„Gdybyśmy mierzyli się wtedy z Atlético, zdobylibyśmy ten puchar”
Wczoraj minęło równo 40 lat o historycznego finału Pucharu Króla, w którym Real Madryt zmierzył się z własnymi rezerwami. Z tej okazji dziennikarze Asa porozmawiali z Javierem Castañedą, byłym piłkarzem drugiej drużyny oraz późniejszą legendą Osasuny.
Fot. własne
Co pan pamięta z tamtego finału, na pierwszy rzut oka tak niesamowitego?
Oczywiście, że mówimy o czymś niezwykłym. Bardzo trudno było doprowadzić do sytuacji, w której rezerwy grają w finale krajowego pucharu z, ujmijmy to, w ten sposób, swoim ojcem, czyli pierwszym zespołem.
Ponadto niektórzy zawodnicy, jak chociażby pan, nieraz przeskakiwali do pierwszej drużyny.
W naszych szeregach było pięciu lub sześciu graczy trenujących z pierwszym zespołem. Relacje były bardzo bezpośrednie. Razem trenowaliśmy i mierzyliśmy się w gierkach treningowych. Między Realem i Castillą panowały bardzo zażyłe więzi.
To musiała być dla pana skomplikowana sytuacja.
Zdecydowanie niewygodna. Przede wszystkim dlatego, że po przejściu tylu rund byliśmy zmotywowani i pełni nadziei, że uda nam się zwyciężyć. Ale przecież to było niemożliwe, by Castilla wygrała z Realem Madryt.
Nie mieli dla was litości, porażka była wysoka.
Tak, przegraliśmy 1:6, ale kibice byli za nami. W każdej poprzedniej rundzie, dzięki rywalom, z którymi się mierzyliśmy, stadion zawsze był pełen. Kibice Realu bardzo angażowali się we wspieranie nas. Dla pierwszej drużyny sytuacja też była niezbyt wygodna. Poza półfinałem z Atlético praktycznie cały czas grali z wyraźnie słabszymi ekipami.
Wy natomiast byliście zmuszeni eliminować mocne zespoły.
By awansować do finału Pucharu Króla, finaliści każdego roku przejść muszą bardzo różne drogi. My mieliśmy pecha i z drugiej strony szczęście, bo udawało nam się awansować dalej. Najpierw pokonaliśmy Racing, który był wtedy liderem Segundy. Następnie przyszła kolej na Hérculesa, klub z Primery. Na ich stadionie przegraliśmy 0:3, ale w rewanżu odnieśliśmy zwycięstwo 4:0. Później były Athletic i przeżywający złoty okres Real Sociedad. Graliśmy też ze Sportingiem, również mającym w tamtych czasach świetną paczkę z graczami takimi jak Quini, Ferrero, Maceda... Oni byli wicemistrzami kraju. Uważam, że gdybyśmy w finale mierzyli się z Atlético, zdobylibyśmy ten puchar. To było dla nas jasne. Luis Aragonés wolał zresztą trafić w półfinale na Real niż na Castillę.
Co wspomina pan z tamtego dnia najmilej?
Z początku tamto spotkanie kojarzyło mi się ze złą aurą. Potem takie rzeczy przechodzą. Okoliczności były bardzo dziwne. Jak wspomniałem, nie możesz wygrać z własnym ojcem, tym bardziej z Realem Madryt tamtej epoki. Oni mieli w składzie Del Bosque, Juanito, Santillanę, Camacho, Benito... Bardzo dobra drużyna, która zdobyła w tamtym sezonie mistrzostwo Hiszpanii. W Castilli mieliśmy natomiast Agustína, Espinosę, Gallego, Bernala... Większość z nas skończyła potem w Primerze.
Jakie było nastawienie graczy Realu po ostatnim gwizdku?
Dobre, udaliśmy się potem na wspólną kolację. Dla mnie to był także koniec pewnego etapu, ponieważ tamtego roku podpisałem kontrakt z Osasuną. Musiałem wybierać między pozostaniem i dalszą walką o pierwszy zespół i odejściem. Wybrałem Osasunę, która właśnie wchodziła do La Ligi.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze