Mecz, o którym marzył od najmłodszych lat
Llorente w końcu doczekał się szansy, której nie zmarnował
Ci, którzy znają go najlepiej, nie mieli żadnych wątpliwości, gdy dowiedzieli się, że Marcos Llorente rozpocznie mecz z Romą od pierwszej minuty. „Na pewno będzie dobrze”, mówili. Była to długo wyczekiwana szansa, ponieważ od początku sezonu był pełen nadziei, ale z czasem pojawił się też sceptycyzm. Wychowanek potrafił jednak pokazać, że wie, czym jest gra dla Realu Madryt. Okazja nadarzyła się w najbardziej wymagającym momencie. Wszystko albo nic. I Marcos był najlepszy.
W ciągu czterech ostatnich dni dotknął podłogi i sufitu. Na Ipurui, pod nieobecność Casemiro, nie tylko nie pojawił się na murawie, a nie usiadł nawet na ławce rezerwowych. Santiago Solari zabrał go do samolotu tylko na wypadek, gdyby coś złego przytrafiło się Javiemu Sánchezowi na przedmeczowej rozgrzewce. Ta wiadomość była dla Llorente druzgocąca. Ale trener szybko zareagował i postawił na niego w Rzymie.
I tak pomocnik pojawił się na Stadio Olimpico. Obiekcie bardzo dobrze znanym rodzinie Llorente. Jego wujek Tońín był asystentem Luisa Enrique, gdy ten trenował Romę. Bez wcześniejszego zaufania ze strony trenera, który odsyłał go na trybuny w trzech ostatnich spotkaniach. Bez rytmu gry i raptem 90 minutach z Melillią i 11 z Espanyolem w ciągu trzech miesięcy. I Marcos był najlepszy.
To nie przypadek, że nie było po nim widać braku regularnych występów. Jego przygotowania do wykonywanego zawodu są wzorowe. Od lat ściśle dba o dietę, w czym doradza mu jego ojciec Paco. Z tego powodu przyjaciele nazywają go „sałatą”. Ponadto uzupełnia codzienną pracę ćwiczeniami z osobistym trenerem. Jego życie przypomina życie żołnierza. Jakby tego było małe, w szatni wszyscy twierdzą, że Marcos jest zawsze wśród tych, którzy na treningach dają z siebie najwięcej.
Wszystko to nie przekładało się jednak dotychczas na regularne występy. W ubiegłym sezonie u Zizou zagrał w 20 meczach i 11 z nich rozpoczynał w wyjściowej jedenastce (6 w Pucharze Króla). 15 razy zostawał jednak na ławce, a aż 27 razy nie otrzymał nawet powołania. U Lopeteguiego zagrał jedynie przez 15 minut w jednym spotkaniu.
Marcos jest jednak otoczony rodziną, która doskonale zna realia Realu Madryt i ogromnej konkurencji, jaka tam panuje. Nieustannie okazują mu wsparcie w trudnych chwilach i nie pozwalają na opuszczenia ramion choćby przez jeden dzień. Zawsze jest gotowy do treningu, bez żadnego grymasu na twarzy i z chęcią dawania z siebie maksimum, mimo że często nie otrzymuje za to nagrody. Ta nadeszła w końcu w Rzymie, choć jego zdaniem niewiele to zmienia i w styczniu będzie chciał porozmawiać z klubem o swojej przyszłości. Ale we wtorek zagrał w meczu, o którym marzył przez całe życie. I to może jednak zmienić teraz wszystko.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze