Mecz nad meczami
Poniedziałek, godzina 21.00
Gdyby każdej lidze europejskiej przypisać jakąś figurę geometryczną, liga hiszpańska byłaby elipsą. Dlaczego? Dlatego, że jak postać elipsy zależy od dwóch jej ognisk, tak cała hiszpańska Primera División opiera się obecnie na dwóch drużynach – Madrycie i Barcelonie. Rozdźwięk między tymi dwiema a pozostałymi osiemnastoma drużynami nie zasługuje może jeszcze na przymiotniki takie jak „monstrualny”, „horrendalny” czy (mój ulubiony) „gargantuiczny”, ale nie da się zaprzeczyć jego istnieniu, tym bardziej, że trwa już dłuższy czas. To zaś oznacza, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jeżeli jeden z tych dwóch klubów zdobędzie sześć punktów w Los Clásicos sezonu 2010/2011, zdobędzie też mistrzostwo Hiszpanii. Obecna forma Dumy Katalonii i Białego Huraganu José Mourinho pokazuje, że obie ekipy mogą w pozostałych 36 meczach stracić w sumie mniej niż po sześć punktów.
Z drugiej strony patrząc, choćby nawet mistrzostwo zapewniła już sobie Valencia czy Sevilla, pojedynek Realu Madryt i FC Barcelona i tak elektryzowałby kibiców od Grenlandii po Nową Zelandię. Mistyczna otoczka tego meczu nie ma bowiem odpowiednika nigdzie indziej w piłkarskim świecie. Zajadłość między River Plate a Boca Juniors jest podobnie ostra i ma podobne znaczenie w skali kontynentu, brakuje jednak podtekstu narodowościowego. Ten pojawia się w starciach Realu Madryt z Athletikiem, jednakże klasa sportowa Lwów z San Mamés to niezupełnie to samo co klasa sportowa podopiecznych Josepa Guardioli. Kiedyś było inaczej, ale kiedyś…
Oceniając kategoriami obiektywnymi, trzeba stwierdzić, że pod względem sportowym sytuacja przed meczem jest wprost idealna: Real Madryt ma punkt przewagi w tabeli, jednak to Barça ma przywilej własnego stadionu. Inna sprawa, że przywilej taki to w derbach Hiszpanii sprawa mocno ulotna. W ostatnich dwóch sezonach to Katalończycy tryumfowali w Madrycie, ale w tej dekadzie również Królewscy wyjeżdżali z punktami z Camp Nou – w sezonie 2007/2008 z trzema, w dwóch wcześniejszych z jednym, także w pierwszych trzech sezonach XXI wieku byliśmy niepokonani w stolicy Katalonii.
Oczywiste oczywistości
Trzeba by się mocno nagłowić, aby napisać w temacie coś, co nigdy dotąd nikomu nie przyszło do głowy. Transfer Di Stéfano, osławione 11:1, wpływy generalissimusa Franco – lista pretensji culés pod adresem Realu Madryt jest długa. Polityczni dyletanci posuwają się nawet do nazywania Los Blancos klubem faszystowskim czy nazistowskim. O ile jeszcze można uzasadnić epitet „frankistowski”, o tyle stosowanie tamtych dwóch dowodzi co najwyżej beznadziejnego nieuctwa człowieka, który je stosuje – szczególnie zaś dotyczy to „klubu nazistowskiego”. Nie jest żadną tajemnicą, że Hitler i Franco nienawidzili się jak dwa kundle łańcuchowe (sam Führer stwierdził, że zęby go bolą na myśl o kolejnych negocjacjach z Franco), frankizm zaś był tak odległy od nazizmu jak demokracja ateńska od frankizmu – kolosalnie. Hiszpania co prawda zaopatrywała w swoich portach niemieckie U-Booty, prowadziła też handel z III Rzeszą, ale współpraca na wszystkich innych polach szła jak po grudzie.
Władze madryckie niezmiennie opierały się próbom wciągnięcia do wojny i zajęcia brytyjskiego Gibraltaru, czym mogłyby ostatecznie przechylić szalę na froncie zachodnim i afrykańskim na korzyść Osi. Wysłana na front wschodni La División Azul – 250. Hiszpańska Dywizja Ochotnicza, zwana Błękitną – była zakałą całego Wehrmachtu, Hitler zaś trzymał ją tylko dlatego, że miał nadzieję wykorzystać jej żołnierzy do… obalenia Franco. A z ciekawostek na marginesie warto przytoczyć też plany niektórych hiszpańskich dygnitarzy, by ożenić Hitlera z jedną z hiszpańskich szlachcianek. To dopiero byłby mezalians… Wracając do głównego wątku: słowa „faszyzm” i „nazizm” mają wielki ciężar gatunkowy. Trzeba dobrze ruszyć głową, nim przypnie się komuś (lub czemuś) taką łatkę. Już nawet nie w imię honoru Realu Madryt – temu bowiem nie zagrożą opinie tego typu indywiduów – ale w imię pamięci o ofiarach prawdziwego nazizmu i faszyzmu.
Czy kiedykolwiek Derby Hiszpanii oczyszczą się z piętna historii? Prawdopodobnie nie. Czy to źle? Jak wyżej. Bez tej otoczki, znaczonej nieczystymi sztuczkami po obu stronach, bez historii tu nieprzyjemnej, ówdzie zaś pięknej, niezmiennie zaś fascynującej to nie byłoby to samo. Ustaliwszy to, przejdźmy z przeszłości do teraźniejszości.
Od dwudziestu lat i wyżej, wszystkich mężów bitnych
A nawet – by zaadaptować ów cytat (zagadka: skąd?) do naszych realiów – od dziewiętnastu lat. Tyle bowiem lat ma Sergio Canales, który stać się mógł najmłodszym uczestnikiem nadchodzącego widowiska, gdyby nie to, że Mourinho ostatecznie go nie powołał. Druga część rzeczonego passusu idealnie przystaje do tego, jak Real Madryt prezentuje się pod batutą portugalskiego dyrygenta. Nie zdarzył się co prawda jeszcze żaden dreszczowiec w stylu tych, które fundowali nam podopieczni Fabia Capello (mowa oczywiście o jego drugim pobycie w stolicy Hiszpanii), jednakże Los Blancos Mourinho zdążyli udowodnić, że woli walki im nie brak.
Trzeba się zgodzić z Diegiem Maradoną, twierdzącym, że do tej pory Real Madryt był jak burdel. Wybaczcie, kochani, ale był – i odpowiadali za to w takim czy innym stopniu i piłkarze, i prezes, i trener. Mourinho zaś udowodnił to, co doskonale rozumiał i realizował Capello: jeżeli akurat nie ma do dyspozycji samograja (Del Bosque), w Madrycie najlepiej sprawdza się kreatywny zamordyzm – nie mylić z autorytaryzmem w stylu Hitzfelda. Za Bernda Schustera, Juandego Ramosa czy Manuela Pellegriniego gdy Real Madryt wygrywał, to wygrywał tak po prostu. Teraz widać w jego grze iskrę bożą, teraz Real Madryt dominuje na murawie i w razie potrzeby – miażdży przeciwnika wielkim potencjałem ofensywnym.
Cristiano Ronaldo wreszcie udowadnia, że słusznie został najdroższym piłkarzem świata (piętnaście goli w dwunastu meczach), a Gonzalo Higuaín (siedem goli) dzielnie stara się dotrzymać mu kroku. Pamięta bowiem, że apetyt na jego miejsce w wyjściowym składzie przejawia Karim Benzema, który jednak nie potrafi przekonać do siebie Mourinho i Karanki. Wydaje się, że Portugalczyk i Bask chętnie widzieliby Karima w roli dżokera, ale ten w jedenastu meczach ligowych – z czego dziesięć razy wszedł z ławki – strzelił tylko jednego gola, zaliczał za to ważne asysty. Większą skuteczność pod bramką przeciwnika prezentuje Ángel di María, który jest ponadto dużo bardziej wielozadaniowy.
Można ze sporą dozą prawdopodobieństwa założyć, iż gdyby Kaká był zdrów i w formie, Mourinho znalazłby genialnemu Brazylijczykowi miejsce w wyjściowym składzie. Ponieważ jednak Ricardo wciąż się kuruje, za wspieranie napastników odpowiada Mesut Özil. Niemiec radzi sobie zresztą pierwszorzędnie – już nawet nie chodzi o te trzy gole, ale o całościowy obraz jego gry, obejmujący zarówno asysty (choćby w meczu z Athletikiem), jak i efektowne, obliczone na zachwyt kibiców zagrania. Trafiają mu się oczywiście także słabsze mecze – najgorszy był dlań chyba zremisowany 2:2 pojedynek z Milanem – lecz zasadniczo uczciwie zapracowuje na niemałą przecież pensję.
Ale przecież potencjał ofensywny to w Madrycie norma. Fascynujące jest coś innego, mianowicie to, że Iker Casillas ma bodaj najmniej roboty w karierze. W Primera División puszcza średnio bramkę na dwa mecze, w Champions League – nawet mniej. Gdy do Madrytu trafił Ricardo Carvalho, pojawiły się głosy, że Mourinho po prostu sprowadza pupilka z czasów pracy w Chelsea FC, ale 32-letni Portugalczyk i jego rodak Pepe szybko stworzyli jeden z najlepszych w Europie duetów stoperów, bezlitośnie spychając na ławkę rezerwowych Raúla Albiola, który też przecież defensorem jest nieprzeciętnym. Tak samo można podsumować umiejętności duetu Xabi Alonso–Sami Khedira; doświadczony Hiszpan i niewiele mniej doświadczony Niemiec rzadko błyszczą, ale zawsze ciężko pracują dla dobra drużyny.
Zwany przez futbolowych dyletantów „mordercą futbolu” José Mourinho pokazuje dobitnie, że żadnym mordercą nie jest. Gdyby tylko zechciał, mógłby ustawiać Real Madryt zdecydowanie bardziej defensywnie, ale The Special One wcale nie jest zwolennikiem gry defensywnej. Zależy mu po prostu na maestrii taktycznej, na przygotowaniu się na każdą ewentualność. Madridistas mogą być pewni, że w poniedziałek ich ulubieńcy dotrzymają pola Barcelonie. A Iker Casillas niech i w tym spotkaniu ma jak najmniej pracy. No i niech zrówna się liczbą zwycięstw z Fernandem Hierro
Walczę tam, gdzie mi każą, a gdzie walczę – wygrywam (gen. George S. Patton)
FC Barcelona? W La Liga nasza przewaga nad Dumą Katalonii jest minimalna, w Champions League radzą sobie nie gorzej od nas. Ostatnio pokonali Panathinaikos AO, wygrywając 3:0 po dwóch golach Pedra i jednym Messiego. Oczywiście każdy polski kibic wie, że wynik byłby zupełnie inny, gdyby na ławce Koniczynek pozostał Jacek Gmoch, no ale to już problem Greków. Nas bardziej interesuje skład, w jakim Barcelona rozegrała ów mecz. Ten prezentował się następująco: Valdés – Alves, Adriano, Puyol, Piqué – Mascherano, Xavi, Iniesta – Pedro, Villa, Messi. Ostatni mecz ligowy to z kolei rozniesienie na strzępy – rekordowo małe strzępy, bo wynik końcowy brzmiał 8:0 – Almeríi na jej własnym stadionie. Trzy z tych ośmiu goli wbił Messi, bodaj jedyny zawodnik, który jest w stanie walczyć o tytuł Pichichi z Cristiano Ronaldo. Po bramce strzelili także Iniesta i Pedro, również pewniacy na poniedziałkowy mecz.
Wielkiej formy wciąż szuka David Villa, który przez dziewięćdziesiąt minut ani razu nie pokonał Diega Alvesa, tymczasem przebywający na murawie trochę ponad pół godziny Bojan Krkić dokonał tego aż dwa razy. Jednakże należy wątpić, że Pep Guardiola zdecyduje się wystawić serbskiego Hiszpana w wyjściowej jedenastce. Już bardziej prawdopodobne, że przypadnie mu w udziale rola, z którą nie radzi sobie Benzema – rola dżokera-snajpera.
Tak przy okazji kolejna uwaga na marginesie: jak to jest, że we wszystkich zestawieniach siły dwóch drużyn (nie tylko tych dwóch, każdych dwóch, które mają niebawem ze sobą grać) porównuje się bramkarzy z bramkarzami, napastników z napastnikami…? Powinno się raczej porównywać, jak obrońcy drużyny X mogą sobie poradzić z napastnikami drużyny Y, czyż nie?
Wracając do „adremu”: w środku pola zobaczymy na pewno Xaviego i zapewne Sergia Busquetsa. Dla kwartetu defensywnego typujemy skład: Dani Alves–Carles Puyol–Gerard Piqué–Éric Abidal. Najbardziej wątpliwy jest występ tego ostatniego, który w meczu z Panathinaikosem wrócił po kontuzji i w sumie nie wiadomo, czy jest już gotów do gry przez dziewięćdziesiąt minut. Oczywiście nie można wykluczyć, że Pep Guardiola – jak to ma w zwyczaju – zaskoczy kibiców jakąś decyzją. Bojan zamiast Villi to może byłaby przesada, ale teoretycznie w grę mogłoby wchodzić na przykład wystawienie Daniego Alvesa (na marginesie: czyta się to /alvis/, a nie /alvesz/) nie jako obrońcy, ale jako skrzydłowego.
Wojna… Wojna nigdy się nie zmienia
Przy pomyślnych wiatrach możemy być świadkami najlepszych Derbów Hiszpanii ostatnich lat. Na murawie znaleźć się powinno aż trzynastu mistrzów świata: Casillas i Víctor Valdés, Piqué i Puyol oraz Ramos, Arbeloa i Albiol, Xabi i Xavi, Iniesta i Busquets, Pedro i Villa. Brązowi medaliści mundialu Özil i Khedira. Piłkarz roku FIFA Lionel Messi. Najdroższy piłkarz świata Cristiano Ronaldo. Najbardziej utytułowany trener sezonu 2008/2009, rekordzista Josep Guardiola. Wymykający się wszelkim klasyfikacjom José Mourinho. Takiej mieszanki jeszcze nie było.
Wszyscy zgodnie podkreślają, że nie będzie to pojedynek między Cristiano a Lionelem – i faktycznie, nie będzie. Ci dwaj może nawet nie stoczą ani jednego bezpośredniego boju. Ale każdy z nich może zadecydować o wyniku tego meczu. Lecz nie oni jedyni. I warto, by nasi piłkarze o tym pamiętali.
Zwycięstwo? Porażka? Nie sposób przewidzieć, co czeka Królewskich na Camp Nou. Jednego wszakże bądźmy pewni: to będzie mecz nad mecze. Jak zawsze.
A na koniec tradycyjnie:
Policzcie sobie, ilu spośród widocznych tutaj piłkarzy w białych koszulkach wciąż występuje w barwach Los Blancos. Zdziwicie się, jak niewielu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze