Śmierć i Zmartwychwstanie rozgrywającego - cz. 2
Druga część felietonu Jonathana Wilsona
Motywem przewodnim najnowszego wydania angielskiego magazynu FourFourTwo jest pozycja rozgrywającego, playmakera. W felietonach o ulubionych rozgrywających przypomnimy dwóch wielkich piłkarzy, jacy grali w Madrycie w ostatnich piętnastu latach - Michaela Laudrupa i Zinedine'a Zidane'a. Będzie również ciekawy artykuł o Wesleyu Sneijderze oraz felietony poświęcone dwóm nadziejom Madrytu na klasyczną "10" - Mesucie Özilu i Sergio Canalesie. Pojawią się również fragmenty wspomnień o Gheorghe Hagim i Robercie Prosinečkim, których madryckie epizody nie były tak udane, jak się spodziewano.
Cykl zaczynamy jednak felietonem Jonathana Wilsona, taktycznego guru z Wysp Brytyjskich, poświęconym pozycji rozgrywającego w światowym futbolu.
-------------
Część pierwsza.
Z czasem rozgrywający musiał zmierzyć się z wyzwaniami nowoczesnego futbolu. Pressing używany był coraz częściej, rosła rola przygotowania fizycznego i właściwego odżywiania, co tylko wzmagało siłę wspomnianego pressingu. Rozgrywającemu było coraz bardziej pod górkę. Największą ofiarą tego stanu rzeczy był prawdopodobnie Roberto Baggio. Nie tylko Sacchi, trener reprezentacji Włoch na Mundialu w 1994 roku, coraz mniej chętnie stawiał na tego piłkarza. W końcu zawodnik tak nieskory do wypełniania defensywnych obowiązków niezbyt pasował do panujących trendów. Z czasem, z powodu przestawiania się włoskich klubów na nowy rodzaj piłki, Baggio zaczął być traktowany jako luksusowy zbytek. Pod koniec lat 90-tych nawet te włoskie zespoły, które nie postawiły na zasadę uniwersalizmu w grze, często stosowały ustawienie zwane "zespołem niesymetrycznym" - siedmiu piłkarzy odpowiedzialnych za defensywę i trzech atakujących. Bez kogokolwiek zdolnego połączyć obie formacje.
Dziwny anachronizm jednak przetrwał. Egipt wygrał trzy ostatnie Puchary Narodów Afryki stosując formację 3-4-1-2. W rolę rozgrywających wcielali się kolejno Mohamed Barakat, Mohamed Aboutreika i Mohamed Zidan. W Argentynie tradycję utrzymywał Juan Roman Riquelme. Co z tego, że wolno się porusza, skoro jego szybkość myślenia i świadomość wydarzeń na boisku swobodnie rekompensują ten minus. On potrzebuje zawodników biegających wokół niego, aby móc obsługiwać ich podaniami. Jeżeli tak się nie dzieje, przykładowo w ćwierćfinale niemieckiego Mundialu z reprezentacją gospodarzy, Riquelme często staje się zbędny. To tłumaczy, dlaczego w Europie tak wielu nie darzy go estymą.
Jednakże wielu zawodników, którzy w innych czasach byliby rozgrywającymi, wcieliło się w nowe role i przyjęło nowe obowiązki. Z wyboru lub z konieczności. Poszukiwanie wolnej przestrzeni niejednego popchnęło na skrzydło. Klasycznym przykładem jest tu Ronaldnho, często schodzący na lewą stronę. Dwadzieścia lat temu byłby centralnie ustawionym mistrzem ceremonii. Luca Modrić, Andriej Arszawin i Leo Messi dla klubów często grają z boku, dla reprezentacji w środku pola.
Diego i zmartwychwstanie rozgrywającego
Nasiono odrodzenia klasy rozgrywających zostało zasiane z wysokości tronu króla Maradony. Argentyna z Mundialu roku 1986 eksperymentowała z ustawieniem 3-4-1-2, w którym Diego operował za tradycyjną dwójką napastników, Jorge Valdano i Pedro Pasculim. Pasculi zdobył zwycięską bramkę podczas meczu drugiej rundy z Urugwajem, trener Carlos Bilardo posadził go jednak na ławce w ćwierćfinałowym starciu z Anglią. Napastnika zastąpił środkowy pomocnik Hector Enrique. "Przeciwko Anglii nie mogłem zagrać jednym, typowym środkowym napastnikiem. Oni by go pożarli, a tak dodatkowy pomocnik w środku pola dał Maradonie więcej miejsca do gry", tłumaczył Bilardo. Wyzwolony Maradona szalał w nowym systemie do samego końca zwycięskiego dla Argentyny turnieju.
Ustawienie rozgrywającego na pozycji drugiego napastnika - jak w przypadku Maradony w Meksyku - było absolutną nowością. Wcześniej grali tam wprawdzie zawodnicy obdarzeni technicznie, jak choćby Peter Beardsley grający za plecami Gary Linekera na tym samym Mundialu, czy Kenny Dalglish za Ianem Rushem w Liverpoolu, jednak Maradona cofał się o wiele głębiej. Jego drugi gol z Anglią, techniczny majstersztyk, swój prapoczątek miał przecież na połowie argentyńskiej, gdzie Diego dopadł piłki.
Ta subtelna, choć istotna zmiana ułatwiła nadejście zmiany zdecydowanie większej, w zasadzie najważniejszej w taktyce w ostatnich dwudziestu latach - powstanie systemu 4-2-3-1. W pewnym sensie był to naturalny rozwój sytemu 4-4-2, gdzie wycofujemy jednego napastnika, a do przodu przesuwamy bocznych pomocników. Prawdopodobnie pierwszym trenerem, który świadomie użył nowego systemu był Juanma Lillo, pracujący w zespole Cultural Leonesa w latach 1991-92 w trzeciej lidze hiszpańskiej. "Moim celem był pressing i odebranie piłki wysoko na połowie przeciwnika. To byl najbardziej symetryczny sposób gry w przypadku posługiwania się czterema napastnikami. Jego wielką zaletą jest to, że gdy grasz wysoko ustawionymi napastnikami, twoi pomocnicy również są wysoko ustawieni, podobnie jak obrońcy. Każdy na tym korzysta. Lecz zawodnicy muszą być bardzo, naprawdę bardzo ruchliwi i komfortowo czuć się z piłką, gdy nagle dostana ją do nogi. Trzeba pamiętać, że wywierają pressing, aby móc grać, a nie odwrotnie - grają, aby wywierać pressing", mówi Lillo.
Według niego ten system wzmacnia pressing, więc linia pomocy za napastnikiem, złożona z trzech zawodników, musi nie tylko pełnić funkcję twórcze, lecz również bronić. Gdy formacja ta się rozpraszała - tak grało Deportivo w 2000 roku wygrywając ligę, tak grał Zidane we Francji i Rui Costa w Portugalii podczas Euro 2000, mieli pełną swobodę ruchów - dochodziły nowe zalety. Dwóch defensywnych pomocników pozwalało na grę trzema kreatywnymi zawodnikami z przodu oraz środkowym napastnikiem. Ofensywna, szeroko zakrojona w ataku gra wróciła do łask, a zawodnik na pozycji środkowego pomocnika w linii trzech połączył w sobie dawne style rozgrywającego i drugiego napastnika. Musiał przecież wspomagać jedynego napastnika, a zarazem troszczyć się o dogrywanie piłek do atakujących po bokach kolegów.
W tym samym czasie liberalizowano przepisy o spalonym, co spowodowało jego stopniowo neutralizację. Według statystyk firmy Opta, w sezonie 1997/98 w Premier League miało miejsce 7,8 udanych pułapek ofsajdowych na mecz. W sezonie 2005/06 6,3, a po zmianie przepisów, w ubiegłym sezonie już tylko 4,8 pułapek ofsajdowych w meczu. Zapobiega to zespołom chcącym stosować wysoki pressing i ustawiających jednocześnie wysoko linię spalonego. Idealne 25 metrów Sacchiego (patrz część pierwsza artykułu), już się nie sprawdza. Obszar efektywnej gry rozciągnął się z 35-40 metrów w roku 1990 do około 55-60 metrów obecnie.
Co to oznacza? Środek pola w ortodoksyjnym ustawieniu 4-4-2 jest wystawiony na ciężkie ciosy w każdej konfiguracji za wyjątkiem taktyki stricte defensywnej. Dlatego na ostatnim Mundialu oglądaliśmy, jak 4-4-2 oddaje pole 4-2-3-1. Przykłady Hiszpanii, Barcelony, a nawet Arsenalu pokazują, że w zespołach opierających grę na posiadaniu piłki boczni pomocnicy mogą zapędzać się jeszcze bardziej pod bramkę rywala lub na skrzydła, a środkowy pomocnik cofać się głębiej i ustawienie przechodzi nawet na 4-2-1-3. Ba, logika podpowiada nawet system 3-4-1-2: dwóch defensywnych pomocników chroni rozgrywającego, który powstał z martwych, z systemu wszechstronności i uniwersalizmu Sacchiego, aby stać się specjalistą na własnych prawach. Özil, Sneijder, Messi i Xavi mogą przypominać relikty z przeszłości, lecz tak naprawdę to oni stanowią przyszłość.
Wkrótce felieton poświęcony Michaelowi Laudrupowi.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze