Florentino wie, co działa, choć mu się to nie podoba
Prezes przed odwiecznym dylematem
„Czy przez te kilkanaście godzin przemyśleliście już kwestię profilu nowego szkoleniowca?”, zapytał Florentino jeden z dziennikarzy podczas pożegnalnej konferencji Zidane'a. „Pytania do Zidane'a, ok? Potem zaczniemy nowy etap i będę mieć okazje, by z wami o tym porozmawiać”, odparł sternik Królewskich. Prezes nie miał zamiaru zdradzać publicznie, jaki będzie profil nowego trenera. Mimo to podczas niemal 15 lat jego pracy na Santiago Bernabéu, można bez większego trudu dojść do pewnych wniosków.
Historia pokazuje, że największe sukcesy z Realem odnosili trenerzy skłonni do podejmowania dialogu i łagodnie usposobieni do piłkarzy. Gdybyśmy mieli użyć bardziej bezpośredniego języka, napisalibyśmy po prostu, że zazwyczaj triumfowali trenerzy, których można by określić mianem miękkich.
Na potwierdzenie tej tezy wystarczy wspomnieć, że Del Bosque, Ancelotti i Zidane stali za 19 z 23 tytułów podczas obu kadencji Péreza. Sześć z nich zdobył Hiszpan, cztery Włoch, a dziewięć Francuz. Z każdym z nich Los Blancos wygrywali też w Lidze Mistrzów. Co ciekawe, w trakcie rządów Florentino Real zaliczył więcej triumfów w Champions League (5) niż Primera División (4).
Listę szkoleniowców zatrudnianych przez Florentino uzupełniają Camacho, Benítez, Mourinho, Pellegrini, García Remón, Queiroz, López Caro i Luxemburgo. Na pierwszy plan wysuwa się szczególnie trzeci z wymienionych, który w ciągu trzech lat zdobył mistrzostwo oraz krajowy puchar i superpuchar. Na pozytywną wzmiankę zasługuje też mimo wszystko Pellegrini, który wykręcił 96 punktów w Primera División, ale i tak musiał uznać wyższość Barcelony Guardioli.
Bilans jest więc jasny: 19 tytułów z trenerami o spokojnym charakterze, trzy z bardziej autorytarnymi i stawiającymi na zaawansowaną taktykę. Co ciekawe, z podobną tendencją mamy do czynienia w sekcji koszykarskiej. Ekipa Ettore Messiny przez dwa lata nie podniosła żadnego pucharu. Zatrudniony w 2011 roku Pablo Laso uzbierał ich już 18, a za chwilę może dojść 19. Paradoks polega na tym, że sam Florentino woli szkoleniowców o twardej ręce, ale to ci z pozoru mniej wymagający potrafili wkroczyć na zwycięską ścieżkę.
Za swojej pierwszej kadencji Pérez zwolnił Del Bosque, który zdobył z klubem siedem tytułów (pierwszą Ligę Mistrzów jeszcze za rządów Lorenzo Sanza) i ściągnął w jego miejsce Queiroza. Sternik decyzję argumentował potrzebą rozpoczęcia nowego projektu. Pozbycie się Sfinksa nie wyszło na dobre – Królewscy w ciągu trzech kolejnych lat dopisali sobie zaledwie pojedynczy Superpuchar Hiszpanii. Jeden z sezonów jako trener rozpoczynał Camacho, ale wytrzymał na stanowisku zaledwie kilka tygodni, do dymisji podał się po porażce na Bernabéu z Espanyolem. Sam Florentino miał później stwierdzić, że źle wychował sobie Galácticos. Temperamentny Camacho miał ich nieco bardziej zdyscyplinować, ale nie udało się.
Przy drugim podejściu do prezesury Florentino wybór trenera pozostawił Jorge Valdano. Ten chciał sprowadzić do Madrytu Wengera, ale Francuz odmówił i stanęło na Pellegrinim. Chilijczyk mimo poczynionych przed sezonem olbrzymich inwestycji zakończył sezon bez żadnego trofeum, a po zwolnieniu skarżył się, że nie otrzymywał od Péreza wystarczającego wsparcia. O zwolnieniu było wiadomo praktycznie od razu po porażce 0:4 z Alcorcónem. Od tamtej pory mówiło się już wyłącznie o José Mourinho, którego jednak najpierw trzeba było wyciągnąć z Interu.
To właśnie Portugalczyka Florentino bronił najzażarlej. Sternik Realu potrafił nawet wychodzić poza własną naturę i bronić The Special One po tym, jak ten wsadził Vilanovie palec w oko. Ze sportowego punktu widzenia było nieźle – mistrzostwo z setką punktów i 121 strzelonymi golami i trzy półfinały Champions League, które przerwały haniebną serię odpadania w 1/8. Koniec końców i tak pozostawał ogólny niedosyt i poczucie niedokończonej misji mimo wielkich inwestycji i absolutnej swobody w działaniu. Ponadto Mou skłócił część szatni i kibiców, którzy jeszcze przez długie miesiące wygwizdywali Ikera Casillasa.
Następnie przyszedł czas na Ancelottiego, który w dwa lata zdobył cztery tytuły, w tym upragnioną Décimę. Słaba końcówka sezonu 2014/15 pozbawiła go jednak pracy, nawet pomimo faktu, że murem stali za nim kibice i prasa. Włocha winiono za złe przygotowanie fizyczne, brak rotacji i kontuzje piłkarzy. Pérez na konferencji prasowej na nowo zaczął wspominać o niezbędnym nowym impulsie. Nie potrafił jednak jasno odpowiedzieć, czego dokładnie brakowało Ancelottiemu. „Nie wiem”, odparł lakonicznie.
Wróciły więc rządy twardej ręki w postaci Rafy Beníteza, trenera defensywnego i mocno stawiającego na taktykę. Nie był to dobry wybór dla zawodników, którzy wolą dostawać mniej wytycznych i więcej wolności, by móc zademonstrować na murawie pełnię możliwości. Efekt był fatalny: Rafa wytrzymał niecałe pół roku. Jego miejsce zajął Zidane, który wcześniej pomagał Ancelottiemu przy Décimie i Pucharze Króla. Francuz z początku był kwestionowany z racji na brak doświadczenia, ale z czasem udowodnił on, że w Realu Madryt sterem lepiej się kręci, gdy robi się to lewą ręką. Po odejściu Zizou Florentino kolejny raz stoi przed odwiecznym dylematem: Kolejny Zidane czy następny Mourinho? Jeśli spojrzeć na gabloty w muzeum, odpowiedź powinna być oczywista.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze