Bananowy Madryt: Ogórkowy mecz z wysokości trybuny prasowej
Pierwszy odcinek nowego cyklu
Zanim przejdę do właściwej części tekstu, czyli opisania wrażeń towarzyszących mi podczas wczorajszego spotkania z Elche, myślę, że odpowiednim byłoby zawrzeć kilka słów wstępu. Jest to pierwszy odcinek cyklu (tytuł oczywiście nie odnosi się do bananowej młodzieży, a do mojego pseudonimu artystycznego), który dość regularnie będę publikował na łamach RealMadryt.pl. Przez najbliższe kilka miesięcy (co najmniej do lutego) mam bowiem niepowtarzalną okazję przebywania w stolicy Hiszpanii, gdzie, jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, dość regularnie gościć będę na Santiago Bernabéu.
Przed zamieszczeniem na stronie niniejszego artykułu miałem dużo wątpliwości odnośnie tego, jaką formę powinien przybrać ten cykl. Wiele pytań, które sobie zadawałem, wciąż pozostaje bez odpowiedzi, tak więc raczej nie obejdzie się bez nutki improwizacji, która, miejmy nadzieję, nie wpłynie negatywnie na jakość zdawanych przeze mnie relacji, a być może okaże się nawet swego rodzaju atutem.
Uważam, że dłuższy pobyt w stolicy Hiszpanii jest idealną szansą na to, by przybliżyć wam nie tylko to, czego świadkiem będę na trybunach stadionu przy Avenida de Concha Espina, lecz także to, co dzieje się dookoła. Możliwe, że niejednokrotnie zdystansuję się na chwilę od tematyki czysto piłkarskiej, jednak w moim odczuciu może okazać się to pożyteczne dla całościowego postrzegania Realu Madryt jako klubu i samego Madrytu jako miasta. Co prawda jestem tu dopiero od kilku dni, więc na razie wstrzymam się jeszcze od dzielenia się z wami szczegółami na temat hiszpańskiej kultury i mentalności, ponieważ pierwsze wrażenie może być mylne. Myślę jednak, że z czasem powinny pojawić się jakieś smaczki i ciekawostki. Postaram się jednocześnie nie odbiegać zbyt często od głównego wątku i nie przekształcać tej rubryki w blog podróżniczy. Tymczasem zapraszam do zapoznania się z właściwą częścią tekstu, crème de la crème dzisiejszego odcinka, czyli spotkania Realu Madryt z Elche.
Wizyty w Madrycie nie są dla naszych redaktorów raczej niczym nowym. Niemniej, gdy któryś z nas miał okazję obserwować Królewskich czy to z loży prasowej czy też z wysokości trybun, działo się to zazwyczaj w potyczkach z topowymi rywalami. Tak więc można powiedzieć, że wczorajsze starcie z Los Franjiverdes było dość szczególne pod tym względem, bo – nie oszukujmy się – Elche do czołówki ani hiszpańskiej, ani tym bardziej europejskiej piłki nie należy. Stąd też taki, a nie inny tytuł artykułu. Chciałbym jednak z góry uprzedzić, że w żadnym przypadku nie ma on na celu prześmiewczego traktowania zespołu gości.
Jako że musiałem odebrać akredytację, przy Bernabéu krzątałem się już na około dwie godziny przed meczem. Mimo że od śmierci Alfredo Di Stéfano minęło trochę czasu, wystrój fasady obiektu Los Blancos niezmiennie daje dowód na to, jak wielkim szacunkiem cieszyła się wśród madridistas legenda Królewskich. Podobne obrazki pozwalają na własnej skórze poczuć, czym tak naprawdę jest Real Madryt.
W Hiszpanii zgoła odmienna jest również kultura kibicowania. Gości z Elche można było dostrzec przemieszanych z fanami stołecznej drużyny. Żadnych spięć, zero złośliwości. Jednym słowem – kultura. Jeśli ktoś miał ochotę, mógł nawet na straganach pod stadionem nabyć szalik wczorajszego przeciwnika Los Merengues. Nie powiem jednak, by było to dla mnie jakimkolwiek zaskoczeniem, ponieważ podobne sceny mogłem zaobserwować również chociażby przy okazji El Clásico.
Czy Hiszpanie rzeczywiście odkładają wszystko na ostatnią chwilę? Po tym, co dziś zaobserwowałem, utwierdzam się w przekonaniu, że stereotyp ten raczej nie został wyssany z palca. Jeszcze na dziesięć minut przed pierwszym gwizdkiem arbitra trybuny były niemalże puste. Siedzący obok mnie hiszpański dziennikarz powiedział mi jednak, że to zupełnie normalne. Ostatecznie, mając na uwadze, że spotkanie rozgrywane było w środku tygodnia, frekwencja była więcej niż zadowalająca. Jeśli chodzi natomiast o lożę prasową, choć może wolnych stanowisk nie było dużo, nie zdołała się ona wypełnić po brzegi.
Co do samego przebiegu meczu, wiadomo, Cristiano po raz kolejny pokazał, kto tutaj rozdaje karty. Moją uwagę oprócz Portugalczyka zwróciło jednak w szczególności dwóch piłkarzy – Isco i Illarramendi. Elche być może nie było rywalem, który stawiałby szaleńczy opór podopiecznym Ancelottiego, jednak gra obu zeszłorocznych nabytków zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie. Nigdy nie ukrywałem sympatii względem byłego pomocnika Málagi, dlatego też możliwe, że mój osąd może okazać się w waszej opinii nieco pozbawiony obiektywizmu. Tak czy inaczej, doszedłem do wniosku, że Andaluzyjczyk, nawet jeśli często zbyt długo holuje piłkę czy też w głupi sposób oddaje futbolówkę rywalowi, jest to spowodowane tym, że zwyczajnie brzydzi się on gry na alibi. Hiszpan za każdym razem szuka najtrudniejszego rozwiązania. Nie zadowalają go kompromisy. Co do Illarry natomiast, w moim odczuciu był on równorzędnym partnerem w środku pola dla Toniego Kroosa. Pozostaje żywić nadzieję, że Bask będzie w stanie podobnie zaprezentować się na tle mocniejszej ekipy. Nie wykluczam, że obaj mogli mieć najzwyczajniej w świecie swój dzień, choć możliwym jest też to, że po prostu nieraz prezentowanej przez nich jakości nie widać aż tak bardzo w telewizji.
Po zakończeniu potyczki nadszedł czas na wizytę w strefie mieszanej. Podzielona ona była na stanowiska dla telewizji, radia i prasy. Ja oczywiście znajdowałem się w ostatnim z wymienionych sektorów. I, szczerze mówiąc, z mix zony wyszedłem z dużym niedosytem. O ile jasnym jest, że priorytetem są wywiady dla telewizji, o tyle kompletne ignorowanie prasy nieco mnie poirytowało. Owszem, mogliśmy podłączyć się do przeprowadzających wywiady dziennikarzy radiowych, jednak tak naprawdę stojąc za ich plecami znajdowaliśmy się na straconej pozycji. Jako pierwszy wypowiedzi udzielał Arbeloa, a następnie Keylor i Illarra. Gdy większość reporterów zaczęła opuszczać strefę mieszaną, wyszedł jednak on, Cristiano Ronaldo. Portugalczyk bardzo cierpliwie odpowiadał na pytania, nie widać było po nim, że spełnia przykry obowiązek. Z drugiej strony trudno jednak, żeby kręcił nosem po meczu, w którym czterokrotnie pakował piłkę do siatki...
Tyle na dziś z mojej strony. Mam nadzieję, że w jakiś sposób byłem wam w stanie przybliżyć trochę to, co dzieje się za kulisami. Na sam koniec dodam jeszcze, że jestem otwarty na wasze sugestie i krytykę (choć odrobinę konstruktywną). Do usłyszenia wkrótce!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze