Wreszcie koniec!!!
To już dziś!!!
W tym tekście mogliśmy chwalić i dziękować. Mogliśmy być wdzięczni, że po tych wszystkich sukcesach na niwie międzynarodowej postanowiliśmy także zrobić coś więcej niż zazwyczaj na krajowym podwórku. Że mimo braku czwartego z rzędu – z logicznego punktu widzenia nierealnego – triumfu w Lidze Mistrzów, warto było raz w tygodniu odpalać telewizor/(nie)legalną transmisję w Internecie.
Ale niestety dziękować nie ma za co.
To tekst stojący pod znakiem olbrzymiego rozczarowania czy wręcz pretensji. Pretensji do drużyny, która zawiodła na całej linii. Do drużyny, której nie tylko nie wychodziło, lecz której wręcz się nie chciało. Do drużyny, która od lutego, mimo chwilowej euforii po powrocie Zidane'a, błagała o koniec sezonu, a my wraz z nią, bo nie dało się na to patrzeć. Do drużyny, która napchana pod korek i pijana sukcesami w Europie po prostu – ordynarnie ujmując – wyłożyła na wszystko lachę. Do klubu, który naiwnie wierzył, że sprawę pozałatwia 18-latek, który co prawda ładnie kiwa, ale na 100 strzałów 120 razy w kompromitujący sposób spudłuje (co nie oznacza oczywiście, że się pod tym względem nie poprawi).
„Przecież ta drużyna zdobyła przed chwilą trzy Ligi Mistrzów z rzędu! ”, powtarzają ci, którzy bronią tego zespołu. Sęk jednak tkwi w tym, że to, co mieliśmy okazję oglądać na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy nie było Realem Madryt. I trzeba sobie to powiedzieć wprost. Nie dało się w tym zauważyć nic, co odpowiadałoby wartościom tego klubu. Z wyjątkiem znajomych twarzy, w których jednak tkwiły duchy ekstraklasowych partaczy.
Dobrze, że to już koniec. Że już będzie można wreszcie przestać się dusić i krwawić z oczu. Że już nie musimy się dłużej męczyć. Na to, co serwowali nam w tym sezonie zawodnicy było najzwyczajniej w świecie szkoda czasu. Ich i naszego. To był zdecydowanie najgorszy sezon Realu Madryt, jaki pamiętam. Taki, który każde kolejne spotkanie ograniczał jedynie do zawodowych obowiązków.
Z jednej strony szkoda, że nie graliśmy wczoraj. Z drugiej – fajnie, że w niedzielę skończymy to szybko. Pierwotnie chciałem napisać zapowiedź tego ostatniego w sezonie meczu wierszem (kusiło mnie już od dawna), ale skoro wam nie chciało się wysilać, to mnie też się nie chce. Zresztą, może to i lepiej. Nie znam swoich sił w poezji, ale i tak jestem pewien, że nie dorósłbym do pięt sielankowej poetyckości Sępa Emilia.
A teraz czekam na okienko transferowe. Jestem przekonany, że Florentino, niegłupi człowiek, zdał sobie sprawę, że czas w końcu coś z tym zrobić. No chyba że poczekamy aż w końcu w roli lidera odpali golifista. Może przed emeryturą mu się uda. Dogadać po hiszpańsku w sklepie.
Tygodnie walki o nic i czekania na nie wiadomo co mogły wbrew pozorom budzić jakieś ostatnie pokłady kreatywności. Dziś jednak czas na gorzkie żale. Kiedy ostatnio Real się tak kompromitował, nie miałem jeszcze dostępu do stałego łącza. Ale w tamtym zespole grał chociaż gruby Ronaldo. No i Zidane, który – mam nadzieję – wyrobił się nie tylko w odpowiedziach do dziennikarzy, ale i w ogarnianiu wszechobecnego burdelu.
Macie mnie z głowy do startu kolejnego sezonu. Wtedy znowu będę wierzył, że stać nas na wszystko.
Spotkanie z Betisem rozpocznie się o godzinie 12:00, a w Polsce będzie można obejrzeć je na Eleven Sports 1 na platformie Player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze