Droga do madryckiego słońca
Perypetie <i>Zizou</i> sprzed transferu do Realu
Zinédine Zidane wciąż trzyma głęboko w sercu pięć lat, które spędził w Turynie jako zawodnik Juventusu. Choć z początku musiał swoje wycierpieć, a pod koniec można było powiedzieć, że we Włoszech zasiedział się chyba o rok za długo – odszedłby wcześniej, najpewniej chwilę po tym, jak Florentino wręczył mu legendarną serwetkę – Stara Dama mimo wszystko była jedną z jego miłości. – W Juventusie ukształtowałem się jako człowiek, a także osiągnąłem poziom piłkarski, który chciałem osiągnąć, podpisując kontrakt. Każdemu piłkarzowi poleciłbym, by spędził w Turynie co najmniej rok. To klub, w którym uczysz się tego, że należy wygrywać wszystkie mecze. Zwycięstwa tam są obowiązkowe – wspomina Francuz.
Pod koniec sezonu 1995/96 Zidane stał się łakomym kąskiem na rynku transferowym. Gdy był jeszcze piłkarzem Girondins Bordeaux uwagę całego świata skupił na sobie dzięki dwumeczowi w ćwierćfinale Pucharu UEFA przeciwko Milanowi. Żyrondyści polegli wówczas dopiero w finale z Bayernem. Zizou już wtedy grywał jednak w reprezentacji. Po czasie na jaw wyszło, że mógł on trafić do Barcelony, jednak ostatecznie nie stało się tak, ponieważ nie chciał go wybrany na nowego szkoleniowca Blaugrany Johan Cruyff.
Na celowniku miały go także oba kluby z Mediolanu. Milan koniec końców zakontraktował jednak Christophe'a Dugarry'ego. W Interze nad jego sprowadzeniem pracował z kolei jedyny hiszpański zdobywca Złotej PIłki, Luis Suárez, który dzielił gabinety z inną legendą Nerazzurrich, Sandro Mazzolą. Obaj przyglądali mu się przez dłuższy czas. Po jednym z meczów reprezentacji spotkali się nawet z Zidane'em w Montecarlo.
Zizou przybył w towarzystwie swojego ówczesnego agenta, Alaina Miglaccio, oraz swojego starszego brata. Tamtego wieczoru nie zagrał jednak dobrze. Zinédine podczas spotkania wypowiedział słowa, które Luis Suárez pamięta do dziś. „Ja dziś nie grałem, to ten obok”, stwierdził, wskazując na swojego brata.
Zespołem pozbawionym jakichkolwiek wątpliwości był Juventus. Luciano Moggi okazał się najsprytniejszy ze wszystkich. Wyłożył na stół 35 milionów franków i ściągnął Zidane'a do Turynu. Wystarczyły dwie pogadanki. Uwagę menedżera Francuza zwróciło to, że na oba zebrania gracz przyszedł w białej koszulce, dżinsach i z patyczkiem w ustach, który miał w zamyśle pomóc mu w poradzeniu sobie z nerwami.
Pierwsze miesiące we Włoszech okazały się bardzo trudne. Treningi intensywnością odpowiadające bardziej żołnierzom marines niż piłkarzom. Zajęcia prowadzone przez speca od przygotowania fizycznego sprawiały, że pomocnik był o krok od wymiotów. Nigdy wcześniej nikt nie dał mu tak popalić.
Jesień, o 16:00 praktycznie zapadała noc. Przytłaczało go to. Jego i jego żonę, Véronique. Zidane nie mógł zapomnieć o swoim dzieciństwie, słońcu Marsylii i Cannes. Na świat zdążył już przyjść jego najstarszy syn, Enzo. Później w rodzinnym mieście Zizou urodził się Luca. Początkowo zamieszkiwali w centrum miasta. Rodzinie towarzyszyli także dwaj przyjaciele Zinédine'a z czasów dzieciństwa – Malek i David Bettoni, dziś drugi trener Realu Madryt. Później przenieśli się na wzgórze, z dala od miejskiego zgiełku.
Pełnię potencjału wycisnął z niego Marcelo Lippi. Włoski szkoleniowiec nie poddał się presji wywieranej ze strony prezesa, który kwestionował przydatność Zidane'a. Ten jednak zdołał rozkochać w sobie Delle Alpi nieprzyzwyczajone do zawodników dysponujących tak fantastyczną techniką. Z czasem poszerzał „znajomości”. Swoje schronienie znalazł w restauracji Angelino przy Vía Moncaliere 59. Makaron z pomidorami i bazylią dodawał mu wigoru.
Zawsze z rodziną. Skryty. Czekał na moment, w którym ponownie ujrzy słońce. To madryckie wydało mu się idealne.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze