Advertisement
Menu

Pożegnanie z Calderón, część druga, ostatnia

Zapowiedź meczu Atlético –Real Madryt

Dojazdówka – rewanż z Atlético!


Kilkaset metrów w dół od zabytkowego centrum Madrytu. Rzeka Manzanares, a wzdłuż niej ciągnący się przez kilka kilometrów deptak, przecinające wodę średniowieczne mosty, sporo zieleni, placów zabaw czy też po prostu miejsc, gdzie można wieczorami na spokojnie przysiąść i nieco zdystansować się od wielkomiejskiej atmosfery, wciąż zarazem mając widok na architektoniczne arcydzieła stolicy Hiszpanii.

Pośrodku malowniczego krajobrazu w pewnym momencie wyłania się zaś sporych rozmiarów, leciwy moloch, pod którego jedną z trybun jak gdyby nigdy nic dalej przebiega sobie droga. Wejście przypominające korytarz pustostanu, toalety wyciągnięte żywcem z obskurnych pijalni piwa Specjal, dookoła murawy dziwna, niezagospodarowana przestrzeń wyglądająca trochę jak nie do końca dobrze zaprojektowana bieżnia oraz trybuny przy masowym podskoku drżące, jakby za sekundę miały się zawalić i pogrzebać pod sobą tysiące ludzkich istnień.

A także dusza oraz atmosfera, z którymi – uwaga, będzie kontrowersyjnie – nie może równać się żaden inny obiekt w Hiszpanii. Klimat stadionu, który przez dekady był świadkiem zarówno sportowych katastrof, jak i późniejszego mozolnego procesu odbudowywania nadszarpniętej reputacji, zwieńczonego sukcesami przez lata pojawiającymi się co najwyżej w mokrych snach kibiców. Naprawdę niewiele obiektów w Europie miało okazję na własnej skórze doświadczyć tak szerokiej gamy skrajnych doznań, jak Vicente Calderón.

Choć Atlético – eufemistycznie rzecz ujmując – nie ma prawa budzić u nas zbyt wielkiej sympatii, a stadion naszego sąsiada raczej nigdy nie był dla nas Chatką Puchatka czy Domowym Przedszkolem, jedną rzecz trzeba powiedzieć sobie jasno. Vicente Calderón na przestrzeni minionych dziesięcioleci zasłużyło sobie na to, by z Ligą Mistrzów pożegnać się meczem właśnie z Realem Madryt.

Mimo katastrofalnego wyniku w pierwszym meczu, w szeregach naszych rywali panuje – cóż za zaskoczenie – wyjątkowo bojowy nastrój. Praktycznie na każdym kroku dochodzą do naszych uszu wznoszone zarówno przez fanów, jak i trenerów czy zawodników górnolotne hasła z motywami przewodnimi „wiary”, „wojny”, „wartości”, „umierania za koszulkę” czy rzecz jasna remontady. Choć wiara w piłce jest jednym z podstawowych praw, bez którego futbol straciłby jakikolwiek sens, sytuacja Atlético przed rewanżem jest beznadziejna. Trzy gole do odrobienia, fatalna gra na Bernabéu i brak jakiegokolwiek elementu zaskoczenia mogącego w realny sposób zagrozić Królewskim. Jedyne argumenty działające dziś na korzyść? Atut własnego boiska oraz wspomnienia. Wspomnienia, które w jakiś sposób mogą napawać nadzieją na to, że rzeczywiście się da. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy wciąż pozostaje świadomość, że od tamtego czasu sporo zdążyło się pozmieniać, o lepszy bodziec motywacyjny w zaistniałych okolicznościach naprawdę trudno.


Królewscy w zeszły wtorek – najprościej rzecz ujmując – udzielili lekcji instruktażowej na temat tego, jak w fazie pucharowej Ligi Mistrzów powinno się załatwiać wszelkie sprawunki, gdy masz świadomość tego, że rewanż przyjdzie rozegrać ci na wyjeździe. Trójka z przodu, zero z tyłu, rywal z jednym celnym – niegroźnym zresztą – strzałem. Podopieczni Zinédine'a Zidane'a na Santiago Bernabéu zagrali mecz kompletny, w którym ciężka praca, dyscyplina i umiejętności zgrały się ze sobą w idealnych proporcjach. Choć Real już raz w tym sezonie, 19 listopada na Calderón, zdołał pokonać Atlético 3:0, należy uczciwie przyznać, że oba te spotkania mimo identycznego rezultatu dość mocno się od siebie różniły. O ile bowiem kilka miesięcy temu trzy bramki były efektem w głównej mierze tytanicznej pracy, o tyle we wtorek przekonujące zwycięstwo stanowiło owoc wytężonego wysiłku oraz czysto piłkarskiej dominacji.

Tak więc, Realu, po prostu zagraj to jeszcze raz. Jeśli ktoś oglądał „Casablankę” lub – nie szukając aż tak daleko – mecz sprzed tygodnia i jednego dnia, doskonale wie, o co chodzi. Czas postawić pierwszy z dwóch kroków w kierunku historycznego wyczynu, czyli zyskania sobie miana pierwszej drużyny, która zdołała w Champions League obronić trofeum. Jak na razie jesteśmy na jak najlepszej drodze, by w przyszłości o naszych dokonaniach mówiono jeszcze przez długie dziesięciolecia. Tak czy inaczej, należy mieć świadomość, że sukces niejednokrotnie rodzi się w cierpieniu. Atlético jest bowiem chyba ostatnią z ekip, którą podejrzewalibyśmy o to, że podda się bez walki.

Vicente Calderón niech zaś w razie ostatecznego niepowodzenia nie roni dziś łez rozpaczy, lecz cieszy się, że z Ligą Mistrzów żegna się w latach swojej największej świetności właśnie przeciwko swojemu rywalowi zza miedzy. Fakt ten sam w sobie stanowi przecież dowód na to, jak olbrzymi progres Atlético zanotowało w minionych latach. Były prezes Los Rojiblancos, którego imię nosi obiekt, gdzieś tam u góry ma – niezależnie od wieczornego rozstrzygnięcia – i tak powód do wielkiej dumy.

Początek spotkania o godzinie 20:45. Transmisję przeprowadzi CANAL+.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!