Cykl wywiadów RealRamos
Drugi kapitan w wywiadzie dla oficjalnej telewizji
Vagabundo - piękna piosenka śpiewana przez Nińę Pastori. Ale przede wszystkim ulubiona piosenka Sergio Ramosa.
Tak, to bardzo ładna piosenka. Pomijając fakt, że zarówno z samą Maríą, jak i jej mężem Chabolim utrzymuję bardzo dobre relacje, to od zawsze identyfikowałem się z muzyką, a zwłaszcza z flamenco. Jej wykonania mają na mnie bardzo duży wpływ. Bez wątpienia jest jedną z moich ulubionych artystek.
Piłkarze lubią mówić o "ulicach snów", na których stawiali swoje pierwszej piłkarskie kroki. Jak wyglądała "ulica snów" Ramosa?
Przede wszystkim to nie była ulica, ale osiedle z małym placykiem w Camas. To właśnie tam po raz pierwszy kopałem piłkę i rozgrywałem pierwsze mecze. Jedną bramką były dwa drzewa, a drugą robiliśmy z dwóch kamieni. Właśnie w takich okolicznościach człowiek naprawdę może się cieszyć dzieciństwem, pierwszymi znajomościami. Wtedy zaczyna się marzyć, pojawiają się aspiracje.
Zatem pierwszym boiskiem Ramosa był placyk, na którym bramki wyznaczone były kamieniami.
Tak. To jest rzeczywistość, z jaką styczność miało wielu piłkarzy. W moim przypadku właśnie tak zaczynałem. Później organizowaliśmy z kolegami coś lepszego i przygotowaliśmy większe boisko za blokami. Oczywiście bramki w dalszym ciągu były zrobione z kamieni, ale nie musieliśmy już biegać po asfalcie, tak jak to było w przypadku placyku.
Do której godziny rodzice pozwalali ci grać w piłkę?
W tej kwestii moi rodzice byli bardzo surowi. Oczywiście codziennie rano musiałem chodzić do szkoły, ale od dziecka trenowałem jednocześnie w niższych kategoriach wiekowych Sevilli. Zatem terminarz był bardzo napięty. A kiedy wracałem po szkole, to około godziny dziewiątej rodzice wychodzili na balkon i wołali mnie już do domu.
Z kim się zaprzyjaźniłeś podczas tej epoki "boiska z kamieniami"?
Szczerze mówiąc, to są w dalszym ciągu moi przyjaciele, którzy żyją w Camas. Chociaż niektórzy wyprowadzili się do innych miast. Mogę ci wymieniać imiona bez końca - Samuel, Jesús, Angelito, moi bracia cioteczni, Pedro, Álex, José Luis, który wówczas również tam mieszkał. Prawda jest taka, że świetnie się bawiliśmy w swoim towarzystwie. Będąc dzieckiem, wybierasz jeden konkretny sport. Niektórzy bardziej lubią koszykówkę, inni pływanie, jeszcze inni tenis, a my zakochaliśmy się w piłce nożnej.
Piłkarze często mówią: "Na samym początku w grupie znajomych wcale nie byłem najlepszy". Sergio był najlepszy wśród swoich przyjaciół?
Nie, nie byłem najlepszy. Mogę nawet powiedzieć, że było wielu znajomych, którzy wyróżniali się dużo bardziej ode mnie - Nico, Polaco... W samej Sevilli miałem naprawdę wielu kolegów, którzy prezentowali wielkie umiejętności, ale z powodu pewnych okoliczności czy problemów ostatecznie im nie wyszło. Możliwe, że w przeciwieństwie do reszty wyróżniałem się niezłomnością i nadzieją, że kiedyś naprawdę zostanę piłkarzem.
W Sevilli pojawiłeś się w wieku ośmiu lat.
Tak jest. W Camas zaczynałem już w wieku sześciu lat, a że znajdowaliśmy się w prowincji Sewilli, to z miasta zawsze przyjeżdżali jacyś skauci, którzy nas bacznie obserwowali. To był cudowny etap mojego życia. Oczywiście musiałem zrezygnować z wielu rzeczy, ponieważ kiedy zabierasz się za coś na serio i jesteś już oficjalnie częścią zespołu, nie możesz robić tego, co dla innych jest czymś zwyczajnym, jak na przykład wychodzić na imprezy. Tak, tego typu rzeczy straciłem, ale jak teraz patrzę, gdzie jestem, to myślę, że było warto.
Zapewne musiał ci ktoś towarzyszyć na treningach, ponieważ boisko było dosyć daleko od domu.
Tak, mieszkaliśmy w Camas i było ciężko. Będąc dzieckiem, przechodzisz przez pewne sytuacje rodzinne, z których nie zdajesz sobie nawet sprawy. Wówczas nie wiedziałem, jak wiele wysiłku kosztowało to moją rodzinę. Raz na trening zabierali mnie rodzice, raz rodzeństwo, raz dziadkowie... To była dosyć długa droga, a nie mogliśmy jeszcze liczyć na żadne wsparcie ekonomiczne, ponieważ wciąż byłem dzieckiem.
Opowiedziałeś mi pewną anegdotę. Raz zapomnieli o tobie i zostałeś sam na boisku treningowym...
To była zima, dlatego już o godzinie szóstej było ciemno. Trenowaliśmy od czwartej do piątej. Po treningu niektórzy koledzy pytali mnie: "Sergio, podwieźć cię?". Ja mówiłem, że nie, ponieważ zaraz przyjadą moi rodzice lub brat. Wówczas w miasteczku sportowym nie było praktycznie nikogo. Został tylko nocny strażnik. Mijały kolejne godziny, a ja bałem się coraz bardziej. Było coraz ciemniej. Mój ojciec myślał, że dzisiaj powinien mnie odebrać brat i vice versa.
Podobno goniły cię jakieś psy...
Nie chciało mi się już czekać i przeskoczyłem przez płot. Wówczas zobaczyłem dwa rottweilery i boksera, dlatego od razu zacząłem uciekać i wskoczyłem na najbliższe drzewo. Psy od razu mnie wyczuły i zaczęły za mną biec. Miałem szczęście, że obok przechadzał się strażnik, którego od razu zawołałem. Zabrał te psy i zadzwonił po rodziców. Nigdy tego nie zapomnę.
Jakie są twoje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa?
Na pierwszym miejscu stawiam poświęcenie, jakiego musiała się podjąć moja rodzina, abym mógł być szczęśliwy i stać się kimś ważnym w świecie futbolu. Doceniam to i zawsze będę wdzięczny rodzicom, rodzeństwu i całej rodzinie. To oni prowadzili mnie przez życie. Nie zapomnę też, gdy musiałem rezygnować z pewnych rzeczy, gdy odkładałem przyjaźnie na bok, ponieważ nie mogłem robić tego, co koledzy. Musiałem też opuścić Camas i przenieść się do dużo większego miasta, którego nie znałem. Rozwijałem się pod względem piłkarskim, aż w końcu zadebiutowałem w pierwszej drużynie Sevilli. Tego typu rzeczy człowiek zapamięta na całe życie.
A twoja największa psota z dzieciństwa?
Było ich bardzo dużo. Mieszkaliśmy w dzielnicy, która była nieco na boku, dlatego wokół rozpościerały się wielkie, puste pola. Właśnie tam zwykli chodzić zakochani, aby pobyć samemu, a my zawsze lubiliśmy ich szpiegować... Ale tego typu psoty z dzieciństwa były tylko dla zabicia czasu. Jestem wdzięczny wszystkim przyjaciołom, których wówczas miałem i w dalszym ciągu mam. Zawsze gdy jestem w Camas, zatrzymuję się na chwilę, aby się z nimi spotkać, coś zjeść i pogadać. To najpiękniejsza rzecz pod słońcem.
Boisz się przemijania czasu?
Z jednej strony tak, a z drugiej nie. Z jednej strony chcę się rozwijać, aby na drugi dzień móc zobaczyć, co osiągnąłem pod względem zawodowym. Pod tym względem zawsze wiążę wielkie nadzieje i po prostu stawiam na zdobywanie jakichś tytułów. Ale z drugiej strony szkoda mi tego, że czas mija tak szybko i nie można się wszystkim w pełni nacieszyć. Na przykład z reprezentacją zdobyliśmy Mistrzostwo Świata, a tak naprawdę nie mieliśmy czasu, aby to docenić. Jednak gdy już zajmiesz się czymś zupełnie innym i będziesz miał więcej czasu, to wówczas docenisz to wszystko, co osiągnąłeś. Będę to opowiadał moim wnukom.
Casillas powiedział coś bardzo podobnego: "Teraz nie mam czasu, aby docenić moją karierę". Wydaje się, że nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy, ile osiągnęliście, prawda?
W futbolu nie można żyć przeszłością. Musisz iść przed siebie z dnia na dzień. Ten sport nie ma wspomnień, dlatego dla ludzi liczy się ciągła codzienna praca i nieustępliwość. Ale zawsze zostanie ci jakieś nagranie na DVD, zdjęcie czy wspomnienie, którego po prostu nigdy nie wymażesz. Niezależnie od tego, jak szybko mija czas, kiedyś będziesz mógł to wszystko docenić.
To rodzinie zawdzięczasz to, że jesteś piłkarzem?
Oczywiście. To dzięki nim jestem tym, kim jestem. Zawsze to będę powtarzał. To oni mnie wychowali. Wpajali mi pewne podstawy, dzięki którym mogłem wybrać jak najlepszą drogę. Dzięki nim popełniałem jak najmniej błędów. Otoczenie i rodzina są najważniejsze.
Był taki moment w twoim życiu, w którym zboczyłeś na złą drogę?
Nazwałbym to po prostu popełnianiem błędów. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami się mylimy. Jeśli ktoś może ci doradzać, to bez wątpienia jest to twój ojciec lub rodzina. To oni mają prawo mówić ci takie rzeczy. Gdy popełniałem jakiś błąd lub byłem zagubiony, to zawsze mnie z tego wyciągali. Bez nich nie osiągnąłbym zbyt wiele. Są dla mnie najważniejsi.
Cały czas mówisz o rodzinie, ale trzeba przyznać, że wielki wpływ na twoją karierę miał także Joaquín Caparrós.
Oczywiście. Od każdego trenera, jakiego miałem, uczyłem się czegoś nowego. Ale gdybym miał wskazać kogoś, kto postawił na mnie, gdy byłem nikim, to bez wątpienia byłby to Caparrós. Niełatwo jest postawić na młodego chłopaka, który nie ma doświadczenia. On potrafił wyłapywać tych najzdolniejszych wychowanków. Od samego początku utrzymuję z nim świetne relacje. Bardzo go szanuję i zawsze będę mu wdzięczny. Od niego nauczyłem się najwięcej.
Opowiedz tę anegdotę związaną z jednym z treningów w Sevilli.
Na trening pierwszego zespołu zostałem powołany w wieku szesnastu lat. Byli tam wówczas ci mityczni zawodnicy, którzy byli moimi idolami - Pablo Alfaro, Darío Silva... Był też jeden wychowanek, który do pierwszego zespołu awansował nieco wcześniej. Graliśmy w dziada i byłem w środku. W pewnym momencie chciałem zabrać piłkę i wpadłem na tego drugiego wychowanka. Bardzo go to zdenerwowało, ale z miejsca podszedł do nas Caparrós, który był bardzo czujny. Przywołał wszystkich do porządku, po czym podszedł do mnie i powiedział mi na ucho: "Następnym razem kopnij go jeszcze mocniej". On ma charakter. Nie zawsze musi wszystko wychodzić, abyś był z siebie zadowolony. Wystarczy że masz świadomość, iż dałeś z siebie wszystko. Caparrós bardzo ciężko nad tym pracował. To wielki trener i wielki człowiek.
Florentino Pérez i José Mercé stawili się kilka dni temu w programie radiowym i Mercé wyjawił, że w 2005 roku powiedział prezesowi, że musi sprowadzić zawodnika Sevilli, który nazywa się Sergio Ramos. Jest dla ciebie niczym ojciec chrzestny?
Bez wątpienia. Madridismo ma we krwi. Myślę, że wśród artystów nie ma większego madridisty. Podobnie jak Nińa Pastori, on również był dla mnie wielkim idolem flamenco i słuchałem go od dziecka. Rodzice od najmłodszych lat puszczali mi flamenco. Mam również pewną anegdotę z nim związaną. Po jednym z meczów Sevilli wyszedłem z Jesulim i z moim bratem coś zjeść w Nerviónie. Gdy weszliśmy do restauracji, zobaczyliśmy właśnie Mercé. Byłem podekscytowany, gdyż nie znałem go osobiście. W pewnym momencie wziąłem się w garść, wstałem i podszedłem do niego, aby poprosić o autograf. Gdy mnie zobaczył, uściskał mnie i powiedział, żebym się nie przejmował, gdyż Florentino już wie, że musi mnie sprowadzić do Realu Madryt, który potrzebuje piłkarzy głodnych tytułów. I jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, już w następnym roku doszło do transferu. Dał mi autograf, który do dzisiaj trzymam w domu. To wyjątkowy człowiek.
Mercé zapewnia, że masz talent do śpiewania i tańczenia.
Jestem jego fanem. Mam to we krwi i odziedziczyłem w genach. Zawsze mi się podobało flamenco, sztuka... Jestem zakochany w muzyce, a zwłaszcza w takim gatunku.
Jakim człowiekiem jest Sergio Ramos?
Ciężko jest zmienić wizerunek piłkarza, ponieważ dla ludzi, którzy cię bliżej nie znają, liczy się tylko, jaki jesteś na boisku, w telewizji. Myślę, że 90% kibiców tak naprawdę nie wie, jaki jest dany piłkarz, ponieważ w głowie ma jego wizerunek z danej akcji, nagrania czy jakiegoś brutalnego faulu. Ale nie wiedzą, czy jesteś pokorny, zwykły czy sympatyczny. Ja przede wszystkim cenię sobie prawdę. Jestem szczery, rodzinny i radosny, chociaż czasami tego nie widać. Jestem prawdziwym przyjacielem dla moich przyjaciół. Wstaję z łóżka, śpiewając. Kładę się, śpiewając. Gram sobie na gitarze. Staram się być szczęśliwy. Twarz jest odbiciem duszy i jeśli ktoś spędziłby ze mną więcej czasu, zobaczyłby, jaki jestem naprawdę.
I lubisz pomagać innym. Od pięciu lat jesteś ambasadorem UNICEFu i członkiem Fundación Apascovi.
Ale tego typu rzeczy robi cały świat, nie tylko ja. Jako ludzie jesteśmy wręcz do tego zobligowani. Uważam się za szczęściarza, że mogę pomagać innym. Dzięki wielkości sportu i futbolu jest nam dużo łatwiej pomagać tym, którzy tego potrzebują. Możemy sprawiać, że życie będzie łatwiejsze. Trzeba wykazać się solidarnością i uzmysłowić sobie, że mamy czas na wszystko. Dla mnie na przykład sprawienie, aby dziecko się uśmiechnęło, jest bezcenne. Dzieci, które muszą żyć w fatalnych warunkach i cały rok się nie śmieją, uśmiechają się na sam twój widok. To jest bezcenne.
Byłeś w Senegalu. Co z tej podróży zapamiętałeś najbardziej?
Od dawna chciałem czegoś takiego doświadczyć, ale muszę przyznać, że było ciężko. Widzisz rzeczy, których wcześniej w ogóle nie znałeś. Tam się nie szanuje życia dzieci, ponieważ to coś zupełnie normalnego, że umierają z powodu jakiejś choroby czy głodu. Chciałem tam zabrać brata i siostrę, abyśmy otworzyli oczy i umieli docenić to, co mamy. Ponieważ czasami kłócimy się o głupoty.
Wzruszyła cię ta niesprawiedliwość życia?
Cóż, tak... Nie kłamię. Nie płaczę zbyt często, ale w tego typu kwestiach jestem dosyć sentymentalny. Płakałem dużo razy, ale zawsze w odosobnieniu. Podczas wyprawy do Senegalu niemożliwym jest ukrycie wszystkich emocji. Gdy dziecko obejmuje cię za to, że dałeś mu jeść... Nie da się powstrzymać łez. Możliwe, że niektórym wydaje się, że jestem twardy i zimny, ale w tej kwestii jestem bardzo sentymentalny.
A jaki jest Sergio Ramos na łonie rodziny?
Najlepiej czuję się wtedy, gdy jestem otoczony przez ludzi, którzy mnie kochają. Przykro mi to mówić, ale w futbolu jest wiele kłamstwa. W domu zawsze jestem radosny. Są rzeczy bezcenne, a jedną z nich jest właśnie spędzanie czasu w domu. Popijać kawę, słuchać muzyki, rozmawiać... Tego typu rzeczy zostaną na zawsze.
Jednak ta radość w ostatnich tygodniach odeszła przez stan babci.
To prawda. Moi dziadkowie ze strony mamy mają się bardzo dobrze. Dziadek ze strony ojca umarł kilka lat temu, a ja od zawsze byłem jego pupilkiem. Marzył o tym, aby zobaczyć mnie na boisku w pierwszym zespole, ale niestety nie miał ku temu okazji. Babcia z kolei jest w bardzo kiepskim stanie i cóż... Czekamy. Gdy ją widzę w takiej sytuacji, jest mi bardzo ciężko.
Casillas powiedział, że jego największą słabością jest młodszy brat. A jak to wygląda u ciebie?
Dla mnie bardzo ważne jest to, że nasza rodzina jest bardzo zjednoczona. Wszyscy są dla mnie równie ważni. Możliwe, że brat i ojciec będą trochę zazdrośni, ale moją największą słabością jest moja siostra Miriam. To jedyna dziewczyna w rodzinie i bardzo ją kocham. Uwielbiam o niej rozmawiać.
Ale podobno masz bzika na punkcie innej dziewczyny, która nazywa się Daniela.
Daniela to moja bratanica i ma trzy i pół roku. Jest dla mnie niczym córka. Kocham ją i bardzo się z nią identyfikuję. Za każdym razem, gdy przyjeżdża do Madrytu, jestem zachwycony i spędzam z nią cały wolny czas.
Rozmawiasz z babcią o futbolu?
Moja babcia zawsze była chodzącą radością. Niestety z powodu choroby ma problemy z pamięcią i to bardzo mnie przytłacza. Ale staram się ją pamiętać z tych najlepszych czasów, gdy na przykład na ostatnich urodzinach siostry wzięła mnie na parkiet i zaczęła ze mną tańczyć. Pamiętam o tych najlepszych chwilach, za którymi będę bardzo tęsknił, gdy jej już nie będzie. Ponadto jestem jej bardzo wdzięczny, gdyż to dzięki niej jesteśmy na tym świecie.
Jaki jest najlepszy uczynek, jaki sprawiłeś innej osobie?
Nie lubię sobie przypinać medali. Jeśli coś zrobiłem, to dlatego, że taki jestem, że zrobiłem to prosto z serca. Lubię pomagać zawsze, kiedy tylko mogę. Dla przyjaciół i rodziny gotowy jestem zrobić naprawdę wiele.
A najlepszy uczynek, jaki zrobiono tobie?
Ogólnie jestem wdzięczny ludziom za sposób, w jaki mnie traktują. Szczerze mówiąc, bardzo łatwo jest dobrze traktować zawodnika Realu Madryt, którego zna cały świat. Ale ja najlepiej zapamiętuję pojedynczy uścisk, uśmiech, zaproszenie na kawę... To właśnie te najmniejsze szczegóły pokazują nam, kim naprawdę jest ta druga osoba. Pieniądze i rzeczy materialne się nie liczą.
Jak to możliwe, żeby już w wieku 24 lat być drugim kapitanem Realu Madryt?
To wielka praca i ta nadzieja związana z tym, że pewnego dnia zostaniesz kapitanem Realu Madryt. Jestem zachwycony, że teraz mogę dzielić ten przywilej z Casillasem. Zawdzięczam to wielu ludziom, a jednym z nich jest Florentino Pérez, który nie zawahał się na mnie postawić. Jednak dużo zależy od tego, co sobą prezentujesz. Musisz wiedzieć, gdzie jesteś, znać historię tego klubu, czuć te barwy... Jestem już tutaj sześć lat, sprawuję funkcję drugiego kapitana Realu Madryt i chciałbym tu zakończyć karierę. To byłoby coś niezapomnianego.
Casillas wypowiada się o tobie w samych superlatywach. Mówi, że jak na swój wiek, masz wiele wartości, jakie powinien mieć kapitan Realu Madryt. Czego się nauczyłeś od Casillasa?
Z Ikerem utrzymuję fantastyczne relacje. Zawsze mogłem liczyć na jego pełne wsparcie. Od samego początku zarówno Raúl, jak i Casillas obchodzili się ze mną wręcz perfekcyjnie, gdyż byli symbolami tego klubu. Dużo się od nich nauczyłem, ale także od Zidane'a, Beckhama, Ronaldo, Roberto... Jednak te najważniejsze lekcje zawsze były autorstwa ludzi z tego klubu, jak na przykład Iker, który poświęcił wiele lat ciężkiej pracy, aby tutaj dojść. To dla mnie ważne, że mogę dzielić szatnię z najlepszym bramkarzem na świecie. Uczę się od niego, jak należy zarządzać zespołem, jak być kapitanem takiej drużyny.
Jak się czułeś, gdy podpisywałeś kontrakt z Realem Madryt?
Byłem wówczas na zgrupowaniu reprezentacji. W torbie miałem neseser, komputer i korki. I okazało się, że tego dnia nie wróciłem z tym samym bagażem, jaki zabrałem z domu. Kontrakt podpisałem o 23:30, wiedząc że okienko zamyka się o północy. Po podpisaniu umowy sam w to nie wierzyłem. Wówczas na komórkę przychodziło mi najwięcej wiadomości w całym życiu. To była nieprawdopodobna odpowiedzialność i wielki krok naprzód. Teraz wielu widzi we mnie jeszcze dzieciaka, to kim byłem wtedy... Budzisz się, będąc zawodnikiem Sevilli, a kładziesz się, będąc zawodnikiem Realu Madryt. I masz świadomość tego, z jakimi piłkarzami będziesz pracował - Raúl, Beckham, Roberto Carlos... Oni byli moimi idolami. Czułem się jak w niebie. Wówczas masz do wyboru dwie opcje - albo spoczywasz na laurach i zadowalasz się samym podpisaniem kontraktu z Realem Madryt, albo zdajesz sobie sprawę, że to dopiero początek i od nowa musisz wszystko udowadniać.
Zasnąłeś tej nocy?
Nie, mój brat świadkiem. Cała moja rodzina to świętowała, ale ja potrzebowałem odpoczynku, ponieważ jak najszybciej musiałem wrócić do normalności. Jeśli zasnąłem, to tylko na godzinę.
Bardzo się zmieniłeś od 2005 roku?
Ogólnie ludzie zmieniają się pod wpływem wielu czynników. Jakieś losowe sytuacje, popełnione błędy, zdobyte tytuły, nabrane doświadczenie... To kumulacja czynników, które towarzyszą ci przez całe życie. Prawda jest taka, że teraz jestem dojrzalszy, mam większe doświadczenie... To bez wątpienia działa na moją korzyść.
Wszyscy mówią, że w szatni jesteś duszą towarzystwa - włączasz muzykę, nawołujesz do zabawy... Opowiesz jakąś ciekawą anegdotę?
Nie ma sensu opowiadać tutaj żadnych anegdot. Uważam po prostu, że niektórzy ludzie mają na mój temat opinię, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Lubię włączać muzykę, robić innym żarty, a także śmiać się z samego siebie. I właśnie dzięki takim sytuacjom w szatni rodzi się jedność i idealna harmonia. Wówczas gra się dużo lepiej. W zespole po prostu musi panować dobra atmosfera.
Mourinho powiedział dwa tygodnie temu, że ta drużyna na pewno go nie zawiedzie. Co dał temu zespołowi Mourinho?
Bardzo dużo. Może to potwierdzić wielu ludzi, piłkarze, trenerzy... To, jak nas wszystkich traktuje. Dał nam stabilizację i odpowiednie wyważenie, którego mogło nam w pewnych momentach brakować. Jeśli zaś chodzi o kwestie osobiste, to nie możesz chyba znaleźć lepszego nauczyciela od Mourinho, którego samo CV mówi wszystko. Jest bardzo szczery i zawsze mówi wszystko wprost. Jestem zadowolony, że mogę z nim pracować. Jeśli zmierzamy w dobrym kierunku, to dzięki niemu, gdyż wpaja nam, że najważniejsza jest jedność i sumienność w pracy.
W pierwszym meczu z Lyonem zremisowaliście. Sergio, w rewanżu nie możecie zawieść.
Tak, jesteśmy zobligowani do tego, aby awansować. Szkoda, że ostatecznie nie udało się nam wygrać na tym przeklętym dla nas stadionie. Jeszcze na dziesięć minut przed końcem wygrywaliśmy, ale ostatecznie skończyło się na remisie. W takich chwilach przychodzi ci na myśl wiele rzeczy. Ale nie można być pesymistą i trzeba zauważyć, że jednak zdobyliśmy bardzo ważną bramkę na wyjeździe. Teraz trzeba liczyć na pomoc naszego dwunastego zawodnika, jakim będzie Bernabéu. Każda drużyna chciałaby mieć takiego sprzymierzeńca. Jednak trzeba przemówić na boisku. Chcemy awansować i zadedykować ten sukces naszym kibicom.
Jakiego Bernabéu oczekujesz?
Takiego, jakie mamy okazje oglądać w Lidze Mistrzów. Chcę, aby kibice byli pełni nadziei. W Lidze Mistrzów da się odczuć zupełnie inną atmosferę. To jest bez wątpienia związane z tym, że kibice naprawdę chcą la Décimy i tego, abyśmy odzyskali prestiż na świecie. To będzie wielka noc.
I na koniec - o czym myślisz, kiedy mijasz Cibeles?
Mam wiele wspomnień. To właśnie w Realu Madryt zdobywałem swoje pierwsze trofea, dlatego mam bardzo dobre wspomnienia związane z Cibeles. To bezcenne, gdy widzisz wszystkich tych ludzi, którzy świętują zdobyte trofeum. Za każdym razem, gdy mijam Cibeles, marzę o tym, aby znów się tam stawić. Aby to się udało, musimy skupić się na pracy. I myślę, że jeśli będziemy kontynuować tę drogę z pokorą i odpowiednim nastawieniem, to już niedługo tam wrócimy.
RealMourinho
RealCasillas
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze