Barcelona utknęła w Madrycie

W niedzielny wieczór autokar wiozący drużynę FC Barcelona z ligowego meczu z Getafe wtoczył się na parking przed terminalem numer 3 na madryckim lotnisku Barajas. Światła były zgaszone, drzwi do sali odpraw zamknięte. Żywej duszy dookoła. Gdzieś po drugiej stronie portowych budynków cichutko stał samolot. Nie było ochrony, nie było nikogo, kto mógłby pasażerów wpuścić do środka i pozwolić odlecieć. Karty pokładowe to jedno, sama odprawa to coś zupełnie innego.

Cały zespół, przyparty do szyb, niczym grupa absolwentów ze słynnego filmu z Dustinem Hoffmanem, wyglądał kompletnie bezsilnie (zdjęcie robione telefonem komórkowym - przyp. red.). Utknęli. Z takim catenaccio nie potrafili sobie poradzić. Potrzebowali pomocy Policía Nacional, żadnego funkcjonariusza nie było jednak w zasięgu wzroku. Pewnie policjanci mieli coś lepszego do roboty.

O tak, zdecydowanie mieli coś lepszego do roboty. Oglądali wielkie derby Madrytu. Tak przynajmniej brzmiało pierwsze wytłumaczenie, które krążyło niczym rasowa plotka, przez pierwsze 15, 30, 40 minut do godziny. Szkoda tylko, że nie było ono prawdziwe.

Znów nawalili agenci turystyczni klubu z Katalonii. Kilka tygodni temu zafundowali piłkarzom klubu lot... flagowym samolotem Sportingu Braga. W klubie się wściekli, tym bardziej, że widniejące na białym kadłubie nieszczęsnego samolotu słowo "Braga" w języku hiszpańskim znaczy "majtki". Tym razem błąd agentów polegał na tym, że samolot mający wystartować z madryckiego Barajas o godzinie 10.30 wieczorem został zabukowany na godzinę 11.30, całe sześćdziesiąt minut później.