Dziewięć i pół tygodnia „nowego” Zidane'a
Francuz po powrocie wyraźnie się zmienił
Zidane nie jest tym samym człowiekiem, który niecały rok temu odchodził z klubu po zdobyciu trzeciej Ligi Mistrzów z rzędu. Nie jest też jednak tym samym Zidane’em, który obejmował zespół dziewięć i pół tygodnia temu. Przez te niespełna dziesięć tygodni do ostatniego ligowego starcia więcej niż miłości było dramatu i rosnącego terroru. Choć wszystko zaczynało się od nadziei na zasklepienie ran, skończyło się rozsypką.
Zizou wrócił do Realu na 11 kolejek przed końcem sezonu. Od Francuza nie oczekiwano podłączenia się do walki o tytuł, lecz raczej godnego końca. Piłkarze nie potrafili jednak odpowiednio zareagować. Ci, którzy wydawali się przez większość sezonu nieobecni, w podobnym stanie pozostali już do końca. Natomiast ci, od których wymagano na ostatniej prostej jakiejś iskry, potwierdzili, że problemy nie były związane z osobą trenera, lecz z ogólnym brakiem odpowiedniego nastawienia. Jedynie kilku piłkarzy wykorzystało swoją szansę.
Zawodnicy spotkali w szatni Zidane’a bardziej zdystansowanego niż poprzednio, wyciszonego, i mniej komunikatywnego. Być może trener chciał w ten sposób nie nawiązywać do minionych lat i wyswobodzić się z niektórych więzów, by podejmować decyzje z pełną swobodą. Bijący od Zizou chłód wraz z niektórymi decyzjami wywołały pewne rozczarowanie już nie tylko wśród graczy, ale i działaczy. Włodarzom nie spodobało się między innymi podejście względem Viníciusa, którego powrót był odwlekany do granic możliwości, a także fakt, że kiedy Brazylijczyk już w pełni wyzdrowiał, otrzymywał mało minut.
Nie do końca zrozumiałe wydało się również postępowanie względem Marcelo, który z dnia na dzień wrócił do podstawowego składu. Lewy obrońca przed powrotem Zidane’a nie grał wyłącznie z powodów czysto sportowych. Prezentował on poziom nieprzystający do gracza o jego możliwościach. Reguilón natomiast był jednym z objawień i nielicznych pozytywów zakończonego sezonu. Wychowanek dostawał szanse od pierwszej minuty w najważniejszych meczach sezonu i za każdym razem stawał na wysokości zadania. Potem jednak Zidane odstawił go od składu, przez co Reguilón będzie musiał poszukać sobie nowego klubu i przez co również nie załapał się na Euro do lat 21.
Z każdą kolejną konferencją prasową Zizou był coraz bardziej zgorzkniały. Nie wahał się krytykować publicznie swoich zawodników, punktem kulminacyjnym było spotkanie z dziennikarzami po porażce na Vallecas. Również po przegranej z Betisem nie bał się odpowiadać w zdecydowany sposób. – Pracuję tu na co dzień i podejmuję decyzje, jeśli coś mi się nie podoba albo mi nie pasuje. Nie żyjemy przeszłością – stwierdził pytany o to, dlaczego nie pozwolił pożegnać się Bale’owi z Bernabéu.
No właśnie – Zidane nie żyje przeszłością. Bo nie jest już tym samym człowiekiem. Wiedzą to i działacze, i piłkarze, którzy przewijali się przez jego pokój na rozmowy o swojej przyszłości. Zawodnicy naciskali klamkę z niepewnością i wychodzili z pomieszczenia z pewną wizją tego, co będzie. Coś się zmieniło. To, co mówił Zizou było w pełni szczere i nieowinięte w piękne słówka. Każdy poznał po prostu prawdę.
Dziewięć i pół tygodnia. Ten czas potwierdził, dlaczego przed startem sezonu Zidane postanowił odejść. Pokazał, że jego przewidywania miały solidne podstawy. Obecnie w jego oczach jest już inny błysk. Dziewięć i pół tygodnia wystarczyło, by dojść do wniosku, że to nie jest Real Madryt, jakiego Zidane chce w przyszłym sezonie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze