Advertisement
Menu
/ Realmadrid.pl

RMPL: Ibery idą na wojnę

Realny Mocno Subiektywny Przegląd Relaksujący

Tak na szybko, tak w emocjach.

Lat temu dwa zaledwie, Hiszpanie ograli skromnym 1:0 Crisa i spółkę w 1/8 finału afrykańskiego Mundialu. Cała już droga ku Pucharowi Świata stanęła później pod znakiem skutecznego "1:0".

Dziś będzie inaczej. Dziś Blood will flow in the air, jak mawiał Jamajczyk Danny, mój były foreman, kierownik ekipy na londyńskiej budowie, jesienią 1999 roku.

Dzisiaj Portugalczycy do stracenia nie mają nic, a Xavi i reszta Złotej Drużyny do stracenia ma wszystko. W Madrycie, w całym kraju, podobno w kryzysie pogrążonym - chociaż chciałbym, aby u nas w Polsce był taki kryzys, na ulicach Madrytu auta starszego niż trzyletnie nie uświadczycie - wszyscy, także w Katalonii, jak najbardziej, marzą o przejściu do historii tak ewidentnym, tak oczywistym, iż aktu bardziej dobitnego dokonać nie sposób...

Mistrzostwo Europy, Mistrzostwo Świata, Mistrzostwo Europy - Święte Tridum Paschalne, Futbolowe. Święty Graal i Excalibur w jednym.

La Gloria Eterna.

Że Hiszpanie słabsi niż w Afryce i Austrii? Nieprawda. Oni mocniejsi są, jeszcze bardziej zgrani, z zawiązanymi przepaskami oczyma w ciuciubabkę by z rywalami grali, mentalnie również silniejsi, lata ćwierćfinałowych upokorzeń i lata triumfów strzelistych zamieniły tych chłopaków w psychiczne cyborgi, którym w żyłach zamiast krwi adamantium płynie.

Dla postronnego obserwatora problem tkwi w tym, choć on raczej tego szkopułu nieświadom, że podopieczni Vicente del Bosque poczęli zagrywać sobie na zielonej murawie cynicznie, zachowawczo i pragmatycznie. Nie wysilają się, by wyczekiwanego widowiska dać przedstawienie. Bo i po co?

Dość się już w reprze naczarowali. Teraz dają z siebie dokładnie tyle, ile potrzeba do zwycięstwa. Ni mniej, ni więcej. Najlepiej wiedzą, jaka moc w nich drzemie. I wiedzą także, kiedy jej użyć, a kiedy grę zwolnić, piłę klepać, toca toca y tiki taka, niech ogłupiały rywal biega za okrągłą aż do wariacji i opadnięcia z sił ostatnich. Oni i tak coś ustrzelą, prędzej czy później. A jeszcze monumentalny od kilku sezonów Fernando Llorente na ławce czeka, jest Negredo, zaraz obok szybcy jak wiatr, technicznie sprawni niczym Mnisi z Klasztoru Shaolin, grę rozciągnąć zawsze gotowi filigranowi skrzydłowi. Bogactwa jak w skarbach Sindbada, albo i więcej jeszcze.

Portugalia? Po niemieckim falstarcie przyszły trumfy nad Danią, Holandią i Czechami. Lider pieczęcią swą tych rywali podbił, stał się mianownikiem, przez wielkie "M", tej ekipy, tymi właśnie zwycięstwami zjednoczonej, zahartowanej stalą triumfu.

Tam Peps rządzi tyłami, nieustraszony, super-skoczny i super-pewny na granicach ryzyka w interwencjach broniący, czysto grający, przywódca zasieków defensywnych co się zowie. W środku pola wojownicy Meireles i Veloso, na bokach Nani i Cris, wiadomo.

Wbrew przed-turniejowym opiniom ekspertów Portugalia Paulo Bento jest mocniejsza, niż można się było spodziewać. Chociaż byli tacy, co euro-wzlot iberyjskich Braci Mniejszych przepowiedzieli. Mocne są , bardzo mocne, "Portugesy". Aż przypomina mnie się poznany przed prawie dwudziestoma laty rodak Ronaldo, pracujący w kamieniołomach południowo - zachodnich Niemiec Jorge. Silny jak tur, choć chwat mniejszy, wzrostu nikczemnego, wzrostu kaczyńskiego. Jak tylko Polaków zobaczył , "kurwa, Polakki", darł.

Oni pójdą dziś z Hiszpanią na wojnę, jak w dym. Może nie od początku, może cofną się nieco wtedy, pozwolą przeciwnikowi klepać, ale obrona i środek pola zawsze będzie czujny, jak pies podwójny, aby klepaną piłeczkę przejąć i na skrzydła, do dwóch diabłów, demonów prędkości, techniki i strzału, posłać.

Kto kogo za łeb weźmie i do ziemi przydusi? Portugalczycy zawsze pewien kompleks większych, mocniejszych, lepiej ustawionych życiowo Hiszpanów mieli. A Hiszpanie się jeszcze, jak to sąsiedzi, się jeszcze z ich kobiet, że prze-brzydkie, rubasznie i tubalnie naśmiewają.

A znają się przecież świetnie obie ekipy. I z wzajemnych potyczek, i z klubów, największych na świecie. Na Półwyspie Iberyjskim mówi się o dzisiejszym meczu, jak o wojnie madrycko-barcelońskiej. Z tym, że Real ma Cristiano, a w Barcelonie zbraknie Messiego (Silva?).

La Furia Roja kibicuję niezmiennie od 1984 roku i francuskiego EURO, gdzie w finale Turnieju, po dwóch błędach Bramkarza - Legendy Luisa Miguela Arconady Etxarii, przegrali Złoto z Francją Platiniego, Battsa, Tigany, Fernandeza, Bossisa i Battistona. Kibicuję jej ogromnie i gorąco, wiernie zawsze, bez względu na wyniki i skład personalny. Nawet o prawie trzy lata dłużej, niż madryckiemu Realowi. Co nie znaczy, że mocniej. :).

I bardzo, bardzo chciałbym, aby ta ekipa stała się Nieśmiertelna. Zawsze.

Lecz jeżeli dziś godny następca legendarnych madryckich "siódemek" ustrzeli gola, najlepiej na miarę zwycięstwa, jeżeli zrobi to mój, nasz Pepe, a nawet Fabio, płakał po Hiszpanii nie będę, a cieszył szczęściem iberyjskich Braci Mniejszych.

To będzie piękny wieczór i wielki mecz. Jak mawiali Indianie Dakota idąc w bój z Bladymi Twarzami: "KUNA SOGOBI, KUNA YANA WAKARA... HOKKA HEY, HOKKA HEY, HADRE, HADRE, SUCOME SUCOME!!"

Krew, przyszliśmy wypić waszą krew... To jest dobry dzień na umieranie!!

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!