Na zachodzie bez zmian?
Posezonowe przemyślenia zwykłego kibica
Do napisania niniejszego felietonu skłoniło mnie zwycięstwo Barcelony w finale Ligi Mistrzów. W finale, w którym znaleźć się i po raz dziesiąty zatriumfować powinien był Real Madryt - przynajmniej według José Mourinho i znaczej części kibiców tego klubu. Barcelona to zespół potrafiący niebywale grać w piłkę. Zaprzeczenie tego byłoby równie absurdalne, jak stwierdzenie, że koniec świata nastąpi w grudniu przyszłego roku. Owszem, styl, w jakim biją kolejne rekordy i pokonują bariery niemożliwości, może się nie podobać, wydawać nudnym oraz przewidywalnym, jednak na dzień dzisiejszy tiqui-taca ośmiesza szybki i fizyczny styl twórców futbolu. Obecnie wydaje się, że jedynym zespołem, który jest w stanie poddać w wątpliwość dominację Blaugrany jest Real Madryt. O ironio, nie jest tak dlatego, że Real Madryt gra w piłkę od Barcelony lepiej.
Taktyka kluczem do zwycięstwa
Drużyny, które stają naprzeciw mierzącym średnio 176 centymetrów liliputom chronicznie popełniają ten sam błąd, który już od początku daje przewagę Barcelonie. Co więcej, Manchester United popełnił go drugi raz, nic nie wynosząc z bolesnej lekcji w Rzymie dwa lata temu. Na czym on więc polega? Przede wszystkim na braku dobrania adekwatnej taktyki oraz zmiany założenia stylu gry. Mało istnieje na świecie drużyn, które są w stanie dostosować się do przeciwnika. Większość z nich opiera grę na wyuczonych schematach, które definiują ich styl gry i przypinają łatkę grających „tak, a nie inaczej”. Ten sam problem dotyczy Barcelony - z tą jednak różnicą, że oni swojego stylu gry do nikogo dostosowywać nie muszą, gdyż katalońska maszyna bliska jest doskonałości.
Błędu, o którym mówię, nie popełnił Inter Mediolan, eliminując Barcelonę z Ligi Mistrzów przy użyciu taktyki przysłowiowego airbusa, której ani trochę nie wstydził się największy wygrany zeszłorocznej edycji tych rozgrywek - José Mourinho. Fala euforii spowodowana udowodnieniem całemu światu, że Barça nie jest zespołem niepokonanym musiała się jednak rozbić o bordowo-granatowy falochron. Nastąpiło to dokładnie 29 listopada 2010 roku - Mourinho tym razem uwierzył, że mając dużo lepszych piłkarzy niż w pamiętnym półfinale, nie musi szczególnie martwić się o styl przeciwnika, gdyż Blancos są w stanie pokonać Barcelonę, grając po prostu po swojemu. Pomylił się o pięć bramek.
Fenomen tegorocznych Gran Derbi
Spotkałem się z opinią, iż El Clásico to mecz specyficzny nie tylko dlatego, że walczą w nim drużyny, których bezwzględna rywalizacja sięga zamierzchłych czasów. Historyczny, bo aż czteromeczowy maraton przypadający na przełom kwietnia i maja 2011 roku udowodnił, że jest to wydarzenie szczególne jeszcze z jednego powodu: to starcie dwóch drużyn o odmiennej etyce gry. Jedna wiernie trzyma się swej ideologii, nawet jeśli oznacza ona porażkę (co nie zdarza się zbyt często). Druga z kolei potrafi diametralnie odmienić swój styl, tylko po to, aby tę pierwszą całkowicie zneutralizować. Celem Realu Madryt nie było zwycięstwo samo w sobie. Żeby w ogóle myśleć o strzeleniu bramki Blaugranie należało ją na początku wykluczyć z gry (podopieczni Sir Alexa Fergusona pamiętali o tym tylko przez pierwszy kwadrans finału). Wprowadzenie Pepe jako destruktora środka pola mógł Mourinho przetestować w ligowym meczu, który nie był istotny w kontekście straconej już szansy na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii. Ten jeden zawodnik wystarczył, aby katalońska drużyna przegrała Puchar Króla, tego jednego zawodnika brakowało do idealnej układanki, która mogłaby rozprawić się z Dumą Katalonii w Pucharze Europy.
„Szacunek dla sędziów” oraz „Powiedz nie dla rasizmu”, czyli jak UEFA sobie samobója strzela
O decyzji wyrzucenia z boiska Képlera Laverana Limy Ferreiry (tak brzmi prawdziwe nazwisko Pepe) mówiły media na całym świecie. Mimo wszystko kontrowersyjne jest to, że gdy pojawiają się ekipy będące w stanie nawiązać uczciwą walkę z Barceloną (vide Arsenal i Real Madryt w tym roku, Inter w zeszłym, Chelsea dwa lata temu), do akcji wkraczają sędziowie. Daleki jestem od stwierdzenia, że szejkowie z Kataru opłacają oficjeli w UEFA, aby Barcelona bez kłopotów wygrywała spotkania, w których owe mieć powinna. To jednak nie wydaje się normalne, gdy kontrowersyjne decyzje sędziowskie na korzyść Barcelony odgrywają pierwszoplanową rolę w spotkaniach, w których mechanizm Blaugrany nie działa tak wydajnie. Do tego dochodzi jeszcze fakt rasistowskiego zachowania pierwszoplanowego aktora Barcelony, Sergio Busquetsa. Jest to jednak dysputa, której odświeżać nie ma sensu, ponieważ każda strona i tak pozostanie przy swoim stanowisku, jakkolwiek zabawne by ono nie było.
Finał idealny
Mogę śmiało stwierdzić, że gdyby w finale z Manchesterem spotkał się Real Madryt, zobaczylibyśmy prawdziwe starcie szybkiej, hiszpańskiej piłki z dokładną i waleczną postawą Anglików. Byłoby to widowisko dużo bardziej atrakcyjne i dynamiczne niż niedawne spotkanie na Wembley, w którym prym wiodła jedna drużyna. „Bordowo-granatowa” część czytelników prawdopodobnie zarzuci mi leczenie kompleksu przegranego spowodowane odwoływaniem się do argumentów pozasportowych. Tu wypada mi zgodzić się z Mourinho - Barça to z pewnością drużyna, która jest w stanie sięgać po najwyższe laury czysto sportowo, bez kontrowersji, które miały miejsce. Tych najlepszych charakteryzuje jednak to, że potrafią ustąpić, gdy przestaje im się powodzić.
Na Zachodzie jednak zmiany
Inspiracją dla tytułu niniejszego felietonu są słowa często przytaczane w kontekście wydarzeń na zachodnim froncie pierwszej wojny światowej. Barcelona od trzech lat niezmiennie jest mistrzem Hiszpanii, trzy lata z rzędu za nią plasuje się Real. Ta rywalizacja nie jest jednak nudna, zmienia się z każdym sezonem. Ten przyszły na pewno znów będzie stał pod znakiem klasycznych potyczek dwóch, na ową chwilę, najpotężniejszych drużyn świata. Jej przedsmak kibice otrzymają już w sierpniu, gdy Real i Barcelona dwukrotnie stoczą batalię o Superpuchar Hiszpanii. Szczególnie zapadła mi w pamięć pewna wypowiedź na forum RealMadrid.pl, która brzmiała mniej więcej tak: „rywalizacja Realu z Barceloną jest jak dobro kontra zło, gdzie Real występuje jako niesłusznie pomówiony, próbujący oczyścić swe imię”. Ulegający ciągłej ewolucji Real Madryt jest w stanie poddać w wątpliwość dominację Barcelony, bo tylko Real wie, jak z Barceloną należy się obchodzić.
Co więc nas czeka w przyszłym sezonie? Oby dobro zwyciężyło, front zachodni się ożywił, a el puto jefe mógł przekroczyć magiczną barierę dwudziestu trofeów zdobytych w swej pięknej karierze.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze