Gento: Franco z nami nie grał
Wywiad dla <i>La Galerny</i>
Honorowy prezes Realu Madryt, Francisco Paco Gento, udzielił wywiadu dla portalu La Galerna, który traktuje o Królewskich. Hiszpan wspomniał swoje czasy, komentował obecne wydarzenia, a także wypowiedział się na temat komentarzy odnośnie związków generała Franco z Blancos.
Dziennik L'Equipe wybrał przed kilkoma dniami dziesięciu najlepszych graczy, którzy brali udział w rozgrywkach o Puchar Europy. Di Stéfano był pierwszy, a pan drugi, co sprawia, że jest pan najlepszym żyjącym graczem w historii najważniejszych rozgrywek klubowych na świecie..
To zaszczyt.
Dziesiątka zamyka się w tej kolejności: Maldini, Messi, Cristiano, Neal, Puskás, Rial, Müller i Raúl. To znaczy, że w w pierwszej dziesiątce jest sześciu madridistas. Co bardziej napawa pana dumą, drugie miejsce czy ta informacja?
To dwie różne sprawy, ale szóstka z Realu w pierwszej dziesiątce ma wielką wartość. Do tego jest dwóch Hiszpanów: Raúl i ja! Bardzo się cieszę, że tam jestem. Oczywiście, mówiąc krótko, chodzi o to, że wygraliśmy pięć pierwszych edycji, a ogólnie graliśmy w ośmiu finałach. Szkoda tego z Benficą, kiedy przegraliśmy nacieraliśmy, ale ulegliśmy 3:5 przeciwko Eusebio. Byliśmy starsi, a oni zaś byli młodzi, wyszli na nas z taka siłą, że nas wymietli (śmiech). Mieliśmy bardzo dobry zespół, który świetnie się rozumiał. Graliśmy jak drużyna, choć mieliśmy wielkie indywidualności: Puskása, Kopę… i oczywiście Di Stéfano.
Zobaczenie Riala na ósmym miejscu na liście może się bardzo podobać. Jego nazwisko nie jest tak pamiętane jak pańskie, don Alfredo, czy Puskása. Nie jest jednak tak bardzo zapomniany w zbiorowej pamięci nowych pokoleń.
To świetnie, że się tam znalazł. Miał znakomitą technikę. Na boisku stale szukaliśmy się wzajem. Dawał bajeczne podania. Ogromnie mi pomagał.
Mogę się mylić, ale zawsze myślałem, że dla pana bardzo wyjątkowa musiała być La Sexta ponieważ był pan wtedy punktem łączącym Real, który rządził w latach pięćdziesiątych i nowy Real ye-ye.
Tak było. Wszyscy byliśmy Hiszpanami. Nie sądziliśmy, że wygramy. Któż z nas mógłby powiedzieć, że możemy być mistrzami w Europie. Real ye-ye miał wielki pazur, choć grał inaczej niż ten z Di Stéfano. Piłkarze tacy jak Grosso czy Velázquez byli wspaniali technicznie, mieli jednak przede wszystkim niesamowite poczucie własnej wartości, które łączyło się dla nich z przeszłością. Później zaś przybrało to formę samego prestiżu Realu. Nikt na nas jednak nie stawiał. To było bardzo dobre, bo mówiliśmy: „dobrze, idźmy naprzód i zobaczmy, gdzie zajdziemy” (śmiech). To prawda, że miałem kilka lat posuchy w Europie, choć w tym samym czasie wygraliśmy ligę wielokrotnie.
Pan wygrał ją dwanaście razy.
Tak jest.
I nie tylko wygrał pan Puchar Europy sześć razy, ale grał pan też piętnastokrotnie w tych rozgrywkach.
A, co więcej, z rzędu. Czasami z powodu wygrania zeszłej edycji, a innymi razy jako mistrz Hiszpanii. To czyniło mnie bardzo dumnym, gdyż wówczas w Pucharze Europy grali tylko prawdziwi mistrzowie, żadne drużyny z drugich i trzecich miejsc każdego kraju.
W ramach zmiany chcę powiedzieć coś na temat możliwego rekordu, choć nie napotkałem na ten temat danych. Czy wie pan, że jest pan jedynym graczem, który wystąpił w tak wielu edycjach tych rozgrywek z rzędu? Bardzo możliwe, że tak było.
Prawda jest taka, że tego nie wiem. Jeśli popatrzyć tylko na edycje, w których grali mistrzowie, to może tak być, tak.
Finał La Quinty, czyli sławne 7:3 przeciwko Eintrachtowi Frankfurt w Glasgow, czy było to, jak się mówi, najlepsze spotkanie w historii futbolu?
Tak (pauza).
Kategorycznie.
Tak. Najlepsze. Zeszliśmy do szatni, kiedy pan Santiago wszedł i powiedział, abyśmy wyszli klaskać, bo ludzie chcą ponownie nas ujrzeć. Padło dziesięć bramek w finale, kilka z nich było naprawdę niezapomnianych. Coś niesamowitego dla widza.
Ci, którzy byli w później finale w Glasgow, tym z La Noveny, mieli okazję porozmawiać z ludźmi i zobaczyć, jakie wrażenie zostało wówczas wywarte. Ci Szkoci, lub ich synowie albo wnukowie, są za Realem.
Wiem o tym. Szkoda, że nie ma dobrych zdjęć z tego spotkania. Mam u siebie wideo, ale widać na nim bramki i niewiele więcej. Jeśli wówczas byłaby telewizja… Okazjonalnie rozmawiam na temat tych spotkań. Jednak widzicie, w ciągu wielu lat, jeśli chciałem zobaczyć moje własne bramki z ważnego spotkania, musiałem oglądać je w No-Do (nazwa traktująca o filmach propagandowych, które powstawały w Hiszpanii za dyktatury Franco od lat czterdziestych – przyp. red.).
(Śmiech). Wchodziło się do kina, oglądało No-Do, a potem zostawało, aby zobaczyć film albo i nie.
Właśnie tak. Prawie nie było kamer ani dziennikarzy.
Teraz, kiedy wspomniał pan o No-Do, jak się pan czuje, kiedy ludzie, przede wszystkim ze środowiska Barçy, przyznają Franco ligi i Puchary Europy, które wygraliście? Jest pan urażony?
(Dłuższa pauza). Ech… Nie dbam o to. Franco nie grał w naszym zespole. To my w nim występowaliśmy.
Jedynym Paco, który tutaj grał, był Paco Gento, prawda? (W hiszpańskim Paco to standardowa ksywka od Fransisco – przyp. red.).
Tak jest. Człowieku, Franco nie bardzo pasował do Europy, prawda? Co więcej, sądzę, że Franco nie lubił piłki nożnej.
Mówi się, że był za Atlético, z uwagi na lotniczy klub Atlético de Aviación, a więc z powodus spraw militarnych.
Nie wiem. Pewnym jest to, że autostrady i przemysł powędrowały do Katalonii i Kraju Basków (śmiech). Franco nie lubił futbolu. Wygrałem tylko dwa Copa del Generalísimo (nazwa Pucharu Króla w latach reżimu Franco – przyp. red.), aby zobaczyć ekipę reżimu…
Piłka bardzo się zmieniła od ery, w której był pan piłkarzem. Są ludzie, którzy nie wierzą, że prawdą było, iż graliście z pięcioma napastnikami.
Systemy bardzo się zmieniły, ale to, co było dobre wtedy, byłoby dobre obecnie. Jest wiele zmian, jak na przykład ta, że obrońcy wędrują pod bramkę przeciwnika. W mojej epoce tak nie było, z wyjątkiem jednego razu, kiedy Marquitos wyszedł do przodu w finale pierwszego Pucharu Europy. Wszyscy krzyczeli: „Gdzie idziesz, szaleńcze?”, a on strzelił bramkę! (Śmiech).
Zawsze dobrze dogadywał się pan z Di Stéfano? Chodzi o okres, kiedy graliście razem i później. Były jakieś spięcia?
Zawsze znajdywaliśmy wspólny język. Był świetny, tak jak i reszta kolegów. Miał swój charakter, ale był duszą zespołu.
Minęliśmy jedną legendę, ale zmierzamy ku kolejnej – pan Santiago Bernabéu. Istnieje ten niemalże tyraniczny obraz „santiaguinas” (ostre reprymendy w szatni Bernabéu – przyp.red.), ale Santillana, który grał pod Bernabéu, choć krócej niż pan, powiedział nam, że były to tylko motywujące przemowy, nic więcej.
Tak było. Pan Santiago był przyjacielem. Wychodził przemawiać, aby dać nam siłę i wzmocnić morale, a nie po to, aby dać upust gniewu. Był wcześniej piłkarzem, w ten sposób był jednym kolegą z zespołu więcej, a do tego bardzo dobrą osobą.
Myśli pan, że możliwym byłoby ponownie wytworzyć w dzisiejszym futbolu zwycięską atmosferę, którą Santiago Bernabéu ustanowił w klubie?
Dzisiaj? Nie mam pojęcia (śmiech).
Są tacy, którzy mówią, że nie, bo dzisiejszy piłkarz jest graczem, ale zajmuje się też innymi rzeczami. Jest na przykład modelem reklamowym.
To jest to samo, choć są aktywni w inni sposób. Zarabiają znacznie więcej niż my. I jestem zadowolony (śmiech). Nie będziemy się na nich gniewać, bo zarabiają dużo pieniędzy.
Było wielu lub mało, ale z reguły w zespole Realu, który zdobył Puchar Europy, znajdywał się Kantabryjczyk, od pana zaczynając.
Zawsze ktoś był. Pachín, Miera, Marquitos… W La Séptimie Amavisca, w La Octavie Helguera i Munitis.
Przy La Décimie nie było żadnego, ale jednak jakby był, bo przebywał pan na meczu w Lizbonie jako widz specjalny. Co takiego jest w Kantabrii, że wychodzi stamtąd tylu dobrych graczy?
Co takiego jest lub co takiego było, bo niestety od wielu lat nie wyszedł nikt wielki. Zaś biedny Racing ma się fatalnie, jest w Segunda B. Zauważmy, że był to jeden z pierwszych ligowych zespołów, kiedy stworzono te rozgrywki w 1928 roku. Zawsze jednak byli ludzie dobrzy. Spójrzmy na obecnego trenera Las Palmas, Quique Setiéna, jaką ma klasę. A wcześniej byli jeszcze Germán i Aparicio, również bardzo dobrzy.
Którzy piłkarze z obecnego składu Realu zdumiewają pana najbardziej?
Wszyscy. Jeśli są z Realu, zadziwiają mnie wszyscy. W Realu piłkarze robią niesamowite rzeczy. Mówiliśmy wcześniej o szóstym Pucharze Europy. Wygraliśmy dzięki bramce Sereny, kiedy strzelając niemalże z własnego domu, zdołał strzelić tak jakby spoza boiska (śmiech). Serena był bardzo dobry.
Przed tamtym finałem z Partizanem, który dał szósty Puchar Europy, co mówił pan reszcie piłkarzy? Był pan jedynym z nich, który wygrał wcześniej Puchar Europy.
Tak, ale oni widzieli wystarczająco dużo. Znali historię, która za tym stała i to ich pobudzało. Nie trzeba było nic im mówić.
Nie odsuwajmy na bok istoty. Pańska wiadomość nie była ważna?
Nie, naprawdę. Oni znali historię, tak jak znają ją ci dzisiejsi. Teraz jest tak samo jak wtedy. Nie mogą usnąć, wiedzą, że trzeba wygrywać i zadowalać ludzi. Choc prawdą jest, że bardzo to wszystko utrudniliśmy tym, którzy przychodzą dzisiaj.
I to jak, a do tego rozpieszczeni są fani. Madridista rodzący się dzisiaj, rodzi się rozpieszczeni, z pańskiej winy, panie Paco.
Ale ci obecni gracze zostaną tutaj i wygrają Ligi Mistrzów. W najlepszym razie nie wygrają pięciu z rzędu jak my, ale myślę, że obecnie jest trudniej. W każdym razie pozostaną tutaj.
Istnieją więc godni pana następcy, którzy wygrają te Ligi Mistrzów „w czerni i bieli” (aluzja do Pucharów Europy zdobytych w czasach czarno-białych fotografii – przyp. red.), jak mawiają nasi krytycy?
Bardzo mnie śmieszy to z czernią i bielą. Wielu z tych, którzy tak mówią, również urodziło się w czerni i bieli. Niech popatrzą na swoje zdjęcia, czy tak jest lub nie (śmiech).
Co dla pana znaczy honorowa prezesura?
To odpowiedzialność i zaszczyt. Wszystko, co przychodzi z Realu, przychodzi z tego powodu. Nie zamierzam tego odmówić. Myślę, żeby nadal przychodzić na mecze z moją wnuczką i zajmować moje miejsce na stadionie.
Znał go pan dobrze. Co dla Di Stéfano znaczyła honorowa prezesura?
Myślę, że bardzo mu się to podobało. Minęło mu na to wiele lat treningów. Ale Real był jego domem. Wykuł ten klub. Zawsze ustawiał resztę na boisku. Był największym, którego miał Real. Największymi byli Di Stéfano i Puskás. Nie widziałem, jak Puskás grał za młodu, bo był na Węgrzech, ale musiało to być coś wielkiego. Oczywiście przyszedł tutaj mając trzydzieści jeden lat i nadwagę (śmiech). A jednak był niesamowitym strzelcem.
Weźmy wzmiankę na to, że w jego ostatnich latach w zespole już prawie nie biegał. Stał w swoim miejscu i to starczało, kiedy dostawał podanie, strzelał z bombową siłą i padała bramka.
Miał jednak dziesięć metrów, a strzały były bardzo szybkie. Prowadził piłkę blisko przy nodze, w stylu Messiego. Bardzo szybko przemieszczał się do przodu w ulubione dla siebie miejsce i strzelał jak z armaty w okienko. Dawałeś mu piłkę w jego strefie i bramka była pewna. Miał w tym wielką łatwość.
Skoro wspomniał pan już o Messim – madridismo jest niesamowicie niezadowolone, bo klub w ostatnich latach mało wygrywa. Możemy założyć, bez poddawania się temu, że żyjemy w erze Messiego?
(Pauza). Tworzy epokę tak, jak tworzy ją również Ronaldo. W Hiszpanii mamy dwóch najlepszych, na dodatek mają też dobrych kolegów. To ma wielki wpływ. Musimy być zadowoleni, że mamy ze sobą Ronaldo.
Mimo to są ludzie, którzy chcą go sprzedać.
Ale jak sprzedać piłkarza, który strzela dla ciebie tyle bramek niemal każdego dnia? Nie, człowieku, nie. Co więcej Real nigdy nie sprzedawał, Real przede wszystkim kupował. Blancos nie muszą sprzedawać, muszą kupować. Cristiano wie, że ludzie go chcą i że klub go chce.
Niektórzy uważają, że charakter Cristiano można przyrównać do charakteru Di Stéfano. Widzi pan podobieństwo?
Cóż, nie znam bardzo dobrze Cristiano.
Ale w tym, co widzą w nim wszyscy. Ten perfekcjonizm, gniew, gdy sprawy układają się źle. Tak był don Alfredo?
Tak już dobrze. I tak, Di Stéfano taki był. Jak wielu innych. Te gesty, które wykonuje Cristiano, można wytłumaczyć w ten sposób, że zawsze chce być najlepszy, a to jest bardzo ważne.
Don Alfredo miał podobne gesty, ale nie były tak często widoczne, bo na stadionie nie było pięćdziesięciu kamer?
Cóż, były inne. W każdym wypadku musimy być bardzo wdzięczni Cristiano za wszystko, co robi. Za każdym razem, gdy strzela bramkę, uszczęśliwia wszystkich.
Zobaczymy, czy wygra jeszcze przynajmniej jedną Ligę Mistrzów.
Wygra ją.
W tym roku?
(Myśli). W tym roku.
Życzymy sobie tego. Jeszcze kilka rzeczy do końca. Zawsze mówi się, że autentycznym rywalem w pańskiej epoce było Atleti, bardziej niż Barça. Wielu madridistas trudno w to uwierzyć.
Tak było, choć Barça również była rywalem. Było trochę jak teraz. Barça jest rywalem, ale zobaczmy, jak mocne jest Atleti z Cholo.
Wielu madridistas uważa, że Atleti jest mocne między innymi dlatego, że sędziowie dają pozwolenie na ich „styl”.
Nie uważam tak. Są zapalczywi, taki sam był ich trener.
Na koniec – cantera. Ma pan prawnuka, który zaczyna. Czy właśnie teraz jest trudniej niż kiedykolwiek dostać się do pierwszego zespołu?
Cóż, zawsze było tak samo trudno. Wyobraźcie sobie moją erę z Kopą, Rialem, Gento, Puskásem i Di Stéfano. Zobaczmy, kto zmieściłby tam swoje nazwisko (śmiech). Trzeba mieć wiele talentu i ciężko pracować, jak ci z Piątki Sępa. Oglądanie ich było niczym spektakl.
Ostatnie. Bale z prawej czy lewej strony?
Z prawej. Mówi, że lubi grać z prawej, bo ma więcej okazji do strzelenia bramki, ale ja widziałem go na lewej stronie (kiedy był obrońcą i co chwilę zapuszczał się do przodu) i był niesamowity. Niezwykle szybki, bardzo dobry.
Przypomina panu siebie?
Jest inny, choć jeśli chodzi o szybkość i sposób prowadzenia piłki, a także podawania, może tak być.
Pamiętamy pańską wróżbę, w tym roku wygramy Ligę Mistrzów.
Nie mają większego wyboru. Jeśli tak się nie stanie, będziemy się z nimi bić (śmiech).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze