Advertisement
Menu
/ RealMadryt.pl

RealMadryt.pl w Barcelonie: Katalończycy zapraszają na Wembley

A tymczasem w Katalonii...

Rezerwując bilety na wyjazd do Hiszpanii, w głębi serca liczyłem, że przyjdzie mi świętować na terenie odwiecznego rywala upragniony awans do finału Ligi Mistrzów. Wszyscy wiemy, jak potoczyły się losy pierwszego meczu z Katalończykami, więc wraz z kolejnymi godzinami, które upływały przed odjazdem, entuzjazm zamiast wzrastać – opadał. Zdecydowałem się jednak wybrać do stolicy Katalonii w myśl słów: „Życie jest krótkie. Życie jest nudne. Życie jest pełne bólu. A to jest szansa na coś wyjątkowego”. Brzmi znajomo? Racja, wypowiedział je w filmie „Vicky Cristina Barcelona” Juan Antonio Gonzalo grany przez Javiera Bardema. To właśnie po obejrzeniu swego czasu filmu Woody’ego Allena zapragnąłem zwiedzić to miasto. Oczywiście nie liczę na takiego doznania, jakie Juan zaproponował przy pierwszym spotkaniu Cristinie i Vicky. Gdzieś głęboko w sercu tli się bowiem nadzieja – której ogień wzmaga się z każdą godziną – że będzie mi dane uczestniczyć w czymś historycznym.

Zanim jednak zabrzmi pierwszy gwizdek sędziego, warto skupić się na niewątpliwych walorach stolicy Katalonii. O sztuce Barcelony można by wiele rozprawiać, a wobec dokonań Antoniego Gaudíego trudno pozostać obojętnym. Gdy widzi się takie budynki, jak Casa Battló (1, 2), Sagrada Família (1, 2) czy też Casa Milà (1, 2) trudno nie oprzeć się wrażeniu, skąd bierze się ta katalońska chęć robienia wielu rzeczy na opak i utwierdzania w tym przekonaniu pozostałych narodów. Odrzucając jednak akademickie dyskusje tego typu, muszę przyznać, że wspomniane skarby katalońskiej sztuki robią wielkie wrażenie, nie wspominając już o wymyślnych kominach na ostatniej z wymienionych budowli, przypominających Dartha Vadera.

Zameldowałem się w hostelu, w którym z głośników w łazienkach płyną dźwięki kolejnych odcinków popularnej Crackòvii. Na elementy kojarzone z més que un clubem natknąłem się już zaraz po dotarciu do Barcelony. Najpierw przechodziłem obok parafii Sant Oleguer, a później szyld przed jedną z restauracji zapraszał do skosztowania trunku z winiarni Iniesta. Szczerze mówiąc, były to jedyne bardziej zauważalne motywy związane z Blaugraną, na które udało mi się natrafić podczas wczorajszej kilkugodzinnej przechadzki. Dzisiaj jedynie pojawiło się więcej osób w klubowych koszulkach, więcej szyldów informuje o transmisji Gran Derbi, ale w prasie pierwsze strony (warto zwrócić uwagę na dwojakie oznaczenie gazet – w języku kastylijskim i katalońskim) zajmuje informacja o śmierci jakiegoś terrorysty. O meczu Barcelony ze stołecznym rywalem na pierwszej stronie informuje jedynie prokataloński dziennik Avui, ale i tak jest to niewielka wzmianka. Czyżby wszyscy uznali, że losy awansu są już przesądzone? Zapewne i tak, i nie. Od razu przypomniało mi się, jak w dzień ostatniego finału Ligi Mistrzów wszystkie ogólnokrajowe i madryckie dzienniki informowały na pierwszych stronach gazet o bolesnym potraktowaniu matadora Julio Aparicio przez byka (1, 2).

– To miasto ma czarodziejską moc, wie pan o tym, Danielu? Zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę i skradnie duszę*

Mnie na razie nie skradło duszy, ani nie wzięło za serce, a co najwyżej zaszło za skórę. Powód jest bardzo prosty – Katalończycy szykują się już na finał Ligi Mistrzów, czego dowodem jest ten szyld. Historia futbolu – i nie tylko – zna wiele przypadków, w których pyszni faworyci doznawali klęski? Może dzisiaj jest ten dzień? Jak można zauważyć na powyższym zdjęciu, sam stadion nie robi z zewnątrz wrażenia. Stwierdziłem, że klimat wielkiego futbolu można będzie odczuć wieczorową porą, ale było to pudło przedniej maści. Otóż wieczorem wszystkie uliczki prowadzące do Camp Nou (a także pobliskiej szkółki piłkarskiej La Masía) są obstawione przez… prostytutki. Bez komentarza. Z dziennikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że jedyną ulicę, którą w pobliżu oszczędziły przedstawicielki najstarszego zawodu świata była ta nazwana imieniem jednego z najskuteczniejszych strzelców w historii Blaugrany, Josepa Samitiera.

Muzeum najbardziej utytułowanego katalońskiego klubu nie robi większego wrażenia. Więcej pucharów i ciekawiej przedstawionych ma chociażby lizboński Sporting, aczkolwiek na kilka elementów można zwrócić uwagę. Tuż po wejściu do muzeum wita nas tablica upamiętniająca mecze rozegrane w ramach MŚ w 1982 roku, w tym dwa spotkania z udziałem Polaków (Polska – Belgia 3:0 i Włochy – Polska 2:0). Kolejnym polskim akcentem jest grafika mówiąca o finale Igrzysk Olimpijskich z 1992 roku, który został rozegrany nie na Stadionie Olimpijskim na wzgórzu Montjuïc, a na Camp Nou właśnie. Jednak już o meczu inaugurującym użytkowanie tego stadionu, w którym FC Barcelona zmierzył się z reprezentacją Warszawy, nie wspomniano ani słowa. Z kolei w miejscu prezentującym najsłynniejsze stadiony świata zabrakło Santiago Bernabéu, a znalazła się taka perełka jak tego typu przybytek w Jokohamie. Jak w każdym muzeum, nie mogło zabraknąć za to tablic świetlnych, jak ta, poświęcona Louisowi van Gaalowi. Na zdjęciu przedstawiającym zwycięzców Pucharu Zdobywców Pucharu z 1997 roku można dostrzec znajomą twarz. Czyż to nie sam José Mourinho przedziera się na pierwszy plan?

Na drugim piętrze umieszczono ekrany, na których prezentowano historyczne bramki Barcelony. Gdy wszedłem na salę, akurat przedstawiano trafienie Ronalda Koemana z Gran Derbi w sezonie 1993/94. Po drugiej stronie ściany postawiono szereg monitorów, gdzie również były wyświetlane najważniejsze chwile w historii katalońskiego klubu, jak chociażby bramki Zlatana Ibrahimovicia i Pedro. Poza tym, w sąsiednim pomieszczeniu, można m.in. posłuchać hymnu Barcelony i zapoznać się z jego tłumaczeniem, także w języku polskim. Ostatni punkt wycieczki po muzeum to oczywiście wizyta w klubowym sklepie – Botidze.

W zachodniej części miasta, a właściwie na jego rubieżach, jest położone również główne barcelońskie lotnisko – El Prat. To właśnie na nie wczorajszym popołudniem dotarli piłkarze Realu. Przy takim, a nie innym wyniku pierwszego spotkania, trudno było liczyć na tłumy kibiców Los Blancos, ale nawet wśród tych co najwyżej 300 fanów znaleźli się tacy, którzy nie marnowali czasu na bezczynne czekanie, tylko co i rusz intonowali znane nam przyśpiewki. Na pierwszy ogień poszła Alé Madrid, alé, alé, później Como no te voy a querer, a poza tym kibice Realu nie zapomnieli o José Mourinho i Pepie Guardioli. Nie zabrakło również naszego nowego „ulubieńca”, Daniego Alvesa, a także rytmicznego Yo soy espańol.

Jak przystało na Hiszpanów, Królewska ekspedycja znacznie się spóźniła. Początkowo samolot z piłkarzami i działaczami Realu Madryt miał wylądować o 18:40, później na tablicy pojawiła się godzina 19:05, a ostatecznie Alvaro Arbeloa i spółka pojawili się w sali przylotów z prawie godzinnym opóźnieniem (filmik). Jednak żaden z nich nie zatrzymał się, by złożyć autograf czy zrobić wspólne zdjęcie, nawet Iker Casillas, którego fanki zajęły miejsce na czele grupki madridistas. Nasi piłkarze pozostali niewzruszeni nawet na transparenty nawołujące do remountady. Zanim autobus z piłkarzami Realu odjechał do hotelu, kibice zaintonowali dwie madryckie przyśpiewki: A por ellos i Culé es que no bote. Musicie przyznać, że jak na tak niewielką ilość ludzi, atmosfera była niezła. Cała ekipa została zakwaterowana w hotelu króla Juan Carlosa I, kilka minut pieszo od Camp Nou. Jednak wieczorem nie było czego tam szukać, gdyż oprócz kilku ekip telewizyjnych nie było żadnych kibiców.

Zamiast przesiadywać pod hotelem, zdecydowałem się zatem – oprócz wspomnianej wizyty pod Camp Nou – wybrać na osławioną La Ramblę. Wędrówkę skończyłem na Plaça Catalunya i tamtejszej fontannie Canaletas. Legenda głosi, że jeśli napije się z niej wody, to na pewno wróci się do Barcelony, gdyż się w niej zakocha (w Barcelonie, nie w wodzie). Ja jednak nie wierzę w przesądy, więc nie czerpię wody z fontanny, także z innego prozaicznego powodu – to właśnie w tym miejscu sukcesy świętują kibice Blaugrany. Miejmy nadzieję, że dzisiaj przed północą będzie tu równie cicho, jak wczoraj.

*Cytat pochodzi z książki Carlosa Ruiza Zafóna „Cień wiatru”

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!