Witamina Z–idane
Francuz gotowy na kolejny sukces
Jest 21:31, 15 maja, 2002 roku. Hampden Park, Glasgow. Każdy kto choć trochę interesuje się piłką nożną, siedzi teraz wpatrzony w murawę tego stadionu i widzi, jak lewą stroną do piłki zagranej przez Solariego pędzi Roberto Carlos. Jedne z najcięższych ud w historii futbolu nie przeszkadzały Brazylijczykowi w nabieraniu zawrotnej prędkości i choć Sebescen miał do piłki bliżej, to Roberto wygrał ten pojedynek z łatwością. Zamiast sprowadzać piłkę do ziemi, zagrał w ciemno, z powietrza, licząc, że przed linią szesnastego metra będzie stał On. Nie pomylił się. Piłka spada szybko, ale jego geniusz sprawia, że całą sytuację widzi niczym w trybie slow-motion. Ustawia się, wyciąga lewą rękę, by zbalansować zamach i uderza. Hans-Jörg Butt mógł tylko patrzeć, jak piłka trafia w prawe okienko jego bramki. Real Madryt 2, Bayer Leverkusen 1. Gol, który dał Królewskim dziewiąty puchar Europy stał się symbolem piłkarskiego kunsztu i już na zawsze pojawiać się będzie przed oczami słysząc nazwisko Zidane.
„Benítez El Breve”, powtarzał codziennie Roberto, mój kolega z pracy, socio Realu Madryt, nawiązując do obecnych wydarzeń politycznych w kraju i niedawno koronowanego Filipa VI, którego część sceny politycznej nazywa właśnie tym tytułem – Krótki. „Zobaczysz Łukasz, do końca roku go nie będzie”, zapewniał. Przez pierwsze miesiące usiłowałem stawać w obronie nowego trenera w myśl zasady, że każdy zasługuje na choćby cień zaufania, ale Roberto pomylił się ledwie o cztery dni. 4 stycznia, po siedmiu miesiącach pracy Rafa Benítez musiał zrozumieć, że na karty historii Realu Madryt trafi wyłącznie dlatego, że był jednym z najkrócej pracujących trenerów klubu – w tym stuleciu krótszą przygodę zaliczyli tylko José Antonio Camacho i jego następca, Mariano Garcia Remón.
Każdy, kto twierdzi, że Newcastle United to dla Beniteza piłkarska degradacja, niech przemyśli to – ostatni raz, kiedy Rafa został bez klubu, przejął szkolną drużynę w Wirral i dyrygował nią, jak gdyby miał do czynienia z pierwszą ligą. Wymachiwał rękami przy linii i nie przestawał zapisywać kolejnych stron w notesie. Benítez to trener, dla którego sukces utrzymania się w lidze i wygrania mistrzostwa są w zasadzie tak samo poważne. Wydaje się zresztą osobowością, która znacznie lepiej odnajduje się w mniejszej szatni, gdzie jego status i osiągnięcia wciąż są respektowane, a piłkarze z zainteresowaniem i szacunkiem pochłaniają kolejne boiskowe zalecenia i uwagi trenera–teoretyka. Podejmując decyzję o zatrudnieniu Hiszpana, Florentino Pérez musiał uznać, że drużyna potrzebuje teraz pracy metodycznej. Jakże się pomylił.
Benítezowi trudno było odmówić najlepszych intencji i szczerej miłości do Realu Madryt, urodził się przecież w tym mieście i zamiast pójść w ślady ojca, który był zdeklarowanym fanem Atlético, młody Rafa zakochał się w klubie, któremu kibicowała matka. I choć nie należy do ludzi wylewnych, to obejmując posadę trenera Realu Madryt nie potrafił powstrzymać łez. Madridismo ma w sercu, lecz tylko tam. Umysł Hiszpana jest za to chłodny, pragmatyczny, całkowicie zdominowany przez analityczną półkulę i to właśnie w nim zabrakło słynnej mentalności, która charakteryzuje ten klub. „Drużyna rozegrała perfekcyjny mecz”, stwierdził na konferencji prasowej po wyjazdowym meczu z PSG, w którym Real Madryt nie oddał ani jednego celnego strzału. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że nie była to gra pod publiczkę. Analizował występ drużyny swoim własnym, chłodnym okiem, zapominając, że perspektywa fanów tego klubu jest zgoła odmienna, zabrakło zgodności idei. Madridismo to nie jest gra na zero z tyłu. Madridismo to strzelanie jednej bramki więcej niż przeciwnik, porywanie trybun i dominowanie rywala wszelkimi możliwymi środkami. Tego właśnie chce Bernabéu. Dostosuj się, albo giń.
Hiszpan nie zyskał uznania nie tylko w szatni, ale również na trybunach. Wrogość do trenera narastała do tego stopnia, że wygwizdany został nawet podczas meczu z Rayo Vallecano, w którym jego zespół strzelił dziesięć (!) goli. Real Madryt był chory i potrzebował uleczenia – głowa jeszcze chciała walczyć, lecz ciało odmawiało już posłuszeństwa. Zizou przejmował zespół, do którego niebezpiecznie zbliżał się czwarty w tabeli Villarreal. Podczas gdy Hiszpan potrafił przerywać treningowe gierki co kilka minut, Zidane uwolnił zawodników od nieustającego pisku gwizdka, dał im swobodę i obdarzył zaufaniem. Włoskie doświadczenie nauczyło go też, że nie da się wygrać meczu bez spocenia koszulki, zarządził więc dodatkowe treningi, które miały poprawić stan fizyczny zespołu. Diagnoza doktora–zagadki wyraźnie, choć nie od razu, poprawiła stan pacjenta.
„Powiedziałem ostatnio Karimowi: «Matko, jaką ty masz chłopaku jakość…». Oni są na prawdę bardzo dobrzy, to przyjemność oglądać ich na treningu”. Łatwo sobie wyobrazić dzienny zastrzyk pewności siebie, jaki piłkarzom – nawet topowym – dostarczają takie słowa od człowieka, który trzyma w gablocie swojego domu trzy trofea dla najlepszego zawodnika tej dyscypliny na świecie. Wielokrotnie to właśnie on biegł na czele grupy, która przeprowadzała kilkukilometrową przebieżkę w Valdebebas. Ten symboliczny obrazek pokazywał, że Zidane jest prawdziwym liderem tej grupy. Benítez – choć sam mawiał, że nie jest gruby, lecz silny – nie tworzył aury herosa i nie zjednał sobie szacunku liderów drużyny.
Świat piłki pełen jest opinii, że bogata kariera wielkich zawodników przysłania im aspekty czysto trenerskie i wiedza, jaką wynieśli z boisk nie przekłada się na piłkarską szatnię. Czy rzeczywiście? Mourinho, Guardiola, Luis Enrique, Simeone, Allegri, Klopp, Emery, Loew, Ancelotti, Blanc – oto dziesiątka najlepszych trenerów świata, jaką zestawił w zeszłym roku magazyn For For Two. Dziewięciu z nich przeszło przez etap pierwszoligowej kariery piłkarskiej. Sześciu to piłkarze wybitni, wielokrotni reprezentanci swoich krajów, jedynie Mourinho z piłki zrezygnował już na wczesnym etapie. Poza tym zbyt wielu doskonałych piłkarzy poległo na trenerskiej ścieżce i zbyt wielu piłkarskich amatorów stało się wybitnymi trenerami, by ta zależność wciąż miała jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Trudno się oczywiście oprzeć wrażeniu, że wybitnym piłkarzom łatwiej jest o wielki zespół, z którym wyciągnąć rękę po sukcesy trzeba znacznie bliżej. Nie zmienia to jednak faktu, że trenerską karierę rozpoczynają od znalezienia się w zupełnie nowych okolicznościach i tylko od tego jak sobie z nimi poradzą, zależy ich końcowy sukces.
Najczęstsze zdanie, jakie słyszy się z ust byłych kolegów dzielących z nim szatnię brzmi: „Nigdy nie sądziłem, że zostanie trenerem”. Introwertyczny i małomówny Francuz nie wydawał się materiałem na charakternego przywódcę i osobowość, która może porwać grupę. „Kiedy jednak już mówił, wszyscy słuchali” – to kolejna z powszechnie znanych opinii, która poniekąd wyjaśnia sekret Zizou. Nie uprawiał pustosłowia, swoje myśli wyrażał zwięźle, nikt nie chciał przegapić tego, co do powiedzenia ma człowiek, który na boisku wyprawia przecież rzeczy tak niezwykłe. W szatni Realu Madryt jest podobnie. Niewątpliwie Zidane zrozumiał konieczność otworzenia się, wielu wszak zauważa, że wypowiada się chętniej niż wcześniej i świetnie radzi sobie na konferencjach prasowych, lecz to jednak wciąż ten sam człowiek, który przekazuje bogatą treść w ilości słów tak niewielkiej, że każde z nich nabiera istotnego znaczenia. Wprowadzenie własnej idei do szatni, w której ego wypełnia przestrzeń pod sam sufit nie jest łatwe. Status, który ma Zidane, jest jednak zupełnie wyjątkowy i pozwala przesunąć nieco dalej granicę, za którą grupa piłkarskich gwiazd przeistacza się w zbuntowaną załogę, która nie zawaha się przed wyrzuceniem kapitana za burtę. Teraz załoga jest zjednoczona i zarażona głodem sukcesów, którym emanuje jej dowódca. Raz przecież został już legendą tego klubu, a czternaście lat później ma wyjątkową okazję, by ponownie zapisać się na kartach historii Realu Madryt.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze