Bananowy poniedziałek: Romantyczne niepowodzenie
Zapraszamy do lektury
Wściekłość? Łzy rozczarowania? Poczucie bezsilności? Nie. Nie tym razem. Choć Barcelona zdobyła mistrzostwo, a futbol pokazał, że mimo wszystko nieraz nie wychodzi poza nawiasy zdrowego rozsądku, wcale nie uważam, że ta romantyczna pogoń Realu Madryt za czymś, co przecież w teorii nie miało prawa się spełnić, koniec końców okazała się klęską. Pewnie, że przez moment naprawdę uwierzyłem, że może nam się udać. Jasne, że po kolejnych wpadkach Barcelony niesamowicie się cieszyłem, o czym zresztą już pisałem jakiś czas temu. Zgodzę się też, że brak mistrzostwa w przypadku Realu Madryt ma pełne prawo rozczarowywać. Oczywiście, że szkoda dziwnie potraconych na przestrzeni sezonu punktów. Szkoda Betisów, Gijónów, Málag, Valencii…
Mimo wszystko nie potrafię jednak głośno przyznać, że w ostatecznym rozrachunku daliśmy dupy. Po prostu nie potrafię. Choć sam długimi momentami narzekałem na wszystkich i na wszystko, choć snułem katastroficzne wizje i spodziewałem się najgorszego, choć byłem pewien, że ta drużyna nadaje się co najwyżej do tarcia chrzanu, na koniec zawstydziła mnie ona w najpodlejszy możliwy sposób – przypomniała mi w najmniej spodziewanym momencie, za co ją najbardziej kocham. Dziś – mimo że z mistrzostwa znowu nici – jest mi z tego powodu głupio.
Jest mi głupio, ponieważ minione półtora miesiąca pozwoliły mi cieszyć się futbolem tak, jak nie doświadczałem tego od dawna. Na nowo obudziła się we mnie chłopięca naiwność, która pozwalała mi wierzyć, że Real Madryt jest zdolny do wszystkiego. Nawet wtedy, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jest już po zawodach. Nie, nie zapominam tego, co działo się na przełomie grudnia i stycznia. Nie wymazałem również z pamięci srogiego łomotu od Barcelony z końcówki listopada. To nie takie łatwe. Postrzegam to jednak dziś po prostu jako jeden z elementów romantycznej historii. Zakończonej porażką (rzecz jasna tylko na krajowym podwórku), lecz zarazem pięknej. Futbol od zawsze był dla mnie bowiem czymś, w czym liczyły się przede wszystkim silne doznania, niejednokrotnie wykraczające poza zwykłe skakanie do góry po wygranych i marudzenie po porażkach. To niesamowite, jak przeładowana pieniędzmi i próżnością piłka jest w stanie mimo wszystko obudzić w człowieku jakieś głębsze refleksje.
Dziś czuję się trochę tak, jak po pamiętnym dwumeczu z Saragossą w Pucharze Króla, w którym najpierw przegraliśmy na wyjeździe 1:6, a następnie na Santiago Bernabéu zabrakło nam jednej bramki do awansu. Czy byłem wówczas rozczarowany, zły? Nie, byłem dumny. Wiem, to niedorzeczne, że po tym jak eliminuje cię nieporównywalnie słabszy i biedniejszy zespół przepełnia cię duma. Ale o to właśnie w tym wszystkim chodzi – by rozum nie brał góry nad sercem. By nie starać się tłumaczyć niektórych spraw na logikę i nie rozpatrywać większości kwestii zero-jedynkowo. Zwycięstwo, remis, porażka, tytuł, brak tytułu... nie, to w gruncie rzeczy nie do końca tak.
Ligę kończymy z podniesioną głową. Bez wstydu. Bez szyderstw ze strony kibiców rywali. Po godnej Realu Madryt walce. I – przede wszystkim – z nadzieją na lepsze jutro. Na lepsze jutro, które nadejść może już za niecałe dwa tygodnie. Jestem dziwnie przekonany, że w Mediolanie zobaczę tę drużynę, w której zakochałem się lata temu. Nie pytajcie skad, po prostu to wiem.
* * *
Nieraz się zastanawiam, czy na lepsze nie wyszłoby mi ograniczanie się do pisania o rzeczach, co do których można mieć pewność, oczywistych – że Cristiano strzeli gola z Espanyolem, że Bale odniesie w którymś momencie sezonu kontuzję, że Danilo wykona sto wrzutek w pole karne, że Lucas Vázquez będzie walczył za trzech albo i czterech, że Isco wykona kółeczko, że Getafe utrzyma się w Primera División... Nie byłoby w tym jednak absolutnie żadnej zabawy, zero emocji.
Pewnie nieraz jeszcze się srogo pomylę po czym będę chciał się zapaść pod ziemię, ale – do cholery – to jest Real Madryt. Tu nie ma mądrych. Raz chwalisz, raz przeklinasz, dajesz porwać się dynamice rzeczywistości, a na koniec, nabierając już pewnej perspektywy, we wszystkim i tak dostrzegasz porywającą historię. Często niezależnie od końcowego rezultatu. Tak to już jest. Chyba że naprawdę jestem ostatnim chodzącym po tej planecie futbolowym romantykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze