Advertisement
Menu

Bananowy poniedziałek: Wzór, rozstawianie po kątach i podłość

Zapraszamy do lektury

Niezależnie od tego, czy gra czy też siedzi na ławce, nigdy nie marudzi, choć w większości klubów na świecie mógłby liczyć na pewny pierwszy plac. Nawet jeśli trudno wybrać u niego piłkarską cechę, która stanowiłaby jego znak rozpoznawczy, to głównie za sprawą tego, że po prostu w każdym aspekcie futbolowego rzemiosła jest więcej niż solidny. Do tego stopnia, że trudnych chwilach pozostawał jednym z nielicznych, którzy mogli spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie prosto w oczy, że nie zawiódł.

Prywatnie zaś zamiast z luksusowej willi w dzielnicy niedostępnej dla zwykłych śmiertelników, w których zazwyczaj zamieszkują piłkarze z światowego topu, na treningi codziennie dojeżdża ze swojego rodzinnego domu w Alcalá de Henares. Ot nie odczuwa potrzeby zmian czegoś, do czego przyzwyczajony jest – podobnie jak do cukrzycy – od najmłodszych lat. Tak samo przyzwyczajony jest również do śnieżnej bieli Królewskich barw, których honoru strzeże bez wytchnienia od 11. roku życia. Jeśli ktoś ma problemy ze zrozumieniem, że to nie Real Madryt istnieje dla piłkarzy, lecz piłkarze dla Realu Madryt, powinien spojrzeć właśnie na niego.

Ciekaw jestem, czy gdyby przeprowadzić szeroko zakrojone śledztwo znalazłby się ktokolwiek, kto nie lubiłby Nacho Fernándeza. Szczerze powiedziawszy, mocno w to wątpię. No nie da się i już. Moim zdaniem młodzi piłkarze powinni brać przykład właśnie z takich zawodników, jak on, a nie Cristiano, Neymar czy Zlatan. Jestem przekonany, że wówczas świat byłby o wiele biedniejszy w zmarnowane talenty.

Swoją drogą imponuje mi niesamowity zmysł strzelecki Ignacio. To, że obrońcy trafiają do siatki to jedna sprawa. To, że Hiszpan pod bramką potrafi zachować się lepiej niż niejeden napastnik jest już jednak zupełnie inną kwestią. Żeby nie było za wesoło, do arcymistrzostwa Adriana Mrowca wciąż jednak mu jeszcze trochę brakuje.


Jeśli ktoś powinien dostać podwyżkę, to w pierwszej kolejności właśnie on. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby Nacho nie przeszkadzała gra w Realu Madryt nawet za pięć eurogroszy rocznie.

* * *

Może i liga jest pozamiatana na amen, ale jeśli mecze Realu w Primera División do końca sezonu będzie się oglądało chociaż w połowie tak przyjemnie, jak ten niedzielny, przestanę narzekać, że wykupienie pakietu Eleven było śmiertelną pomyłką. A nawet jeśli wczoraj chodziło wyłącznie o pojedynczy wyskok, to do następnego meczu przynajmniej nie podejdę z nastawieniem, że prawdopodobnie po raz kolejny zmarnuję półtorej godziny życia.

* * *

O szopce dziejącej się ostatnimi czasy wokół Cristiano Ronaldo pisać nie będę. Wszystko w tym temacie wyjaśnił już bowiem Klatus w tym tekście. Jestem w stanie podpisać się pod każdym napisanym przez niego słowem. I to wcale nie dlatego, że chcę się przypodobać naczelnemu. Po prostu mnie uprzedził. I dobrze, niech sam zbiera cięgi w komantarzach. Lepiej to znosi.

* * *

Było miłe słowo dla Nacho, musi być więc jeszcze dla przynajmniej jednego zawodnika – Garetha Bale'a.

Gdy Walijczyk wracał po kolejnych kontuzjach często, odnosiłem wrażenie, że po udanych zagraniach wyglądał trochę, jakby sam nie wierzył, że w ogóle tak umie. Blokada, przez którą od czasu do czasu przedostawał się jakiś błysk. W niedzielę widziałem jednak gościa, który po prostu wyszedł na murawę, by porozstawiać wszystkich po kątach. Tu kiwnąć, tam z zimną krwią przymierzyć, jeszcze kiedy indziej przytomnie kogoś uruchomić czy dośrodkować inaczej niż na pałę...

Tak, takiego Bale'a najzwyczajniej w świecie chce się oglądać. Aż znów chce się uwierzyć, że tym razem to już na pewno złapie ciągłość, a urazy będą omijały go szerokim łukiem. No bo kiedyś przecież muszą, prawda? Nieraz się zastanawiam, jak wyglądałaby jego przygoda z Królewskimi, gdyby miał zdrowie Nacho. Może złym pomysłem nie byłoby zapytanie o to Wróżbity Macieja, w końcu kiedyś już ktoś poprosił go o odpowiedź w podobnej sprawie.


* * *

Rozumiem, że publika na Bernabéu jest wymagająca. Rozumiem, że niezależnie od rywala kibice zawsze chcą podziwiać spektakl. W przypadku Real Madryt jest to coś głęboko zakorzenionego praktycznie od samego początku istnienia klubu. Nic więc dziwnego w tym, że piłkarzom często się obrywa od własnych fanów, gdy ich braki w wirtuozerii są aż nadto widoczne. Byłbym hipokrytą, gdybym stwierdził, że sam również często nie jestem krytycznie nastawiony wobec niektórych zawodników.

Jednego zrozumieć jednak nie zdołam już chyba nigdy. Jak można wygwizdać własnego zawodnika przy zmianie nim ten zdąży pierwszy raz kopnąć piłkę, nim zdąży jeszcze cokolwiek spartolić. Nie mam zamiaru bronić Karima Benzemy, bo w tym sezonie jest absolutnie tragiczny. W moim odczuciu swoją grą w pełni zasłużył na utratę resztek zaufania. Tak czy inaczej, wczorajsze zachowanie kibiców na Santiago Bernabéu było jeszcze bardziej żenujące niż najbardziej spektakularne pudła Francuza.

Jasne, umiem uwziąć się na piłkarza. Czasami nawet z racji na totalną błahostkę. Mimo wszystko mam jednak w sobie jeszcze na tyle przyzwoitości, że chociaż potrafię zaczekać aż trafi się odpowiedni pretekst. Tu już nie chodzi o głośne wyrażanie niezadowolenia, do czego każdy ma przecież prawo. Tu do czynienia mieliśmy z najgorszym rodzajem chamstwa i podłości. Aż chciałoby się użyć w tym przypadku zdecydowanie ostrzejszych słów.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!