Nie będzie drugiego takiego, jak ty, mistrzu!
Niech ci się wiedzie!
„Jak mogłeś nam to zrobić, łysy łajdaku?”, „Jak mogłeś tak brutalnie odłączyć nas od kroplówki z płynnym szczęściem?”, „Dlaczego nas chociaż nie ostrzegłeś?”, „Dlaczego zniszczyłeś nam Boże Ciało?”. Chyba każdy z nas w egoistyczny sposób zadawał sobie dziś tego typu pytania. I – szczerze – nic w tym dziwnego. Powiedzieć, że wszyscy doznaliśmy ciężkiego szoku, to nic nie powiedzieć. Kiedy w poniedziałek zamieszczałem na portalu tekst z podziękowaniami dla wszystkich i za wszystko, nie miałem pojęcia, że za trzy dni będę spoglądał na linijki dotyczące Zizou w kontekście pożegnania.
49. Zinédine'a Zidane'a, nieśmiałego geniusza dokonującego rzeczy, których nikt już nigdy nie będzie w stanie powtórzyć
50. Za każde „zajebiście” wypowiedziane podczas konferencji prasowych z jego udziałem
51. Za jego niezmierzalną klasę i szacunek wobec każdego
52. Za to, że robi więcej niż mówi
53. Za to, że uświadomił mi, jak wielkim byłem ignorantem, gdy krytykowałem Florentino za jego zatrudnienie
54. Za to, że kiedy bronił piłkarzy po słabych meczach, ostatecznie i tak wyszło na jego
Jakże innego wydźwięku nabiera teraz każdy z tych podpunktów. Choć dziękczynny ton pozostaje na swoim miejscu, dziś podszyty jest on kilogramami refleksji i nostalgii. Wspomnienie trzeciego kolejnego triumfu w Champions League wydaje się wciąż bliskie i żywe, ale też jednocześnie jakby dzieliła nas od niego jakaś niewidzialna ściana.
No właśnie, Zidane – jak to ma w zwyczaju – najzwyczajniej w świecie najpierw pomyślał, a następnie więcej zrobił niż powiedział (choć nie mam wątpliwości co do tego, że Florentino wiedział o wszystkim o wiele wcześniej). Zszedł ze sceny na szczycie szczytów, choć pewnie to i tak spory eufemizm. Po trzech z rzędu zdobytych Ligach Mistrzów. Po osiągnięciu czegoś, co wykracza poza ludzką zdolność postrzegania świata. To zaś, że mówi „dość” w takim momencie już po raz drugi mówi wszystko o jego klasie.
Może to i zabrzmi okrutnie, ale po prostu jesteśmy zbyt przyzwyczajeni do tego, że w futbolu prawie nikt nie potrafi powiedzieć „pas”, gdy znajduje się na szczycie. Oczywiście nie każdy starzeje się brzydko i nie w przypadku każdego można powiedzieć, by rozmieniał się na drobne, nawet jeśli udaje się w którymś momencie kariery do Chin, Emiratów czy innego miejsca, gdzie twardą walutę można sobie zwyczajnie podnieść z ziemi. Tym niemniej, zdecydowana większość piłkarzy i trenerów na koniec podejmuje jednak decyzję, by zejść z – lepszym lub gorszym skutkiem – z nieba na ziemię.
Z jednej strony niezwykle smucę się więc, że to już koniec Zidane'a w Realu. Z drugiej jednak logika podpowiada mi, że nie brakuje powodów, z których powinienem się cieszyć. Nie będę miał okazji obserwować, jak Francuz przechodzi drogę od legendy do mendy. Nie będę wysłuchiwał dyskusji dziennikarskich hien i amatorów – znawców o tym, czy po dwóch – trzech słabszych meczach Zizou powinien wylecieć na zbity pysk. Nie będę musiał robić tego, czego nie znoszę najbardziej – w gorszych chwilach bronić kogoś poprzez wymienianie zasług z przeszłości. Wreszcie – co najważniejsze – ja sam nie będę miał już okazji, by jakkolwiek w niego zwątpić.
Czy gdyby Zidane pozostał w Realu, mógłby zbudować sobie jeszcze większy pomnik? Pewnie i by mógł, ale w moim odczuciu szanse na to były bardzo niewielkie. W końcu odpadłby przecież kiedyś z Ligi Mistrzów przed finałem. W naszych szalonych czasach, kiedy brak podtrzymania tendencji jest często równoznaczny niezmierzonej klęsce, po prostu nie warto było kusić losu. W jakimś stopniu uważam decyzję Zidane'a za egoistyczną. Ale na pewno w każdym calu zrozumiałą. Jeśli Zidane stwierdził też, że zmiana była potrzebna wszystkim, nie pozostaje mi nic innego, jak w to uwierzyć.
Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi. Tak to już jest, nie tylko w futbolu. Kto za Zidane'a? Guti? Pochettino? Löw? Leszek Ojrzyński? Harry z Tybetu? Nie wiem i szczerze mówiąc w tej chwili aż tak bardzo mnie to nie grzeje. Niezależnie jednak od tego, kto przejmie schedę po Francuzie, jedno jest pewne: jeszcze nikomu poprzednik nie zawiesił poprzeczki tak wysoko. Ten ktoś będzie musiał zresztą doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nawet nie zdoła o tę poprzeczkę zahaczyć. Nowy szkoleniowiec od pierwszego do ostatniego dnia pracy nawet na sekundę nie pozbędzie się nieustępującego mu na krok cienia wielkiego Zinédine'a Zidane'a.
Przeżywaliśmy już wspólnie odejścia nie jednego, nie dwóch i nie dziesięciu lepszych czy gorszych trenerów. Ale dopiero teraz, po pożegnaniu skromnego geniusza o świecącej w ciemności łysinie, będziemy naprawdę zmuszeni do poznawania tego klubu niemalże na nowo. Skala osiągnięć Zizou wytworzyła w nas silniejsze niż kiedykolwiek złudne wrażenie, że już nigdy nic się nie zmieni. Nic bowiem nie uzależnia i nie przysłania oczu tak, jak dobrobyt i szczęście. Nie chcę przez to powiedzieć, że teraz czeka nas już tylko żal po stracie i zgryzota. Chcę jedynie powiedzieć, że będzie inaczej niż kiedykolwiek. Czy dobrze czy źle – uwaga, będzie kontrowersyjnie – czas pokaże.
Tak czy inaczej, nie mówię „żegnam”. Mówię „dziękuję” i „do zobaczenia”. Jestem bowiem niemalże przekonany, że w przyszłości drogi Realu Madryt i Zidane'a ponownie się skrzyżują. Może niekoniecznie w styczniu przyszłego roku. Może nawet i nie za pięć lat. Ale kiedyś na pewno.
A jeśli się mylę? Trudno, widocznie gdzie indziej Francuz będzie bardziej szczęśliwy. A przecież to jest w życiu najważniejsze. Gdziekolwiek zawędrujesz, rób swoje, mistrzu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze