Bananowy poniedziałek: Zapiski z zaginionego dziennika
Zapraszamy do lektury!
Pożegnania nadszedł czas, ale jeszcze kiedyś tu wrócę. Jeśli tak się nie stanie, już nigdy nie będę mógł spojrzeć w lustro bez wyrzutów. Na razie jednak najwyższa pora, by wypłynąć na głęboką wodę. Nikt nie będzie mnie przecież prowadzał za rączkę przez całe życie. Udowodnię sobie i światu, że potrafię. Wrócę w glorii chwały, w świetle reflektorów. Na całej planecie będą o tym pisać, wszędzie będzie się o mnie mówić. Wszędzie.
.
.
Czas płynie szybciej niż mogłoby się wydawać.
.
.
Przez te wszystkie lata bywało różnie. Raz szło bardzo dobrze, raz gorzej, raz nie szło wcale. Tak czy inaczej, gdzieś zawsze we mnie coś dostrzegano i dawano mi kolejne szanse na to, by utrzymywać się na szczycie. Odchodziłem jako anonim, a dziś niewielu jest takich, którzy o mnie nie słyszeli. To moja zasługa, nikt mi do tej pory niczego nie podarował. Jestem, jaki jestem i już się nie zmienię. Nie jestem narcyzem. Takie są fakty. Nikomu własnej osoby na siłę nie narzucałem. Mam swój styl bycia i własne podejście do pracy. Ci, którzy mnie zatrudniali, dobrze wiedzieli, na co się piszą. Ludzie, którzy nie darzyli mnie sympatią, mogli mówić, że jestem gruby, że się nie nadaję, że nikt nigdy nie powiedział publicznie o mnie dobrego słowa. Ja jednak konsekwentnie robiłem swoje, by dotrzymać złożonej sobie obietnicy. By wrócić tam, skąd wybyłem dawno temu.
***
W końcu nadszedł ten dzień. Myślałem, że to sen. Nie zastanawiałem się ani sekundy nad tym, czy skorzystać z oferty. Zresztą, kto na moim miejscu postąpiłby inaczej? To trochę tak jak z kobietami – czasami zdrowy rozsądek przyćmiewają uczucia. Ale o jakim zdrowym rozsądku tak naprawdę mówimy? Nigdy przecież nie schodziłem z topu. Druga taka okazja może już się nie przytrafić. Jestem gotowy.
***
To było spełnienie marzeń. Sen, z którego nie chciałem się wybudzać. Okazało się, że to, co zakładałem sobie dwadzieścia lat temu, staje się rzeczywistością. Nie potrafiłem powstrzymać łez wzruszenia. Nigdy przedtem – przynajmniej publicznie – mi się to nie zdarzało, na co dzień staram się panować nad emocjami. No ale tym razem się nie dało. Tak już czasami jest.
***
Wszystko to w gruncie rzeczy było jednak złudzeniem. Pod czerwonym dywanem, który przede mną rozłożono znajdowały się gwoździe. To nie był ten sam dom, który opuszczałem dwie dekady temu. Nie czułem ciepła i matczynej troski. Tak naprawdę poza pracodawcą nikt tutaj na mnie nie czekał i już od pierwszego dnia zaczęto mi to ze wszystkich stron uświadamiać. Wrogość zacząłem wyczuwać jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Wciąż płakano tu po pewnym Włochu, który cieszył się sympatią niemalże całego miasta, szacunek wzbudzał nawet wśród tej jego części, która na co dzień stała po przedziwnej stronie barykady. Choć znam to miejsce jak własną kieszeń, nikt we mnie nie wierzył. Wszystkie gorsze lata wypominano mi na każdym kroku, zaś sukcesy marginalizowano. Tłumaczyli, że przecież to było dawno temu, albo że zwyczajnie miałem farta. Byłem sam.
***
Ja jednak starałem się jak mogłem. Pracowałem tak, jak za każdym razem we wszystkich innych miejsca. Przecież można się tego było spodziewać, czyż nie? Nie uważam, że jestem bezbłędny, że wszystko, co robię jest czyste jak sumienie niemowlaka. To nie tak. Jestem tylko człowiekiem. To jednak smutne, że wciąż mnie opluwano, choć przecież jestem stąd.
***
Szło coraz gorzej, nagonka była coraz większa. Budząc się rano, nie wiedziałem, jaka bomba tym razem wybuchnie mi pod nogami. Nie wiedziałem, czy gdy wyjdę z domu, jakiś snajper nie będzie celował mi już w tył głowy. Mimo wszystko nie miałem zamiaru odpuszczać. Nawet w tych najtrudniejszych chwilach robiłem wszystko, by nie dawać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Choć sytuacja była fatalna, próbowałem siać wokół siebie jakikolwiek optymizm. Czy to były desperackie kroki? Szaleństwo? Ostatnie oznaki życia przed popadnięciem na dobre w agonię? Być może. Ale co miałem zrobić? Rozpłakać się przed podwładnymi? Powiedzieć, żeby poszli przed rozpoczęciem zajęć poszukać w magazynie sznur? Prawdopodobnie byłoby to jedyne moje polecenie, które by wykonali.
***
Nie jest tajemnicą, że od samego startu nie mieliśmy ze sobą po drodze. Różnica charakterów. Oni są, jacy są, ja jestem, jaki jestem. Oto cała filozofia tego nieudanego pożycia. Zawsze jednak lepiej zrzucić winę na jednego niż na dwudziestu dwóch czy dwudziestu trzech. Bo przecież gdyby obrazili się jeszcze na kogoś więcej niż tylko na mnie, wybuch atomowy przeżyłyby tylko karaluchy i dzielnica Vallecas.
***
22 sekundy. Dobry tytuł na film, prawda? Tyle czasu poświęcił mi na odległość prezes zanim mogłem poznać nazwisko tego, którego pokochają wprost proporcjonalnie do tego, jak bardzo mnie znienawidzono, spakować walizki i wyjechać do Liverpoolu. On także w końcu uznał, że droga ta prowadzi donikąd. Tak widocznie miało być. Mój upragniony powrót do domu okazał się drogą krzyżową. Życie to nie Domowe Przedszkole. To nie Rower Błażeja. To nie sentymentalna opowieść o powrocie do korzeni. Marzeniami można się boleśnie zachłysnąć. Nawet tymi, które z pozoru wydawały się już spełnione. Czy dzisiaj mogę spojrzeć w lustro z czystym sumieniem? Mogę. Szkoda tylko, że jest ono popękane.
***
Gdy teraz po moich policzkach spływają po raz kolejny łzy, jednak tym razem już nie publicznie i nie z powodu ogarniającego mnie szczęścia, dookoła wystrzeliwują korki od szampanów. Na tym świecie jest już jednak niewielu ludzi zdolnych do empatii. Przyzwyczaiłem się do tego. Zresztą, sam sobie wybrałem taki a nie inny zawód.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze