierwszym kontakcie z piłką pokonał Cilessena. Abstrahując od tego, że było to trafienie niezwykle ważne, bo podwyższające prowadzenie w arcyistotnej potyczce, Marco po tylu miesiącach ciężkiej pracy nad powrotem do zdrowia po prostu nie mógł wyobrazić sobie lepszej rekompensaty za cały ten wysiłek. Jeśli kogoś tamta chwila nie ruszyła, to najwidoczniej, jak powiedziałby Gianluigi Buffon, ma śmietnik zamiast serca.
Błysk w oku
– To prawdziwa przyjemność móc oglądać w akcji Benzemę. Kiedy dostaje piłkę i rusza, to… powiedzmy, że rozumie grę w tak szczególny sposób i umie rozwinąć akcję z takim taktem, że to po prostu coś cudownego – powiedział przed kamerami po niedawnym spotkaniu z Granadą Emilio Butragueño.
Sęp mówi różne rzeczy. Często można odnieść wrażenie, że jest wręcz oderwany od rzeczywistości, choć przecież każdy doskonale wie, że najzwyczajniej w świecie nie wypada mu rzucać kontrowersjami i ulegać przed kamerami emocjom. Kiedy jednak porusza temat Karima, za każdym razem mamy wrażenie, że mówi najszczerzej, jak się da. Tym bardziej że Sęp sam był przecież w przeszłości wybitnym napastnikiem.
Oprócz zdobytych przez Francuza bramek w pamięci na bardzo długo pozostanie nam jego asysta przy golu Casemiro w konfrontacji z Espanyolem. Po prostu geniusz w czystej postaci. Na takie zagrania warto czekać miesiącami. Benzema jednak tak po prostu rozumie futbol.
A miało być tak pięknie
Nie da się tutaj polecieć inaczej niż oczywistością. Na siłę można by wymienić Marcelo, można by się czepiać Asensio, w oczy raziły też błędy Varane'a. Nikt jednak nie jest sprawcą tak olbrzymiego rozczarowania jak Eden Hazard. Belg miał ciągnąć ten zespół na plecach, być największą gwiazdą po odejściu Cristiano Ronaldo i stanowić symbol nowego projektu. Kto jednak nigdy nie śledził Premier League tak naprawdę może mieć problem ze zdefiniowaniem tego, jakim Hazard właściwie jest zawodnikiem i co miał do tego zespołu wnieść.
Atakujący albo się leczy, albo za chwile będzie się leczył. Gdy już był zdrowy(?), na boisku był w stanie pokazać pojedynczy błysk w potyczce z Huescą, a poza tym ograniczał się do dostojnej miny, dreptania i podania do najbliższego. Już kiedyś pisaliśmy, że porównywanie Hazarda do Kaki czy Bale'a, to obraza dla Brazylijczyka i Walijczyka. Jak na razie Eden obok nich nawet nie stał. Jeśli sytuacja wkrótce nie ulegnie zmianie, być może w niedalekiej przyszłości będziemy mogli mówić o zdecydowanie najgorszym transferze w historii Królewskich.
Złota statuetka
Po krótkim i gorzkawym przerywniku czas na jedno z dań głównych. Karima Benzemy nigdy na poważnie nie brano w kategoriach zwycięzcy innego plebiscytu niż Zawodnika na Pięć Gwiazdek, więc chociaż my wręczymy mu zaszczytną nagrodę zawodnika roku w Realu Madryt. Spodziewamy się rzecz jasna głosów sprzeciwu, wręcz zdziwilibyśmy się, gdyby było inaczej. Jakkolwiek jednak patrzeć, Francuz był punktem odniesienia całej formacji ofensywnej Królewskich.
Często mówi się, że atakiem wygrywa się mecze, a obroną trofea. Nie do końca się z tym jednak zgadzamy. Przynajmniej nigdy nie słyszeliśmy, by ktoś triumfował w jakichś rozgrywkach bez zdobywania bramek. Karim w 2020 roku strzelił łącznie 23 gole i zanotował 8 asyst. Na pierwszy rzut oka nie wydają się to aż tak wspaniałe osiągnięcia. Na pewno nie wytrzymywałyby one porównania ze statystykami Cristiano.
Benzema po odejściu Portugalczyka musi jednak robić i za siebie i za niego. To tak naprawdę bardzo niewdzięczna rola, zwłaszcza w sytuacji, w której pozostali atakujący w wielu meczach ograniczali się do statystowania. Można Karima nie lubić, rozumieć piłkę inaczej i nie przepadać za jego stylem. Benzema dzielił kibiców od zawsze i tak pewnie pozostanie już do końca jego kariery. Jego wpływ na grę i wyniki jest jednak niezaprzeczalny.
Zapraszamy po odbiór statuetki i pamiątkowego żetonu.
Kto by pomyślał?
Luce Modriciowi wtykano już obola w usta i szykowano do podróży łodzią na drugą stronę rzeki Styks. Gdy Chorwat złapał dołek formy, wielu stawiało na nim krzyżyk. Tymczasem 35-latek w ostatnich miesiącach bliżej niż emerytury jest formy, która pozwoliła mu na zdobycie Złotej Piłki. Nawet jeśli Lukita gra nieco rzadziej niż w poprzednich sezonach, co jest przecież w pełni zrozumiałe, to jednak wciąż długimi momentami prezentuje światową klasę i jest niezbędnym elementem układanki Zidane'a.
Wiadomo, że to już nie piłkarz, który w każdym meczu będzie grał od deski do deski, ale do przebywającego w drużynie za zasługi figuranta jest mu bardzo daleko. Modrić błyszczy regularnie i robi wszystko w kierunku wywalczenia sobie nowego kontraktu. Prezentowana przez niego jakość i boiskowa inteligencja nie powinny być kwestionowane przez nikogo. Oglądanie go w akcji cały czas stanowi czystą przyjemność.
Medal z czekolady
Latami dobrze się zapowiadał, aż w końcu się zestarzał. Czyli historia o tym, jak Isco miewał momenty, ale przez osiem lat nigdy nie umiał złapać na dłużej regularności. Aż dziw bierze, jak tak dobry technicznie zawodnik może tak bardzo ginąć w tłumie. O ile w poprzednich latach zdarzały mu się błyski, o tyle w trakcie minionych 12 miesięcy trudno było doszukiwać się jakichkolwiek pozytywów w jego grze. Piłkarz wiecznie do odbudowy, który jednak zamiast się spajać, jeszcze bardziej się rozsypuje.
Zidane cały czas daje mu szanse i chyba nawet w niego wierzy. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że to wszystko dzieje się już trochę za sprawą siły przyzwyczajenia. Z jednej strony szkoda się pozbywać kogoś, kto dysponuje takim talentem. Z drugiej jednak nadzieja na to, że uda się go wykorzystać, jest z dnia na dzień coraz słabsza. To właśnie ten stosunek potencjału do boiskowej postawy sprawia, że Isco należy uznać za największe rozczarowanie tego roku.
Złota myśl
„Bracie, nie graj z nim, on gra przeciwko nam”, rzekł Karim Benzema do Ferlanda Mendy'ego w przerwie meczu z Gladbach. Dobór tego cytatu nie ma na celu szkalowania Viníciusa. Głównym kryterium wyboru było najzwyczajniej to, jak szerokim echem odbiły się słowa Francuza o koledze z zespołu. Jeśli nie wierzycie, zapraszamy do zapoznania się z komentarzami samych użytkowników.
Czy słowa takie powinny paść? Pewnie nie. Czy słowa takie padają? Podejrzewamy, że dosyć często. Niewielu jednak daje się na tym złapać. W zbiorniku adrenaliny, jakim jest szatnia piłkarska, siłą rzeczy niejednokrotnie króluje emocjonalny i prosty przekaz. Całe szczęście, że wszystko szybciutko rozeszło się po kościach, a zajście stanowi dziś jedynie niewiele znaczącą anegdotę. Trzeba jednak przyznać, że jak na Real Madryt sprawa ucichła chyba aż… za szybko.
Jak do tego doszło? Nie wiem
Niegdyś Andrzej Lepper zastanawiał się przed kamerami, jak można zgwałcić prostytutkę. My zaś na tej samej zasadzie niezmiennie zastanawiamy się, jak można spaść ze ściany. Próbujemy sobie to wyobrazić, ale jakoś wciąż wymyka się to naszej wyobraźni i skali postrzegania wszechświata. Luka Jović w niewytłumaczalny sposób przyciąga jednak do siebie pechowe i nieraz skrajnie absurdalne sytuacje.
Istnieje jeszcze zawsze opcja numer dwa: Jović ze ściany wcale nie spadł, a do prasy trafiła zwyczajna plotka. Nawet w tym przypadku nie dawałoby nam to spokoju. Do wymyślenia sobie takiego czegoś i pójścia z podobną nowiną do prasy naprawdę potrzeba by chyba twardych narkotyków. Upadek ze ściany nawet w ramach fikcji brzmi bowiem niedorzecznie.
Niemożliwe?
Wszyscy albo prawie wszyscy tego chcieli, ale tak naprawdę nikt jakoś szczególnie nie liczył, że się uda. Garetha Bale'a wypychano z klubu jeszcze latem poprzedniego roku. Doszło nawet do sytuacji, w której sam Zidane stwierdził, że im szybciej Walijczyk opuści stolicę Hiszpanii, tym lepiej. Ten jednak został. Na początku nawet grał w piłkę. Potem zaś już tylko w golfa.
Sytuacja wydawała się nie mieć wyjścia. Klub chciał się pozbyć 31-latka, ale ten nie chciał odchodzić, do czego skądinąd miał przecież pełne prawo. Żadna ze stron już nawet nie udawała, że myśli wyłącznie o własnym interesie. Real chciał zejść ze stratosferycznej pensji atakującego, ten zaś ani myślał z niej rezygnować. Aż w końcu do drzwi Królewskich zapukał Tottenham. O ewentualnym powrocie Bale'a do Londynu spekulowano nie raz i nie dwa. Sęk jednak w tym, że mało kto sądził, iż faktycznie może do czegoś dojść.
A jednak. Bale ostatecznie trafił do swojego byłego klubu, a Spurs wzięli na siebie pensję piłkarza. Jak wyglądają efekty tego posunięcia? Jak na razie najlepiej wychodzi na nim Real, który zaoszczędził 15 milionów euro na niepotrzebnym piłkarzu. Sam Bale w Anglii rozczarowuje, a w Tottenhamie po początkowej euforii nie ma śladu. To jednak też nie do końca tak, że mamy już problem całkowicie z głowy. Wiele bowiem wskazuje na to, że jeśli obecny stan rzeczy się utrzyma, po sezonie samolot z Bale'em na pokładzie ponownie wyląduje w Madrycie…
Historia na naszych oczach
Niezależnie od naszego podejścia do sprawy, Billa Gatesa, czipów czy frezerów-władców podatkowych, od marca do czerwca byliśmy świadkami historii. Zawieszenie rozgrywek piłkarskich na tak długi czas było zjawiskiem w najnowszych dziejach futbolu niespotykanym. Okres ten z pewnością sprzyjał pewnym przemyśleniom i refleksjom na temat piłki i nie tylko.
Część z nas zapewne doszła do wniosku, że bez futbolu da się żyć, inni zaś nie mogli wytrzymać z tęsknoty. Zdaliśmy też sobie sprawę z tego, że nawet największe sportowe marki świata przy tego typu zastoju stosunkowo prędko wpadają w finansowe tarapaty. Real Madryt w ramach oszczędności przeniósł się na stadion rezerw, nikogo nie kupił, ale za to sprzedał kilku piłkarzy, którzy być może w innych okolicznościach dziś biegaliby w białej koszulce.
W kibicach i mediach w obliczu braku bieżących wydarzeń obudziła się natomiast bardzo głęboka nostalgia. Jeśli mamy tęsknić za czymś z tego okresu, to z pewnością za liczbą świetnych retro materiałów oraz wywiadów ze znanymi i mniej znanymi, choć równie ciekawymi postaciami. Takie szersze spojrzenie na świat piłki mimo wszelkich niedogodności być może było potrzebne.
Dziwnie się czuję
To uczucie, gdy Real Madryt zagrał pierwszy oficjalny mecz na Alfredo Di Stéfano, pozostanie w nas jeszcze przez długi czas. Tak naprawdę do teraz trudno jest się przyzwyczaić, że największy klub świata występuje na pustym 6-tysięcznym stadionie. Wiadomo, że z czasem ten dziwny dyskomfort się zaciera, ale nad przejściem z tym do porządku dziennego nie ma mowy. Komputerowo generowani kibice na trybunach, podkładanie głosu kibiców w połączeniu z oprawą dźwiękową z Santiago Bernabéu mimo wszystko nie są w stanie nas oszukać. Mamy nadzieję, że jak najszybciej wrócimy z naszego letniskowego domku do głównej posiadłości, prawdziwej świątyni futbolu.
Kamieniem w jezioro
Tutaj wyróżnienie za całokształt twórczości i ku przestrodze. Vinícius w Realu Madryt spędza już swój trzeci sezon, a najczęściej podnoszonym argumentem na jego obronę jest to, że robi wiatr. Nieważne, w którą stronę wieje. Smutna rzeczywistość wygląda jednak tak, że progres w jego grze przez ten naprawdę przecież długi czas jest w zasadzie niezauważalny. Jak podejmował głupie wybory, tak podejmuje je dalej. Jak źle uderzał w piłkę, tak dalej uderza źle. Im dłużej z nami jest, tym jest wciąż taki sam. Miewa błyski, ale bardzo często na zasadzie takiej, na jakiej dużo racji ma ten, kto dużo gada. Za mało w tym czystej jakości i przede wszystkim myślenia. Choć mówimy oczywiście o wciąż bardzo młodym graczu, mimo wszystko już chyba najwyższa pora, by wskoczył na wyższy poziom. Jego braki w podstawowym wyszkoleniu są nieraz wręcz przerażające.
Nie odchodź, proszę
Myślenie o śmierci i odejściu Sergio Ramosa z Realu Madryt to dwie najbardziej przerażające rzeczy na świecie. Nie da się pojąć w żaden logiczny sposób tego, jak pojedyncza jednostka może mieć aż taki wpływ na postawę całej drużyny. Bez niego zespół jest pozbawiony nie cząstki, lecz lwiej części duszy. Widać to zwłaszcza po spotkaniach w Lidze Mistrzów. Gdy Ramosa nie ma, wszystko się rozlatuje.
Kapitan wraz z Benzemą wybudował fundament pod mistrzostwo Hiszpanii. Jego sześć goli po wznowieniu rozgrywek to jedynie materialny wymiar jego wkładu w sukces. Nawet najbardziej imponujące liczby nie mogą w pełni pokazać rzeczywistego znaczenia Sergio Ramosa dla Realu Madryt. Miniony rok dobitnie pokazał, czym Królewscy są z nim i bez niego. Skoro do przedłużenia kontraktu nie doszło w 2020 roku, to miejmy nadzieje, że z informacją tą wejdziemy w 2021.
Nie do wiary
Podobno po naszej planecie chodził kiedyś człowiek, którego piorun trafił siedem razy. Piszemy „podobno”, bo nie dalibyśmy sobie uciąć nawet włosa, że to prawda. Wiemy jednak, że prawdą jest inne zjawisko paranormalne, które wydarzyło się 8 listopada 2020 roku. Nie wiemy niestety, jaki stał za tym układ gwiazd i jaka siła nieczysta pociągała wówczas za sznurki, jednak faktem jest, że Real Madryt przegrał na Estadio Mestalla z Valencią 1:4 po trzech rzutach karnych i samobóju.
Mało tego, przy każdej straconej bramce palce maczał inny obrońca. Jedenastki dyktowano po przewinieniach Lucasa, Marcelo i Ramosa, swojak zaś padł łupem Varane'a. To właśnie głównie ta niebywała symetria sprawia, że tak trudno jest pojąć to ludzkim rozumem. Całokształt tego niebywałego wyczynu wygląda tak, jakby przyroda przy całej swej nieprzewidywalności nawet w tak skomplikowanym układzie była w stanie zachować idealną równowagę. Choć początkowo po ostatnim gwizdku czuliśmy jedynie wielkie rozgoryczenie, dziś z perspektywy czasu, nieco chłodniejszym okiem, doceniamy rozmach tego zjawiska
Nagroda imienia Diego Simeone
Wędruje rzecz jasna w ręce Fede Valverde. Wiemy, że Morata lubi nieraz partaczyć. Kiedy jednak w grze jest trofeum, zegar wybija 115. minutę, a Hiszpan wychodzi sam na sam, zostawienie rzeczy taką, jaka jest, wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem. Wślizg Fede Valverde w finale Superpucharu Hiszpanii z moralnego punktu widzenia był karygodny. Urugwajczyk dokonał jednak wyboru, którego dokonałby na jego miejscu zapewne każdy lub w najgorszym wypadku prawie każdy. A już na pewno dokonałby go sam trener rywali, Diego Simeone. Wślizg, bezdyskusyjna czerwona kartka. Kilka minut później rzuty karne, Real z trofeum.
Szkoleniowiec Atlético ma za uszami wiele, ale akurat w odniesieniu do zagrania Valverde zachował dużą klasę. On wiedział, że gdyby był na boisku, również by się nie wahał. Przyjął to z pokorą, mimo że jego zespół został pozbawiony stuprocentowej sytuacji i w konsekwencji pucharu. Gest klepnięcia ze zrozumieniem w głowę pomocnika Realu Madryt wyrażał więc niż Rafaello. Jak to się ładnie mówi, taki jest futbol. W tamtym przypadku był okrutny dla naszych przeciwników i łaskawy dla nas. Choć wszyscy wiedzieli, że to, co się stało, było złe, każdy w głębi duszy musiał to rozumieć.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze