Pokazać Neymarom, że my też potrafimy
Zapowiedź meczu Levante – Real Madryt
Neymar to, Mbappé tamto, Cavani jeszcze co innego. Ten tam kiwnął, tamten podał, a jeszcze inny znowu strzelił. Elegancja Francja. A u nas? Ło panie, a u nas jak w lesie! Ten nie kiwnął, tamten źle podał, a Benzema jeszcze inny znowu nie strzelił. Cokolwiek dzieje się ostatnimi czasy w naszym obozie, natychmiast jest to konfrontowane z tym, jak sprawy mają się w Paryżu. I tak naprawdę nie ma się czemu dziwić. W naszej sytuacji każde z ostatnich ligowych spotkań trudno było traktować inaczej niż w kategorii papierka lakmusowego przed niezwykle wymagającą konfrontacją z PSG w Lidze Mistrzów.
Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że w drugiej połowie stycznia można było zauważyć już pewne syndromy poprawy. O wyeliminowaniu z Pucharu Króla wspominać nie będziemy, ale już potyczki z Deportivo i Valencią mogły wlać w nas odrobinę pozytywnego nastawienia przed walentynkami. Szczególnie starcie sprzed tygodnia przeciwko Nietoperzom można na kilku płaszczyznach uznać za dość udaną pra próbę generalną. Szybkie ukłucie rywala, powiększenie przewagi, instynkt przetrwania w trudnych chwilach i bezlitosne dobicie, gdy przeciwnik snuł się na nogach. Przede wszystkim zaś zwycięstwo na stadionie, gdzie w minionych latach szło nam tak, że wcale nam nie szło. Dziś w Valencii przyjdzie nam zagrać raz jeszcze. Tym razem jednak już rzecz jasna nie z Los Che na Estadio Mestalla, a na Ciutat de Valencia z Levante.
Zadanie, jak łatwo się domyślić, tym razem powinno być o wiele mniej wymagające niż w zeszłą sobotę. Levante, jak to zazwyczaj bywa w przypadku Levante, nazwać można nazwać co najwyżej średniakiem. W tym sezonie – średniakiem z dolnych widełek pojęcia. Drużyna Juana Muńiza w tabeli zajmuje obecnie dopiero 16. miejsce, a od strefy spadkowej dzielą ją zaledwie dwa punkty. Nasi przeciwnicy są jedną z pięciu drużyn, które do tej pory uzbierały mniej punktów niż liczba rozegranych meczów.
Lekceważyć Granotas pod żadnym pozorem lekceważyć jednak nie wolno. Po pierwsze dlatego, że w trwającym sezonie wyczerpaliśmy już limit lekceważenia. Po drugie dlatego zaś, że już raz Levante utarło nam nosa i to na Santiago Bernabéu. Konkretniej, 9 września, czyli praktycznie na samym starcie ligowych rozgrywek. Goście z Madrytu wywieźli wówczas remis 1:1. Dla rywali do siatki trafił Ivi, dla Realu natomiast gola strzelił Lucas Vázquez.
Z ważniejszych rzeczy trzeba też wspomnieć o tym, że wczoraj Levante dokonało zbiorowej prezentacji nowego narybku. Do ekipy z Valencii dołączyło tej zimy bowiem aż siedmiu graczy: Coke, Iván Villar, Koke, Fahad, Pazzini i Rochina, a także byłego napastnika Legii Warszawa Armando Sadiku.
Jeśli 14 lutego nie chcemy bać się o to, że tytuł pomeczówki będzie grzmiał „Zepsuliście nam walentynki”, takie mecze jak dzisiejszy trzeba po prostu wygrywać. Może nie z zamkniętymi oczami, ale w przekonujący sposób i bez hitchcockowskich zwrotów akcji. Nawet jeśli o mistrzowskim tytule już dawno można było zapomnieć, każde tego typu starcie stanowi pojedynczą cegiełkę w drodze do sukcesu w Champions League. Pokażcie więc zarówno nam, jak i jegomościom z Paryża, że również potraficie kiwnąć, podać i strzelić.
Początek meczu o godzinie 20:45. Można go obejrzeć na Eleven Sports 1 w player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze