Bernabéu gorące jak nigdy
Wczoraj na pewno nie zawiedli fani
Real Madryt musiał wczoraj wspiąć się na Mont Everest własnych możliwości. To się nie udało, ale nie można powiedzieć, że zabrakło ducha. Wczoraj na Bernabéu fani złapali bakcyla, towarzyszącego możliwości remontady i sprawili, że na stadionie naprawdę wrzało. Doping rozpoczął się na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra. Już o wpół do siódmej Concha Espina zapełniła się siedmioma tysiącami fanów, którzy nie stracili wiary w swój klub, a czekając na bus z zawodnikami krzyczeli: „Tak, możemy!”.
Fala kibiców była tak gęsta, że ów, wyżej wspomniany, środek transportu nie mógł się przez nią przedrzeć. Zawodnicy byli tym faktem tak podekscytowani, że wyciągnęli kamerki i wprawili je w ruch, myśląc, że mogą tego wieczoru napisać historię. Historię tak częstą w latach osiemdziesiątych, ale zupełnie nieznaną dla nowego madridismo i najnowszych dziejów klubu.
Stadion zapełnił się znacznie wcześniej aniżeli zazwyczaj, spiker zaś, korzystając z okazji, jeszcze podgrzewał atmosferę. Chyba niepotrzebnie, wszak fani wiedzieli, jakie jest ich zadanie –zagrzewać zespół do walki przez całe dziewięćdziesiąt minut i więcej, jeśli tak zechce arbiter albo wynik meczu. Zupełnie odmieniły się role w stosunku do meczu na Signal Iduna Park, teraz to fani Borussii chcieli upamiętnić oprawę przedmeczową.
I zaczęli…
Mecz się rozpoczął. Przez pierwsze piętnaście minut zarówno fani, jak i piłkarze, niemalże zjedli Dortmund żywcem. Atmosfera spotkania wstrząsnęłaby każdym zespołem na świecie. Wszystko układało się po myśli fanów, prawie wszystko, bo brakowało skuteczności. Zawiedli i Higuaín, i Ronaldo, i Özil. Każda z tych trzech sytuacji mogła pchnąć Real do awansu, takie przynajmniej jest zdanie stołecznych fanów.
Była sześćdziesiąta piąta minuta, ale stadion wciąż wrzał i wpierał piłkarzy. Dopiero dziesięć minut później cztery tysiące niemieckich kibiców zdołało przejąć inicjatywę, nie na długo jednak. Po bramce Benzemy Real Madryt pokazał, że wierzy w cuda bardziej niż ktokolwiek inny, tak samo uczynili ludzie na arenie.
Jeśli pierwsza bramka pozwoliła odzyskać wiarę, to druga nieomal obróciła stadion w ruinę. Zdawało się, że wiara popycha Real do jednego z najwspanialszych powrotów w historii. Trzecia bramka niestety nie padła. To nie Juanito, to Ramos był duchowym liderem zespołu. Cristiano z kolei jakoś brakowało.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze