Bananowy poniedziałek: O rozumieniu remontady, Danilo i Kace
Zapraszamy do lektury
Tu remontada, tam remontada. Dynamiczny rozwój języka sprawił, że słowo to pojawia się na ustach polskich madridistas nie rzadziej niż wśród Hiszpanów. Podobnie zresztą sprawa ma się pewnie z manitą w przypadku zamieszkujących nasz kraj fanów Barcelony. Niewykluczone, że już wkrótce do sklepu będziemy chodzić po manitę bułek, a w szkole z zagrożenia na koniec roku będziemy wygrzebywać się poprzez remontadę. Asymilowanie obcojęzycznych wyrazów jest mimo wszystko procesem zupełnie normalnym i naturalnym nie tylko dla Polaków.
Moja definicja remontady zawsze była jednak nieco bardziej zawężona. Może gnuśnieję, może jestem zbyt wymagający, może żyję w mydlanej bańce. Nie mówię, że tak nie jest. Dla mnie jednak słowo remontada zawsze wiązało się z czymś magicznym, czymś zawierającym pierwiastek nierealności, z wychodzeniem cało z opresji mimo śmiejącej nam się w twarz logiki, z romantyczną pogonią za niemożliwym.
Skłamię, jeśli powiem, że byłem przekonany o tym, że wyeliminujemy Wolfsburg czy odwrócimy losy spotkania z Rayo. Tak czy inaczej odrobienie strat w obu potyczkach w zbyt dużym stopniu opierało się na zdrowym rozsądku, było zbyt prawdopodobne. Po golu na 2:0 dla Rayo moją uwagę przykuła mina Paco Jémeza. Jego wyraz twarzy wyglądał tak, jak gdyby był on doskonale świadomy tego, co się stanie. Jak gdyby wiedział, że jego obrońcy prędzej czy później zademonstrują jak zwykle jakąś próbkę skrajnego roztrzepania. Jak gdyby chciał powiedzieć: „Janusz, spokojnie, jeszcze swoje w tym meczu spieprzymy”. Byłem więc spokojny. I rzeczywiście spieprzyli.
Nie zrozumcie mnie źle, w żadnym wypadku nie chcę umniejszać zasług naszym zawodnikom. By wygrzebać się z dwubramkowej straty niewątpliwie potrzeba niezłomnego charakteru i uporu w dążeniu do celu, co zresztą pokazaliśmy. Być może gdybym miał ścisły umysł, opracowałbym kiedyś wzór, na podstawie którego wyliczyłbym dokładne stężenie niemożliwości, które musi zawierać remontada. Niestety, jako że jestem humanistą (tak przynajmniej uważam), muszę kierować się subiektywnymi odczuciami. Kiedy jednak jestem mimo wszystko w stanie pojąć remontadę na mój malutki rozum, oznacza to, że coś jest nie tak. A gdy remontadą nazwiemy przykładowo zwycięstwo z Eibarem 2:1 mimo straty bramki jako pierwsi, moim zdaniem zwyczajnie zabijamy to pojęcie. Pojęcie, które powinno być zachowywane na specjalne okazje i które przy jego obecnym spowszednieniu nieraz śmiało moglibyśmy zastąpić zwykłym „odrobieniem strat”.
A tak swoją drogą, pamiętacie jak dawno temu w Pucharze Króla dostaliśmy na wyjeździe w papę 1:6 z Saragossą, zaś w rewanżu wygraliśmy na Bernabéu 4:0? Jako pełnoprawny gimbazjusz napisałem wtedy nawet o tamtym dwumeczu wypracowanie. Mimo że wówczas nam się nie udało, to i tak była to najpiękniejsza remontada jaką pamiętam. Równie nieudana co magiczna.
Piłkę meczową miał wówczas na nodze Zinédine Zidane.
* * *
Już jakiś czas temu pisałem, że nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy potrafią wygwizdać swojego piłkarza zanim ten zdąży jeszcze cokolwiek spartaczyć. Nieważne, czy jest to zawodnik, którego darzę sympatią czy też którego wyklinam przed snem zamiast zmawiać wieczorny pacierz. Takie działania przecież nie prowadzą do niczego, wyłącznie działając na szkodę nas samych.
Choć nie wygwizdałbym największego wroga, gdyby tylko bronił on barw mojej ukochanej drużyny, coraz częściej odnoszę wrażenie, że w przypadku Danilo kibice krytykują go jeszcze przed pierwszym kontaktem z piłką, ponieważ po prostu są pewni tego, że i tak nie trzeba będzie zbyt długo czekać na jakiegoś zakalca w jego wykonaniu. Być może wciąż nie jest to antypoziom Douglasa, jednak muszę przyznać, ze gdybym był złośliwy, sam stwierdziłbym, że lepszym rozwiązaniem byłoby wyrzucenie tych 30 milionów euro do śmietnika albo rozdanie ich bezdomnym. Na szczęście ze złośliwością mam wspólnego tyle co ze znajomością matematyki wykraczającą poza niedawanie się oszukać przy wydawaniu reszty w Biedronce. Dlatego też ograniczę się do stwierdzenia, że wciąż naiwnie wierzę w to, że Danilo zacznie jeszcze straszyć niczym wytatuowany na jego dłoni tygrys. Straszyć rywala, nie nas.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak i tak to, że po prześledzeniu liczb Brazylijczyka wychodzi na to, że pod względem bramek i asyst jest on... najlepszym obrońcą w lidze. Gdy do kompletu dojdzie zamknięcie autostrady, jeszcze możemy mieć z niego pociechę. I to nie tylko wtedy, kiedy nie będzie go na murawie.
* * *
W zeszłym tygodniu swoje 34. urodziny obchodził piłkarz, którego spektakularnej klęski w Realu Madryt nie mogę odżałować do dziś. Chodzi rzecz jasna o Kakę, będącego prawdopodobnie najmniej rentownym zakupem w historii Królewskich. Wielomilionowy transfer, 65 tysięcy ludzi na prezentacji, wielkie oczekiwania i... koniec końców spektakularna klęska naznaczona setkami kontuzji. A przecież przed startem sezonu 2009/10 zdaniem wielu miał dawać drużynie więcej niż zakontraktowany tego samego lata Cristiano Ronaldo...
To, że Kaká przez kilka sezonów spędzonych w stolicy Hiszpanii kopał się konarami po czole, nie ulega żadnej wątpliwości. Tak czy inaczej czułem jednak jakiś taki wewnętrzny smutek, obserwując jego kolejne niepowodzenia w białej koszulce. Było to uczucie zgoła odmienne niż to, które mną włada, gdy gorzej spisze się Cristiano czy Bale. Po prostu szkoda było mi go jako człowieka. Człowieka nieskalanego zepsuciem, który znalazł się w ogniu permanentnej krytyki. Człowieka starającego się odwrócić niekorzystną kartę, lecz będącego już do tego fizycznie niezdolnym.
W moich oczach Kaká kompletnie kontrastował z innymi wytatuowanymi od stóp do głów brazylijskimi gwiazdeczkami, które na każdym kroku obnosiły się publicznie z miłością wobec Boga, by za chwilę swoimi czynami zaprzeczać jej w najpodlejszy sposób. U Kaki tej drażniącej sztuczności jakoś nie dostrzegałem. Kiedy wznosił ręce ku niebu, nie widziałem w tym wstrętnej obłudy.
Jak by jednak nie było, dla mnie Rysiek i tak już na zawsze będzie tym ostatnim zdobywcą Złotej Piłki przed nastaniem ery nadpiłkarzy. Ostatnim śmiertelnikiem przed nastaniem epoki maszyn. Pierwszej i coś czuję, że wcale nie ostatniej. To i tak nieźle jak na gościa, który w młodym wieku mógł wylądować na wózku inwalidzkim.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze