„Przyjechał chłopaczek z Brazylii, był praktycznie nieznany”
Fantastyczny reportaż o Marcelo
Klubowa telewizja RealMadrid TV wyemitowała drugi odcinek programu Campo de estrellas [„Boisko gwiazd”], w którym przedstawia historie zawodników pierwszej drużyny Królewskich. Tym razem bohaterem był Marcelo. Przedstawiamy wypowiedzi Brazylijczyka z programu, który w całości można obejrzeć tutaj.
Historia obrońcy na początku skupia się przede wszystkim na postaci jego dziadka, Pedro Vieiry da Silvy, który zmarł na raka trzy dni przed półfinałem mundialu w 2014 roku. – Nadchodzi pewien dzień i już go nie ma – w taki sposób Marcelo rozpoczyna dokument. – Kiedy to do mnie dotarło i takie tam, było najgorzej, ale musiałem trzymać się na zgrupowaniu, bo w głowie miałem, że muszę reprezentować odpowiednio swój kraj – dodał obrońca. Jego babcia, żona Pedro, wspomina, że Marcelo nie chciał widzieć umierającego dziadka w szpitalu.
– Kiedy zmarł, było dziwnie. To było tuż przed półfinałem. Nie mogłem się załamać, bo byłem z drużyną. Trener Scolari powiedział mi, że jutro mam wolne, bo mam pogrzeb. Odpowiedziałem mu: „Jeśli pojadę, nie wrócę. Jeśli pojadę, zobaczę zapłakanych dziadków, rodziców, żonę, mamę, syna… całą rodzinę opłakującą dziadka, którego ceniłem najbardziej w życiu. Jeśli pojadę, nie wrócę. Zostanę, a jeśli będą mnie atakować, ty mi pomożesz”. Tyle. Znałem mojego dziadka lepiej niż ktokolwiek i nie pojechałem, bo wiedziałem, że on nie chciałby, żebym jechał.
Od 8. do 10. roku życia Marcelinho grając na plaży Botafogo marzył o zostaniu nowym Roberto Carlosem i dostaniu szansy w najważniejszych meczach, jakie tam rozgrywano. – Miałem te 8-10 lat i dobrze grałem w piłkę. Chciałem grać w Botafogo na plaży, ale mi nie pozwalali. W każdą niedzielę o godzinie 8 rano, słońce czy deszcz, musiałem tam być. Urodziłem się w Botafogo, praktycznie na tej plaży i grałem tam do 10. roku życia – wspomina Brazylijczyk. Jego ojciec dodał, że Marcelo urodził się z piłką, spał z piłką i jadł z piłką. Do tego grał też w domu, rozbijając różne rzeczy, co doprowadzało do szału mamę, która przebijała mu kolejne piłki. Nowe przynosił mu dziadek.
– On był moim aniołem stróżem. Opowiadałem mu o wszystkim, a nie mamie czy tacie. On mnie rozumiał, cieszył się moimi sukcesami i zapisywał moje wszystkie gole. To był naprawdę dobry człowiek. Jak mówił, w portfelu nie miał ani „zeta”, ale był naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Moje dzieciństwo było spektakularne. Nie miałem wszystkiego, czego chciałem, ale moja rodzina dała mi wszystko, czego potrzebowałem. Mój dziadek grał w piłkę na normalnym boisku i wszyscy, z którymi rozmawiam o jego czasach, twierdzą, że był najlepszy.
– Był kierowcą w banku i zostawił tę pracę, bo chciał wozić mnie na treningi. Powiedział szefowi, że rezygnuje przez wnuka, bo nie mogę jeździć sam. Miał samochód, ale nie miał pieniędzy. Co zrobił? Sprzedał samochód i całe te pieniądze zatrzymał na bilety autobusowe na dwa sezony. Jak możesz sprzedać auto dla 10-latka? Skąd wiesz, że twój wnuk zostanie właśnie piłkarzem? Dla mnie to było coś najważniejszego w życiu.
– Zacząłem grać na hali już w wieku 4 lat. Na plaży zacząłem grać w wieku 8-10 lat i podobało mi się, bo byłem bramkarzem, a jak rzucałem się na piasek, to nic mnie nie bolało. Zapisałem się w końcu do szkółki trenera Guerreiro – wspomina obrońca Królewskich. Szkoleniowiec opowiedział RMTV, że rozpoczął ten projekt z jednym z wujków Marcelo, bo w Botafogo dzieciaki w większości zajmowały się narkotykami i trzeba było robić coś, żeby móc je od tego odciągnąć.
Po jakimś czasie Marcelo przeszedł do drużyny halowej Helénico. Zainteresowało się nim Fluminense, ale po testach odesłano go do domu. Znowu wyróżniał się w Helénico i zgłosiło się Vasco da Gama, które po roku z niego zrezygnowało. Wrócił do Helénico, gdzie ponownie się wyróżniał na słabszym poziomie i po raz kolejny zgłosiło się Fluminense po meczu właśnie z Helénico, gdzie Marcelo zrobił na wszystkich takie wrażenie, że trener poprosił matkę piłkarza o transfer jeszcze w czasie spotkania.
W halowej drużynie Fluminense poznał Caio Alvesa. Pomocnik wspomina, jak poznał Marcelo. „On był gwiazdorskim transferem. W pierwszym dniu usiadł obok mnie. Kiedy wróciłem z toalety, zacząłem przebierać się na trening. Moje getry miały jednak wiele dziur, a to były czas, że weterani mieli trochę lepszy sprzęt, a ci młodsi zawodnicy dostawali starsze ubrania. Popatrzyłem na Marcelo, a ten błyszczał w nowiutkich getrach. Tak zaczęliśmy budować naszą przyjaźń”.
Rodzina Alvesów skrywała jednak więcej, konkretnie siostrę Caio, Clarice, która dzisiaj jest żoną Marcelo. Para poznawała się na meczach Fluminense i w domu Alvesów, budując przyjaźń i w końcu związek.
– Grałem we Fluminense z Caio, on byłem kapitanem i super gościem, rozumiecie. Jako że chciałem podbić serce jego siostry, mówiłem mu zawsze, że jestem na każde jego zawołanie. Przed jednym ważnym meczem stwierdził, że może powinienem pofarbować włosy na blond. Miałem wtedy króciutkie włosy i w ogóle – wspomina Marcelo. Włosy ostatecznie pofarbowała mu Clarice, która wspomina, że Marcelo był bardzo uległy i zgodził się na wszystko. – Tyk, tyk, tyk i białe włosy. Problem był taki, że zaskoczył mnie mój tata, który niespodziewanie pojawił się na meczu. Zobaczyłem go, a on jasnym gestem pokazał, że jest po mnie. Krzyczał, że mam zejść z boiska i pozbyć się tych włosów. Był wściekły, ale zrobiłem to dla Clarice.
Wtedy jeśli wyróżniałeś się na hali, to Fluminense brało cię do normalnej drużyny piłkarskiej. Marcelo nie chciał takiej zmiany, był przyzwyczajony do swojej ekipy i przyjaciół. – Rozdzieliłem się z Caio, bo nie graliśmy już w jednej ekipie, a musiałem się też tam uczyć. Było mi ciężko, trener mnie nie wystawiał. Pewnego dnia, poczułem się już jak wielki gracz, powiedziałem dziadkowi, że nie będę grać już w normalny futbol. Widzę dzisiaj, że dziadek miał strach w oczach, że gość się nie uczy, nie chce grać, czyli co on chce robić? Mówiłem, że nie chcę siedzieć tylko tam w szkole i na treningach, że chcę być z rodziną i przyjaciółmi, chcę normalnego życia, chcę cieszyć się wolnymi dniami. Dziadek prawie płakał, ale mówił, żebym się uspokoił, że przyjdzie moja szansa. Powiedziałem mu, że dobrze, że jeśli w następnym meczu nie zagram od początku, to odchodzę. Dziadek się zgodził. Trener mnie wystawił, wyszła z tego seria spotkań i wszystko się potoczyło dobrze. Ale tylko przez tą jedną decyzję nie zostawiłem futbolu – opowiedział Marcelo. Taką wersję potwierdził Caio.
Marcelo wspomniał też, jak udawało mu się dojeżdżać na treningi do oddalonego o 50 kilometrów ośrodka. Jego dziadek wygrał w pewną grę pieniądze i udało mu się kupić znowu pomarańczowego garbusa. Woził go na wszystkie zajęcia i motywował do dalszej pracy. Marcelo dodał, że Luka Modrić dzisiaj zawsze przypomina mu jego dziadka, bo w tamtej grze Pedro postawił na flagę Chorwacji i dzięki temu wygrał tamte pieniądze na garbusa.
Przyjaciele Marcelo wspomnieli o sytuacji z dzieciństwa, w której pewnego dnia mieli mecz na hali, przed którym zachorował ich bramkarz. Marcelo zachciało się grać na bramce i zespół wygrał 4:2 po jego 3 bramkach. Tego samego dnia w sąsiednim ośrodku trenowała reprezentacja Brazylii. Kiedy skończył się mecz Marcelo pobiegł przez płot, wpadł do ośrodka, odwiedził szatnie i w końcu go wyrzucono. Tamtego dnia, mając 10 lat, odgrażał się, że jeszcze kiedyś wróci na takie zgrupowanie.
Babcia Marcelo opowiedziała, jak musiała użerać się z Marcelo i jego piłką w domu, często mu ją zabierając czy nawet przebijając. Zawsze z pomocą nadchodził dziadek. Marcelo opowiadał potem przyjaciołom, że Clarice będzie to samo robić z Enzo, bo on też kocha grać w domu. Żona obrońcy opowiedziała, że Marcelo i Enzo cały czas coś tłuką. Clarice podsumowała, że wychowuje trójkę dzieciaków, bo kiedy Liam i Enzo są spokojni, to zawsze można „liczyć” na Marcelo.
Marcelo w futbolu chciał być napastnikiem, ale to dziadek przekonał go do gry w obronie. Brazylijczyk wspomina, że początki były trudne szczególnie przez grę w korkach, do których nie mógł się przyzwyczaić, bo jedną z jego zalet była doskonała gra podeszwą. W pierwszej ekipie Fluminense rozegrał półtora sezonu, dokładnie 31 meczów. Nadeszły propozycje z CSKA i Sevilli. Z Hiszpanami praktycznie wszystko było dogadane. – Wtedy pojawił się jednak Real Madryt. Po prostu zapytałem, czy to jest prawda? Tak? To przechodzimy do Realu! Poleciałem tam, by zapoznać się z klubem, by oni poznali mnie, a nagle miałem prezentację na Bernabéu. 55 osób, dzisiaj to nic, ale mnie to był cały świat. Dali mi garnitur i stwierdzili, że podpisujemy umowę. Miałem grać w Castilli, cieszyłem się niesamowicie. Capello zarządził jednak, że będę w pierwszej ekipie. Ja czuję się wychowankiem, jestem tutaj już 10 lat. Przyjemnością byłaby dla mnie gra w Castilli.
W aklimatyzacji Marcelo pomagał Roberto Carlos. „Był dzieciakiem z takimi marzeniami, jakie miałem też ja, ale potrzebował pomocy”, wspomina legendarny obrońca Królewskich. Marcelo ma dla niego tylko dobre słowa. – To było i zabawne, i naprawdę ogromne. Przychodzisz i masz w drużynie swojego największego idola. Więcej, przychodzisz na jego pozycję. On przyjmuje cię doskonale, wiedząc, że masz być jego następcą. To trudna sytuacja w futbolu. On przy tym traktował mnie i moją rodzinę doskonale. Wiecie, oglądałem go w telewizji i nagle mam go na boisku obok siebie. Już za pierwszym razem dał mi i Clarice swój numer, żebyśmy dzwonili z każdym problemem. Oczywiście nigdy nie zadzwoniliśmy [śmiech], ale dzwonił on. Od razu w grudniu zaprosił nas na Święta, bo nie mogliśmy wrócić do domu, mieliśmy tylko 5 dni przerwy. Przyjął nas wszystkich u siebie jak swoją prawdziwą rodzinę. To było spektakularne – ocenił Brazylijczyk.
Dzisiaj Marcelo to drugi kapitan Realu Madryt po Sergio Ramosie, który jest dla niego jak brat. Jak Ramos ocenia Marcelo? „Pierwszy obrazek był taki, że przyjechał chłopaczek z Brazylii, był praktycznie nieznany. Mocno urósł i się rozwinął, ale ciągle pamiętam go praktycznie bez włosów z twarzą dziecka. Zawsze jednak jego priorytetem był uśmiech”. Marcelo podkreśla w kapitanie jedną rzecz: „Wtedy byłem dzieckiem, a traktował mnie tak samo jak dzisiaj. To dla mnie podstawowa sprawa”.
Quiz: przyjaciele z Brazylii kontra Ramos
1. Kolor samochodu dziadka? Pomarańczowy [poprawne odpowiedzi obu stron].
2. Ulubiony styl muzyczny? Hip-hop [poprawne odpowiedzi obu stron].
3. Piłkarski idol? Roberto Carlos [poprawne odpowiedzi obu stron].
4. Ile imion jego psów potrafisz wymienić? Uli, Bella, Nala, Lola, Kiara i Thai [przyjaciele wymienili 5 z 6, Ramos tylko Lolę, twierdząc, że po domu Marcelo grasuje cała banda psów].
5. Kto miał podpisanego Marcelo tuż przed przejściem do Realu? Sevilla [błędne odpowiedzi obu stron].
6. Kiedy wylądował w Madrycie? Listopad 2006 roku [obie strony postawiły na grudzień 2006 roku].
7. Ile goli zdobył Marcelo w koszulce Realu Madryt? 27 [przyjaciele postawili na 16, a Ramos na 24 żartując, że jeszcze troszkę i go dogoni].
„Typowy Brazylijczyk, łatwo mija rywali, bardzo szybki, dużo drybluje jako obrońca, ale oni mają to we krwi”, ocenił kolegę Ramos. – Na początku u Capello było mi trudno, bo ja nie rozumiałem niczego, co dotyczyło taktyki. Nie można tego ocenić inaczej, ale u Capello trzeba było dobrze bronić. Wiele czerpałem od Roberto Carlosa. Rok czy dwa w Europie i musisz się w końcu tego nauczyć – opowiada Marcelo. Ramos podsumował, że nauka kolegi nie poszła na marne, bo zrozumiał, że priorytetem jest obrona, a dopiero potem można ruszać do ataku. Carlos dodał, że długo to trwało, ale Marcelo w końcu nauczył się kryć.
– Wygranie dwóch Pucharów Europy to coś niesamowitego. Liga Mistrzów to najmocniejsze i najbardziej wyrównane rozgrywki. Pamiętam, że przed spotkaniem o La Décimę zagrałem w czterech meczach z rzędu w lidze, a w finale usiadłem na ławce. To było trudne, to był cios. Szanowałem decyzję trenera, ale byłem wkurzony. Jednak na ławce wierzyłem, że mogę być jeszcze ważny. Wszedłem, pomogłem drużynie, zdobyliśmy puchar i czułem się bardzo ważny. To było poczucie radości i oddechu, bo grasz w finale, który ogląda cały świat, a twoja rodzina jest na stadionie. Nie możesz przegrać takiego spotkania.
– Różnica między La Undécimę a La Décimą jest taka, że zagrałem od początku. Tego chciałem w Lizbonie, pierwszego składu. Wyszedłem od pierwszej minuty i zostawiłem na boisku całego siebie, całą duszę. Ostatecznie zdobyliśmy oba puchary.
Wszyscy goście programu z Brazylii określali Marcelo mianem brincadeiro – żartownisia, który lubi sobie pogrywać i śmiać się ze wszystkiego. Ramos dodał, że Marcelo to po prostu szczęśliwy i radosny crack. Carlos wyróżnił jego pracę w roli drugiego kapitana, gdy zastępuje Sergio: „Ramos bierze na siebie odpowiedzialność, ale Marcelo pomaga mu w zarządzaniu, komentując różne sprawy, doradzając i trzymając atmosferę”. Kapitan dodał, że w ostatnich latach to Brazylijczyk zajmuje się muzyką w szatni. – Jestem człowiekiem, który chce dobrze dla wszystkich. Na listę wrzucam muzykę Carvajala, Nacho, Sergio, Crisa czy Keylora. Wrzucam po trochę każdego stylu. Mam zapchany cały telefon – opowiada z uśmiechem obrońca. Clarice też przekazała, że jej mąż żyje muzyką, która zawsze jest obecna w ich domu i właśnie po połączeniu się telefonu z głośnikiem zawsze wie, kiedy Marcelo wrócił z treningu.
– Najlepsze w Realu? Kiedy poczułem, że ludzie, prezes i koledzy zobaczyli we mnie jednego z kapitanów. Wiele walczyłem, wiele wycierpiałem, wiele poświęciłem, także rodzinę, ale bycie jednym z kapitanów Realu i możliwość usłyszenia od ludzi na ulicy zwykłego okrzyku capi jest bezcenne.
– Najgorsze? Może nie był to coś najgorszego, ale na pewno bardzo trudnego. Kiedy miałem 18 lat, jeden z działaczy wezwał mnie na Bernabéu. Pojechałem sam, bo nie było mojego agenta. Powiedziano mi, że chcą mnie wypożyczyć, żebym się rozwijał. Powtarzałem im, że chcę zostać, że mogę nie grać, ale będę walczyć. Obiecywali, że za rok wrócę, ale ja postawiłem na swoim. To było trudne, bo drużyna mnie nie potrzebowała i musiałem zdobyć doświadczenie, ale wtedy pokazałem największe jaja. A byłem sam.
„Historia Marcelo jest już napisana. Jeśli Marcelo skończyłby dzisiaj grać w piłkę, byłby w historii brazylijskiego i światowego futbolu. Pojawi się jeszcze wielu lewych obrońców, ale dojście na poziom Marcelo będzie bardzo trudne. Marcelo jest wyjątkowy”, podsumował Roberto Carlos.
Cały dokument zamknięto zdjęciami z plaży Botafogo, na której zaczęło się marzenie Marcelo i na której dzieciaki grają dzisiaj właśnie w jego koszulkach, marząc o zostaniu jego następcą tak, jak on kiedy biegał w trykocie Roberto Carlosa.
Pierwszą część tej serii, której bohaterem był Carvajal, można znaleźć tutaj.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze