Simeone: W Lizbonie Real był lepszy, w Mediolanie nie
Diego Simeone wziął udział w specjalnym wywiadzie z inicjatywy Argentyńskiej Federacji Piłkarskiej. Przedstawiamy najważniejsze wypowiedzi trenera Atlético Madryt związane z europejską piłką.
Fot. Getty Images
– Messi i Maradona? Porównujemy ich, bo takim jesteśmy społeczeństwem. Zawsze szukamy krytyki tego czy drugiego i debaty, w której ktoś popiera tego, a ktoś tamtego. Trzeba mieć swoją opinię, bo one sprawiają, że możemy poprawiać się i tworzyć nowe rzeczy. Chcemy jednak stworzyć konflikt tam, gdzie go nie ma. Różnice między nimi? Są inni, to słowo przychodzi mi do głowy od razu. Jeden to maszyna do strzelania goli. Codziennie cierpiałem przez niego w ostatnich latach. Drugi był argentyńskim futbolem uosobionym w jednym człowieku pod względem odczuć i emocji. Jeden wygrał i przegrał finał mundialu, drugi go przegrał. Oby miał szansę też na to drugie, bo wtedy debata będzie trudniejsza. Ja uważam, że są inni. Dzisiaj mogłoby wydawać się, że Messi staje się dojrzalszy i zaczyna patrzeć na rzeczy inaczej, zaczyna się uzewnętrzniać, a Diego nigdy to nic nie kosztowało. Mogliby grać razem. Także z Cristiano? To już byłoby trudniejsze. Zaczęlibyśmy mieć dziury. Zawsze mówię, że jeśli nie biega jeden, dobrze. Jeśli dwóch, zaczyna być trudno, ale wytrzymamy w 3-5-2. Jesli nie biega trzech, jest to niemożliwe.
– [...] Wiemy, w czym jesteśmy mocni i z czym mamy trudności. W ostatnim meczu z Liverpoolem zmierzyliśmy się prawdopodobnie z najlepszą ekipą na świecie. Wiedzieliśmy jednak, że możemy ich zranić. Gdy mówią, że drużyna miała szczęście czy drugiej jej zabrakło, to jak mogą mówić o szczęściu, gdy zespół przegrywał 0:2, był poza Ligą Mistrzów i na boisku Liverpoolu strzelił trzy gole. To nie jest szczęście. Jeśli oceniasz mecz, nie oceniaj go tylko do 80. minuty, a oceń 120 minut, bo tyle ich rozegraliśmy. Nie pozostawaj przy wygodnym dla siebie okresie, bo w jego w trakcie rzeczy szły bardzo po myśli jednej ekipy. Nie, patrz na cały mecz, spójrz na zmiany... My, trenerzy, mamy ten czas, gdy jesteśmy obnażeni, od 60. do 80. minuty. W tym okresie wychodzą wszystkie nasze braki lub nasze wielkie zalety. Albo wzmacniamy ekipę, albo ją rozbijamy. W Liverpoolu Morata był kontuzjowany i wiedzieliśmy, że jeśli wejdzie, to uraz się odnowi. Przegrywaliśmy 0:1, zostawało 10 minut i presja rosła. Mówiłem sobie: jeśli wpuszczę Moratę z dogrywką na horyzoncie i odniesie kontuzję w 85. minucie, popełnię samobójstwo. Bo wtedy zostanę bez zmian. Dlatego stwierdziłem, że wytrzymam do końca aż będę grać o wszystko. Albo wszystko, albo nic. Poszło dobrze. Wszyscy pytali: dlaczego nie wpuściłem Moraty wcześniej? Bo był kontuzjowany. Mieliśmy szczęście, bo wszedł, doznał urazu, ale strzelił. Potem przyszła ta przerwa, która w końcu pozwoliła mu w pełni wyzdrowieć [śmiech].
– Mała granica między sukcesem a klęską i słowa o klęsce po finale w Mediolanie? Jeśli spojrzymy w słowniku na znaczenie słowa fracaso [na polski tłumaczy się to domyślnie jako „porażka”, ale w Hiszpanii czy Ameryce Południowej ma to głębsze znaczenie stąd nasz dobór słowa „klęska”], oznacza to sytuację, w której masz cel do osiągnięcia i wierzysz, że go osiągniesz, a ostatecznie nie dochodzisz do tego celu, chociaż uważałeś, że go zrealizujesz. To jest czyjaś klęska. Powiedziałem, że pierwszy finał nie był klęską, ale drugi nią był. W drugim mieliśmy doświadczenie z pierwszego. W Lizbonie graliśmy tydzień po zdobyciu mistrzostwa i przegraliśmy, ale to był wyjątkowy sezon. Czuliśmy ból po przegranym finale, ale Real był lepszy. Byli lepsi w ciągu 90 minut, a w dogrywce po swoim golu byli miażdżący. Doszliśmy do tej 93. minuty i byliśmy blisko, ale oni byli lepsi. W drugim nie. Uważam, że w drugim finale pierwsza połowa była wyrównana, a w drugiej byliśmy lepsi. W dogrywce byliśmy w meczu i że na końcu seria karnych doprowadza do twojego drugiego przegranego finału, gdy twój klub ma tak niewiele finałów Ligi Mistrzów w historii i był tak blisko... W tej drodze z szatni na konferencję prasową, gdy do głowy przychodzi 1500 rzeczy, myślałem sobie: „Co zrobię, by znowu to podnieść?”. W pewnym momencie trzeba będzie wrócić i zacząć od nowa. Dlatego powiedziałem to, co czułem. Uznałem to za klęskę, bo myślałem też o tym, jak to przywrócić, by móc znowu tak rywalizować, jak to robiliśmy i cały czas robimy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze