Bananowy poniedziałek: O zawieszeniu bana, zazdrości, szacunku i innych sprawach
Zapraszamy do lektury
Komora maszyny losującej jest pusta, następuje zwolnienie blokady.
* * *
Ban na transfery tymczasowo zawieszony. Drżenie rąk, wymioty, ból głowy i mięśni, obniżony nastrój i nadmierna potliwość zaczynają ustępować. Objawy odstawienia przynajmniej przez jakiś czas nie będą męczyć Florentino. I dobrze. Odbieranie Pérezowi możliwości kupowania zawodników było przecież okrucieństwem porównywalnym do schowania innemu starszemu człowiekowi pilota od telewizora lub pozbawienia go ulubionego długopisu do krzyżówek panoramicznych (ewentualnie jolek, ale to już wyższa szkoła jazdy). Dobrze się stało. Choć upadek kultury, nie tylko osobistej, postępuje z dnia na dzień, istnieje jednak jeszcze na tym świecie jakiś kodeks etyczny.
Ja ze swojej strony cieszę się nie tylko z tego, że Real Madryt ostatecznie będzie najprawdopodobniej mógł latem sprowadzać nowych piłkarzy, lecz także – i chyba przede wszystkim – z tego, że oszczędzi się nam żenujących gadek, które niewątpliwie z czasem zaczęłyby się pojawiać w celu mydlenia nam oczu. Czegoś w stylu: „Nie potrzebujemy napastnika”, „Mamy najlepszą szkółkę na świecie”, „Transferem będzie Ødegaard”, „Kadra jest kompletna”, „Neymar? Niech jeszcze trochę się otrzaska na prowincji”, „Nie będziemy kupować, bo mamy najlepszą drużynę”. A nie, to ostatnie już zostało powiedziane w zeszłym tygodniu. W każdym razie, podejrzewam, że doskonale wiecie, o co chodzi.
Stukanie się szkłem słychać było także w redakcjach madryckich dzienników sportowych. Teraz jedynie pozostaje się przygotować na ciąg dalszy sagi transferowej z Robertem Lewandowskim w roli głównej. Albo Neymarem. I Hazardem. I Pogbą. I ________ (tu wpisz nazwisko). Będzie fajnie. Już nie mogę się doczekać. Wy z pewnością również.
* * *
Jeśli FIFA spłata nam ostatecznie jakiegoś figla i stwierdzi, że z letnich transferów jednak nici, skopiujcie powyższy fragment dzisiejszego tekstu, wydrukujcie go, następnie zaś złóżcie kartkę 3-4 razy. Będzie fantastyczna podstawka pod nierówny stół.
Nie ma za co.
* * *
Varane (1993), Carvajal (1992), Danilo (1991), Casemiro (1992), James (1991), Kovačić (1994), Lucas Vázquez (1991), Isco (1992), Jesé (1993)... Straszne to uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że dziewięciu piłkarzy z obecnej kadry twojego ukochanego klubu jest w twoim wieku lub młodszych. Sława, pieniądze, piękne kobiety i szybkie samochody... Królowie życia przed dwudziestką piątką, podczas gdy ty wciąż szukasz nocnika pod szafą.
Gdy zaczynam się zastanawiać, gdzie popełniłem błąd, zaraz przypominam sobie jednak o tym, że sam w życiowej formie w wieku 18 lat byłem za słaby na polską Serie B (choć na swoje usprawiedliwienie muszę przyznać, że Zatoka Puck jak na ten poziom rozgrywkowy paczkę miała wówczas nieziemsko mocną). Oczywiście, czasami zdarza mi się czegoś komuś zazdrościć. To raczej normalne, szczególnie w przypadku takiego zawistnika jak ja. Tak czy inaczej, żebym czegoś komuś zazdrościł, spełnione muszą zostać najpierw dwa warunki. Po pierwsze, ten ktoś musiałby osiągnąć spektakularny sukces w dziedzinie, którą ja sam zajmuję się na co dzień, po drugie natomiast, musiałby być w niej znacznie mniej utalentowany niż ja (czytaj: musiałby być kompletnym beztalenciem). Tak więc zazdroszczenie piłkarzom fortuny jest tu mniej więcej tak samo logiczne, jak zazdroszczenie lepszych zarobków śpiewakowi operowemu, choć sam fałszuję pod prysznicem. Nawet jeśli płace w futbolu są absurdalnie wysokie, nikt przecież nie zabronił mi się w tej przepłacanej branży zrealizować. Ani w tej, ani w żadnej innej.
Moja głowa więc jedynie w tym, żeby w przyszłości dorobić się na pisaniu pieniędzy, które pozwolą mi kiedyś wejść z uniesioną głową do delikatesów Alma i kupić sobie z czystej próżności czekoladę z solą za 13 złotych. Albo – choć najpierw musiałbym nabrać odpowiedniej ogłady i popracować nad operowaniem sztućcami – zaprosić kobietę do restauracji. Kto wie, może któregoś dnia zdołam nawet zrobić prawo jazdy? Najpierw jednak trzeba wyjeździć bilet miesięczny. Tyle dobrego, że głos Tomasza Knapika w warszawskich tramwajach działa kojąco na moje nerwy.
* * *
Po głębszych przemyśleniach dochodzę zawsze do wniosku, że w sumie nie mam na co narzekać. Przecież ja także znajduję się w najlepszej drużynie na świecie, w której podczas wszystkich poniedziałkowych meczów jestem zwolniony z wszelkiej odpowiedzialności taktycznej. W głowie musiałby mi się odkręcić radziecki saturator, żebym powiedział, iż mi to nie odpowiada.
* * *
„Przeciwnika szanujesz nie wtedy, gdy po kilku bramkach stopujesz, lecz wtedy, gdy strzelasz mu kolejne gole”. Wybaczcie, ale to modne ostatnio stwierdzenie jest według mnie jednym z bardziej idiotycznych, jakie słyszałem. Sam jestem wielkim fanem taniej filozofii i psychologii, ale wciąż coś mi tu nie gra.
Czy szacunkiem można nazwać kopanie leżącego? Nie? No jak? W końcu sam rozłożyłem najpierw przeciwnika na łopatki! Zgadzam się co do tego, że nawet przy rezultacie 5:0 trzeba szukać kolejnych bramek. Wynik idzie przecież w świat. Tak czy siak, nie widzę w tym nic, co miałoby wspólny mianownik z respektem. Dalsze okładanie rozbitego psychicznie rywala to po prostu nic innego jak rzetelne wykonywanie okrutnej pracy. Jak komornik. Taki zawód.
Wiem, że to może trochę skrajny przykład, który można by rozpatrywać wielopłaszczyznowo, ale czy gdyby Piqué władował nam w Klasyku piątego gwoździa, wciąż mówilibyśmy o szacunku?
* * *
Jestem naiwny albo głupi. Albo i jedno, i drugie. Naprawdę do ostatniej sekundy starcia Barcelony z Atlético wierzyłem, że obie drużyny koniec końców przegrają.
PS. Przeciwko Atleti baliby się grać nawet najwięksi rzeźnicy z B-klasowych kretowisk. Nie trzeba chyba dodawać, że wcale nie chodziłoby w tym przypadku o różnicę w umiejętnościach.
* * *
Kilka luźnych obserwacji i wniosków związanych z wczorajszym starciem:
1) Trudno jest płodzić przedmeczową zapowiedź, kiedy masz doskonałą świadomość tego, że przeciwnik najprawdopodobniej się nadstawi, a ty z czystej przyzwoitości nie możesz tego wprost napisać. Na szczęście zostałem wyręczony w komentarzach. Dzięki!
2) Przypomniałem sobie, że Cristiano potrafi strzelać ładne gole. Przez dwa minione sezony zdołałem już o tym zapomnieć. Również dzięki!
3) Gdzieś do 60. minuty ani razu nie zwróciłem uwagi na to, że w podstawowym składzie grał Sergio Ramos. Myślę, że nasz kapitan śmiało może uznać to za komplement.
4) Jesé > Lucas Vázquez. I to nie tylko na postawie wczorajszego spotkania. Nie bijcie zbyt mocno.
5) To nie żart, Casemiro wciąż żyje.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze