¡A por la Décima!
Pozwolę sobie dzisiaj zacząć od niedługiej narracji w pierwszej osobie. Prawdopodobnie obyłoby się i bez tego, ale pewne konkretne wspomnienia – nawet jeśli niezbyt wzniosłe czy kluczowe dla dalszego żywota – wygodniej przedstawić, pisząc w odniesieniu do siebie.

Fot. Getty Images
Wiosną 2004, obstawiałbym, że jakoś w marcu, pozwoliłem sobie na luksus wydania trzech polskich złotych na tygodnik „Piłka Nożna”. Moją uwagę w tamtym numerze przykuł w szczególności jeden artykuł o groźnie brzmiącym tytule: „Padną na twarz”. Tekst stanowił ocenę sytuacji w Realu Madryt oraz prognozę autora (nazwiska niestety nie pamiętam) odnośnie tego, jak Królewscy zakończą sezon 2003/04. Do dziś uważam, że były to najbardziej prorocze linijki, jakie przyszło mi przeczytać w sportowej prasie. Być może gdybym czytał tamten artykuł jako kibic o nieco dłuższym stażu, stwierdziłbym, że po prostu wypunktowano w nim oczywistości, ale nawet przewidywania oparte na truizmach rzadko kiedy znajdują aż tak dokładne odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Przekaz tych kilku akapitów był w skrócie taki, że nawet pomimo pierwszego miejsca w lidze, tak wąska i pozbawiona podstawowej równowagi kadra w którymś momencie po prostu musi paść ze zmęczenia i w efekcie się wykoleić. A kiedy już do tego dojdzie, będzie bardzo mocno bolało. Jako małolat byłem wyjątkowo oburzony, przewaga wydawała się bezpieczna, a gwiazdy z plakatów przecież nie przechodzą przez chwile słabości (chyba że akurat Figo strzela karnego z Juventusem). Nie bardzo przeszkadzało mi, że w tym samym czasie w defensywie ratować nas mieli Francisco Pavón z Álvaro Mejíą.
Autor tekstu, jak się okazało, miał jednak stuprocentową rację. Real Madryt faktycznie padł wówczas na twarz i w beznadziejnym stylu poniósł klęskę w walce o mistrzostwo. Królewscy ostatecznie nie załapali się nawet na podium! Ligowy tytuł zgarnęła Valencia Rafy Beníteza, za nią uplasowała się Barcelona, a trzecie miejsce zajęło Deportivo. Trudno jednak zdobyć ligowy tytuł, jeśli na ostatnich 11 meczów (liczba wybrana nieprzypadkowo – tyle spotkań Real musi rozegrać po wznowieniu rozgrywek w tym sezonie) przegrywa się siedem, z czego pięć z rzędu na sam koniec.
Jednym z tych, którzy padli wtedy na twarz był nie kto inny, jak Zinédine Zidane. Ten sam człowiek, który po 16 latach, już jako trener, prowadzi zespół robiący do tej pory wszystko, by nie podzielić losów swojego szkoleniowca z tamtych mrocznych czasów. Francuz artykułu z „Piłki Nożnej” raczej nie czytał, z pewnością jednak doskonale pamięta spektakularny upadek ekipy Queiroza. Dziś zaś na ostatniej prostej ligowego sezonu jest na najlepszej drodze, by zaliczyć odwrotność tamtej haniebnej passy.
Narzekać na styl jest niezwykle łatwo. Wiadomo, że stany przedzawałowe w meczach z Granadą to nie jest coś, o czym byśmy marzyli. Że wygrana 1:0 po karnym nie może budzić zachwytów. Że niecierpliwe wyczekiwanie ostatniego gwizdka w kilku kolejnych spotkaniach nie sprzyja byciu zen. Kibic Realu Madryt z założenia musi mieć wysokie wymagania i byle pretekst jest dobry do kręcenia nosem. Jakkolwiek jednak na to wszystko patrzeć, najważniejsze jest w tej chwili właśnie to, że nie padamy na twarz.
A przecież gdyby się chwilę zastanowić, powodów ku temu, by się tak stało, nie brakuje. Wygranie dziewięciu na dziewięć meczów po tak długiej przerwie, przy grze co trzy dni i nieustannej presji wyniku niezależnie od walorów estetycznych musi budzić podziw. Czy jeśli uda nam się zdobyć mistrzostwo, ktoś zamieniłby to, co widzimy na piękne porażki z czasów Galácticos? Czy jest wśród nas ktoś, kto pogardziłby w ten czwartkowy wieczór nawet najbrzydszym zwycięstwem po samobóju w ostatniej sekundzie?
Dziś do wielkiego świętowania wystarczy tylko i aż znów nie paść na twarz. Zwycięstwo z Villarrealem zapewni nam mistrzowski tytuł, który tak bardzo w ostatnich latach nam się opierał. Mecz, jak każdy przedtem, z pewnością nie będzie łatwy, tym bardziej że z Żółtą Łodzią Podwodną nigdy nie grało nam się zbyt przyjemnie. Tak czy inaczej, głęboko wierzymy, że podopiecznym Zidane'a wystarczy sił na tych ostatnich metrach. Cel jest już tak blisko, że po prostu nie możemy stanąć teraz w miejscu. To chyba ten moment, w którym samą siłą woli powinniśmy być w stanie wykrzesać z siebie najgłębiej skrywane pokłady energii.
Jeśli będzie trzeba, to oczywiście poczekamy z otwarciem szampanów do niedzieli, ale obiecajcie nam, że zostanie on spożyty zgodnie z przeznaczeniem. Tak żmudnej pracy i ogromu włożonego wysiłku nie możemy zaprzepaścić na kilka kroków przed metą. Niech ta 10. z rzędu wygrana będzie naszą ligową Décimą.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Ostatnio Królewscy imponowali defensywą, ale i w ataku dokładali to, co trzeba. Kurs na wygraną Realu 1:0 to 7,70.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Początek meczu o 21:00 na Estadio Alfredo Di Stéfano. W Polsce na żywo będzie można obejrzeć go w Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze