Laboratorium Dextera
Gdyby dzisiejszy futbol miał utożsamiać się z tytułem jakiegoś utworu muzycznego, najpewniej byłoby to „Harder, Better, Faster, Stronger” Daft Punka.
Fot. własne
Ciężej.
Lepiej.
Szybciej.
Mocniej.
W obecnych czasach futbol coraz bardziej pędzi w kierunku atletyzacji. Zawodnika w pewnym wieku w piłkę już grać nie nauczysz (miejmy nadzieję, że strzał Viníciusa będzie tu wyjątkiem). Wiedzą to oczywiście także trenerzy, którzy dysponując grupą piłkarzy o określonej skali talentu, skupiają się w największej mierze na podtrzymywaniu rytmu i czucia piłki, przygotowaniu fizycznym, taktyce oraz, co równie ważne, przygotowaniu mentalnym.
Jak zabiegać rywala? Jak być zawsze ułamek sekundy przed nim? Jak rozłożyć siły w konkretnych fazach meczu? Jak zneutralizować najgroźniejszą broń przeciwnika? Jak wykorzystać jego słabości? Jak skakać wyżej, wypracowywać odpowiednie odruchy, widzieć więcej, myśleć szybciej... Nie ma krzty przypadku w tym, że dziś ośrodki największych klubów świata przypominają miejscami Laboratorium Dextera. Podłączasz jegomościa pod odpowiednie urządzenie i po chwili wiesz, na które aspekty treningu w jego przypadku trzeba kłaść większy nacisk. Piłkarz dziś pod wieloma względami musi po prostu przypominać maszynę, i to nie tylko w godzinach pracy.
Choć dbałość o te wszystkie najdrobniejsze szczegóły jest niesamowicie istotna, w końcu jednak przychodzi kluczowy moment, gdy z warunków laboratoryjnych przenieść trzeba się na otwartą przestrzeń podatną na działanie wszelkiej maści czynników zewnętrznych. Wielki w starciu z mniejszym oczywiście wciąż pozostanie faworytem i najczęściej nie zawiedzie, jednak futbol w swoim kodzie genetycznym ma wpisaną wyjątkową nieprzewidywalność. Dyspozycja dnia obu drużyn, trudny teren, łut szczęścia czy zwyczajnie głupi błąd są w stanie realnie wpłynąć na bieg wydarzeń.
Obecny sezon przyjdzie nam jednak dograć w warunkach bardziej zbliżonych do tych z laboratorium. Czynniki wymienione w poprzednim akapicie wciąż będą rzecz jasna występować, ale w zaistniałej sytuacji mogą nie dochodzić do głosu aż tak często. Po trzech miesiącach zamrożenia rozgrywek dużo bardziej widoczne będą różnice w naturalnych predyspozycjach graczy, przygotowaniu, talencie czy warunkach do treningu. Nawet w najlepszej lidze świata nie każdy zawodnik ma dom z hektarowym ogrodem, prywatną siłownią czy kriokomorą. Nie wszystko da się przecież zastąpić rowerkiem stacjonarnym i hantlami. Różnice w potencjale piłkarskim i warunkach istniały oczywiście i przed czasami kryzysu. Problem tkwi jednak w tym, że teraz w wielu przypadkach mogło nie starczyć piasku na zasypanie dziur/przepaści. O tym, że spotkania wyjazdowe sprowadzać można jedynie to liczby przejechanych kilometrów, nie ma już nawet sensu wspominać.
Było to dość dobrze widać w meczu z Eibarem. Czy Real zagrał w tym spotkaniu dobrze? Zagrał raczej tak sobie. Zwłaszcza w drugiej połowie nie za bardzo było się czym zachwycać, że tak delikatnie to ujmiemy. Zwycięstwo nie było zagrożone praktycznie ani przez sekundę, a przecież rywal wcale nie robił wszystkiego, by podarować nam trzy punkty. Ot, zagrał na swoim normalnym poziomie. Sam trener Basków, José Luis Mendilibar, przyznał na pomeczowej konferencji, że w zasadzie jeszcze nie wie, w jakiej formie są jego piłkarze oraz że u wybitnie utalentowanych zawodników braki fizyczne będą siłą rzeczy mniej widoczne. Ktoś powie, że to szukanie wymówek, jednak przy chłodnej analizie mimo wszystko trudno odmówić temu stwierdzeniu logiki.
Te laboratoryjne warunki sprawiają, że przed wieczornym starciem z Valencią jesteśmy nieco skołowani. Z jednej strony bowiem, mając na względzie, że jutro Barcelona gra na wyjeździe z Sevillą, bojowy nastrój udzielałby nam się praktycznie od ostatniego gwizdka poprzedniej potyczki. Dziś i jutro na rozkładzie znajdują się przecież dwa absolutnie hitowe spotkania, które przy obecnej sytuacji w tabeli wzbudzać mogą autentyczną żądzę krwi. Dziwnie robi się na samą myśl, że i w Madrycie, i w Sewilli w tak potencjalnie przełomowych chwilach panować będzie cisza. Jedynie kibice w swoich bunkrach będą mogli podjąć kolejną próbę poddania się złudzeniu podłożonych dźwięków i rozpikselowanych makiet przedstawiających zapełnione ludźmi trybuny.
Patrząc na to od drugiej strony, będzie to jednak także dość ciekawe doświadczenie. W sterylnych warunkach będziemy mogli bowiem oglądać mecze, w których różnica klas między drużynami z założenia nie jest aż tak wielka. Obserwowanie tego rodzaju eksperymentu po prostu musi budzić ciekawość. O lepszy wyznacznik naszego faktycznego potencjału w najbliższym może być ciężko. Nawet jeśli Valencia zalicza średnio udany sezon (8. miejsce w lidze i... bilans bramek -1), to jednak nikomu raczej nie trzeba przypominać, że kto jak kto, ale akurat Nietoperze potrafią się na nas spiąć.
W normalnych okolicznościach zapowiedź tego spotkania byłaby nacechowana mocno emocjonalnie. Czeka nas bowiem półtorej godziny prawdy, a w zasadzie trzy godziny, licząc z jutrzejszym meczem Barcelony. Poddenerwowanie i świadomość stawki są wciąż mocno odczuwalne, ale też trudno uniknąć podszycia tego wszystkiego większą niż zazwyczaj ciekawością. I my, i piłkarze bierzemy bowiem udział w przymusowym eksperymencie, który po powrocie do normalnego funkcjonowania prędko (albo i nigdy) się już nie powtórzy. Niech tylko Dee Dee nie zamieni naszych wynalazków w gruz. W całej tej niecodzienności w grze pozostaje takie samo mistrzostwo Hiszpanii.
Początek meczu dziś o 22:00 na Estadio Alfredo Di Stéfano. W Polsce na żywo będzie można obejrzeć go na Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze