Bez nagrody, bez lidera
Real Madryt zremisował na Camp Nou 0:0. Królewscy mogą mówić o dużym niedosycie. Barcelona była bowiem jak najbardziej w ich zasięgu.
Fot. Getty Images
Nie wszystko było dziś złe, ale mimo wszystko mamy pełne prawo czuć rozczarowanie. Zanim jednak przejdziemy do negatywnych aspektów tego meczu, warto wyróżnić te pozytywne. Na pewno nie zabrakło słynnego już nastawienia. Nie było żadnego murowania, obrony Częstochowy. Był Real Madryt ofensywny, walczący o każdą piłkę, nieoddający piłki za darmo i niecofający nogi. To na pewno mogło sie podobać, zwłaszcza że w kwestii zaangażowania nie było absolutnie żadnych przestojów. Oczywiście bieganie i walka to obowiązki profesjonalnych piłkarzy, ale… można było mieć odczucie, że Realowi chce się bardziej niż rywalowi. I to było duże pocieszenie, gdy wynik wcale nie był ustalony.
Ale ostatecznie jest spory niedosyt. Kilka bardzo dobrych sytuacji, nieuznany gol Bale'a po minimalnym spalonym Mendy'ego, dwie – niezbyt kontrowersyjne, ale na pewno błędne – decyzje sędziego dotyczące fauli na Varanie w polu karnym gospodarzy. Było z czego strzelać, było z czego dziś to wygrać. Właśnie przebieg meczu wskazuje na ogromny niedosyt, nawet większy niż na Estadio Mestalla. Tam wydarzenia boiskowe i gol w ostatnich sekundach naznaczył nieco emocje odczuwane po ostatnim gwizdku sędziego. Tutaj gol parę razy wisiał w powietrzu, ale ostatecznie Ter Stegen zachował czyste konto.
Czy to może być dla Realu Madryt nowy start i wiara na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii? Ostatnie tygodnie – każdy mecz po wizycie na Majorce – jasno wskazują na to, ze już wcześniej ta szansa była. I dziś na pewno nie zniknęła. Królewscy pokazali, że z Barceloną, która w Klasykach w ostatnich latach czuła się znakomicie, mogą rywalizować. I to nie byle jak, tylko grając w piłkę, grając szybko, grając po prostu LEPIEJ. To jednak nie łyżwiarstwo figurowe. Tu liczyły się gole i jakkolwiek nie będziemy krytykować Hernándeza Hernándeza, dało się zrobić więcej, nawet z tym… sędzią, tak go nazwijmy, bądźmy profesjonalistami.
Przede wszystkim jest jednak irytacja. Wszystkim po trochu. Było kilka niezłych okazji, ale piłka notorycznie leciała obok lub w środek bramki. W ataku było po prostu w kratkę. Chwalić na pewno można drugą linię, można chwalić Zidane'a za wybór pierwszej jedenastki, ponieważ nawet Isco wyglądał jak Pan Piłkarz. Kilka jego akcji naprawdę mogło się podobać i można mówić o pełnoprawnym powrocie Andaluzyjczyka.
Ostatecznie niedosyt nie może być jednak przesadny. Barcelona też miała swoje szanse, też miała swoje dobre momenty. W kluczowych sytuacjach mylili się Messi czy Alba. W ostatecznym rozrachunku trzeba więc ten remis zwyczajnie zaakceptować – mogło być dużo gorzej. Z drugiej jednak strony, kiedy przestaniemy analizować wyłącznie Real i Barcelonę, pojawia się pan Hernández Hernández i psuje jakiekolwiek rzeczowe rozmowy. Tacy sędziowie po prostu powinni zmienić zawód.
FC Barcelona – Real Madryt 0:0
FC Barcelona: Ter Stegen; Semedo (55' Vidal), Piqué, Lenglet, Alba; Sergi Roberto, Rakitić, De Jong; Messi, Suárez, Griezmann (83' Fati).
Real Madryt: Courtois; Carvajal, Varane, Ramos, Mendy; Valverde (80' Modrić), Casemiro, Kroos; Isco (80' Rodrygo); Bale, Benzema.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze