Advertisement
Menu

Niezwykła podróż do Cardiff

Wyjątkowe wyzwanie jednego z naszych czytelników

Piotrek podjął się niesamowitego wyzwania – dojechać do Cardiff na finał Ligi Mistrzów. W tym rzecz jasna nie ma nic niesamowitego. Ale to, w jaki sposób chciał znaleźć się w stolicy Walii, musi budzić ogromny szacunek. Poniżej znajdziecie krótką relację kibica Realu Madryt, który podzielił się spostrzeżeniami z tej niezwykłej podróży. Więcej zdjęć czy kilka dodatkowych smaczków znajdziecie na jego koncie na Twitterze.

Przez ostatnie trzy miesiące mieszkałem w Madrycie. Nie tak dawno świętowałem na Cibeles mistrzowski tytuł – takiej okazji po prostu nie mogłem odpuścić. Po szybkim powrocie do kraju wziąłem się za pakowanie. Cel? Cardiff. Środek transportu – rower. Impossible is nothing.

„O bilet możesz być spokojny” – przekonywali mnie koledzy. „Nakręć parę filmików, wyślij parę zdjęć, będzie git”. Dużym wyzwaniem były za to noclegi. Pierwszą noc spędziłem pod niemieckim miastem Ulm, gdzie przespałem się u emerytowanego podróżnika. Wiadomo, że taka trasa nie mogła być pozbawiona problemów. Był więc kapeć i szybka wymiana opony. Było też przenoszenie roweru przez rzekę. Jestem Polakiem, więc informacja o robotach drogowych raczej mnie nie zniechęciła. „Ja nie dam rady?” – pomyślałem. No i dałem radę.

Ludzie na Zachodzie potrafią być bardzo mili, pić piwo w sympatycznej atmosferze. Kłopotem było jednak znalezienie normalnego łóżka. Wymówki? Co chwilę. A to za mało powietrza, a to krzywo wiszące sakwy. Bagażu było całkiem sporo, ale do tego można się szybko przyzwyczaić. W Niemczech góry były znacznie większe niż się spodziewałem, co chwilę trafiałem też na roboty drogowe i nie za każdym razem uznawałem, że dam radę. Ścieżek rowerowych faktycznie jest tam mnóstwo, ale na pewno nie są one najkrótszą i najszybszą drogą z punktu A do punktu B.

W końcu dotarła do mnie wyczekiwana wiadomość – zaprzyjaźnieni ludzie z monachijskiej peńi poinformowali, że znajdzie się dla mnie bilet. Dodatkowa motywacja nie była potrzebna – w trymiga (no, może nie aż tak) dotarłem do Luksemburgu. Dalsza podróż przez Belgię i Francję nie należała do najprzyjemniejszych – ogromne przewyższenia dawały się we znaki. Ludzie widzieli moją flagę i co chwilę mnie pozdrawiali czy zaczynali dyskusje. Dużym plusem był dla mnie brak większych miast na trasie. Po tygodniu znalazłem się w Calais, skąd ruszał prom na Wyspy. Nareszcie była chwila na zrobienie prania i spacer po wybrzeżu w poszukiwaniu uchodźców. Na żadnych nie wpadłem.

Przejazd promem to jeden z najprzyjemniejszych momentów tej podróży. Biorąc pod uwagę różnicę czasu, straciłem na to tylko pół godziny. A w głowie tylko jedno: „pamiętaj, że jeździmy tam lewą stroną”. Na szczęście nie był to żaden problem. Psikusa sprawiły mi za to mapy Google, przez które zostałem wysłany na leśną drogę, gdzie niemal zgubiłem bezcennego słonecznego powerbanka. Na szczęście droga przez Londyn była całkiem normalna, a do tego udało się zrobić fotkę pod Wembley. Udało się nawet udzielć wywiadu dla hiszpańskiego radia (uwierzcie, że po pół roku pobytu w Madrycie można umieć język hiszpański; nie wszyscy mają takie problemy jak Bale). Udało się w końcu dojechać. Marzenia się nie spełniają. Marzenia trzeba realizować. Oby dziś nasi piłkarze zrealizowali kolejne. ĄA por la Duodécima!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!