Śmierć i Zmartwychwstanie rozgrywającego - cz. 1
Felieton taktycznego guru z Wysp - Jonathana Wilsona
Motywem przewodnim najnowszego wydania angielskiego magazynu FourFourTwo jest pozycja rozgrywającego, playmakera. W felietonach o ulubionych rozgrywających przypomnimy dwóch wielkich piłkarzy, jacy grali w Madrycie w ostatnich piętnastu latach - Michaela Laudrupa i Zinedine'a Zidane'a. Będzie również ciekawy artykuł o Wesleyu Sneijderze oraz felietony poświęcone dwóm nadziejom Madrytu na klasyczną "10" - Mesucie Özilu i Sergio Canalesie. Pojawią się również fragmenty wspomnień o Gheorghe Hagim i Robercie Prosinečkim, których madryckie epizody nie były tak udane, jak się spodziewano.
Cykl zaczynamy jednak felietonem Jonathana Wilsona, taktycznego guru z Wysp Brytyjskich, poświęconym pozycji rozgrywającego w światowym futbolu.
---------------------------
"Mój ulubiony numer 10 to Dennis Bergkamp (na zdjęciu). Co sprawia, że jest tak wartościowy? Strzela gole, ale jest nie tylko strzelcem. Dobrze się porusza, świetnie atakuje z głębi pola. Jest silny, więc te ataki wiele wnoszą do ofensywnej gry zespołu. Wspaniale panuje nad piłką w każdym sektorze boiska. Ma kapitalne przyjęcie i zimne wykończenie. Może uderzyć mocno, może uderzyć chytrze i bardzo dobrze dokonuje wyboru. Potrafi uderzyć głową. Jest jak Maradona - myślisz, że masz go pod kontrolą i przez pełne 85 minut może tak być, lecz nagle ogra cię subtelnie i nic już nie możesz zrobić. Ponadto gra dla zespołu. Pracuje dla innych, nie tylko dla siebie. Nawet jeżeli nie zdobędzie bramki, jego wkład w mecz jest poważny". Ś.p. Bobby Robson.
A więc cykl zaczyna się raz jeszcze. A już wydawało się, że pozycja playmakera przeszła do historii. Nawet w Argentynie i na Bałkanach, tradycyjnych rejonach, gdzie klasyczna "10" zawsze była idealizowana, zaczęło się kwestionowanie jej przydatności. I nagle, na Mistrzostwach Świata, rozgrywający powrócił. W wielkim stylu. W trochę innym kształcie, zmodernizowany na potrzeby naszych czasów, lecz powrócił zdecydowanie.
Był Mesut Özilu, prawdopodobnie najbardziej klasyczny reprezentant nowej rasy rozgrywających, rzucający podania do szybkonogich partnerów. Był Wesley Sneijder, cały czas badający teren i zawsze gotowy zadać śmiertelne pchnięcie, zawsze czujny na strzelecką szansę. Był Leo Messi, umykający innym szybkim przebieraniem nogami, ostatnie wcielenie idealnego pibe (o tym, kim jest pibe, później). Był władca Xavi, ustawiony głębiej od pozostałych, mózg i serce najlepszego zespołu narodowego ostatnich dwudziestu lat.
Czubek lancy
W ujęciu tradycyjnym, rozgrywający, z reguły z numerem "10" na koszulce, jest ustawiony dość głęboko. Klasyczne przykłady to Brazylijczyk Falcão, Anglik Hoddle czy Włoch Pirlo. To kreatorzy gry. W tym artykule mówimy jednak o artystach ustawionych tuż za atakującą dwójką, potrafiących zarówno świetnie podać, jak i minąć rywala. Potrafiących również zdobywać bramki.
W Wielkiej Brytanii nigdy szczególnie nie dbano o rozgrywających. Tutaj zawsze wyżej od umiejętności stawiano siłę, pragmatyzm wygrywał z estetyką. Ponadto jeszcze 15 lat temu brytyjskie boiska były często dość błotniste, więc co lepiej wyszkolonych technicznie zawodników posyłano na skrzydła, gdzie murawa z reguły nie była tak nasiąknięta wodą. To dlatego skrzydłowi byli dla Anglii tak ważni, przynajmniej do czasu, gdy w 1966 roku Alf Ramsey zdobył Mistrzostwo Świata radząc sobie bez nich. Zresztą z czasem i tak wrócili do angielskiej reprezentacji w unowocześnionej formie.
Wszędzie poza Wyspami rozgrywający ceniony był wysoce. Powinien prezentować talent techniczny i dyrygować zespołem. W Brazylii nazywany był ponta de lanca, czyli czubkiem lancy. W ustawieniu W-M grał z reguły na pozycji wewnętrznego, lewego napastnika. Gdy jednak W-M zmieniało się w ustawienie 4-2-4, cofnięty napastnik przesuwał się do przodu, na sam czub formacji atakującej. Tak wyglądało to w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Ponta de lanca był na przykład Pele na zwycięskim dla Brazylii Mundialu w 1958 roku. Pele jest najwspanialszym przedstawicielem tej pozycji obok Tostao, Zico i Rivaldo.
W Argentynie natomiast ukuto termin enganche - hak łączący atakujących z resztą zespołu. I tu wracamy do słowa pibe, który najczęściej pełnił rolę rzeczonego łącznika. Pibe to chłopak ze slumsów, który wypłynął na szerokie wody kariery dzięki swoim naturalnym zręcznościom piłkarskim. Maradona, największy przedstawiciel tego gatunku był pibe di'or, złotym chłopakiem i wpisywał się w tradycję sięgającą czasów wielkiego Alfredo di Stéfano.
Maradona zawsze z wielką estymą wypowiadał się o enganche zespołu Independiente z lat 70-tych, Ricardo Boninim, zawodnikiem obdarzonym wielką wyobraźnią, choć dziennikarz Hugo Asch opisywał go słowami: "karłowaty, niezgrabny, niewzruszony, bez silnego strzału, bez gry głową, bez charyzmy".Wspaniała wyobraźnia do kreowania gry wystarczała za całą resztę. W ostatnich latach nastąpił prawdziwy wysyp "nowych Diego Maradonów". W końcu żaden kraj świata nie lubuje się w tradycji tak bardzo, jak Argentyna właśnie. Ariel Ortega, Pablo Aimar, Javier Saviola, Andres d'Alessandro, Carlos Tevez, Javier Pastore i, oczywiście, Messi to najbardziej znane przykłady.
Europa również może pochwalić się piękną tradycją. Pierwszym zawodnikiem o zbliżonym do brazylijskiego ponta de lanca profilu był Ferenc Puskás. W latach 60-tych i 70-tych obrodziło takimi zawodnikami na Starym Kontynencie. W Związku Radzieckim rządzili Andrij Biba i Oleg Błochin, we Włoszech Sandro Mazzola i Gianni Rivera, w Holandii Johan Cryuff, a w Niemczech Günter Netzer.
Złotą erą rozgrywających były jednak lata osiemdziesiąte. Przede wszystkim grą urzekali Zico i Maradona, lecz prawie każdy kraj - za wyjątkiem Anglii oczywiście - miał swoją odpowiedź na pytanie o playmakera. Michel Platini we Francji, Felix Magath w Niemczech, Míchel w Hiszpanii, Giancarlo Antonioni we Włoszech, Enzo Scifo w Belgii, Michael Laudrup w Danii, Gheorge Hagi w Rumunii, Dragan Stojković w Jugosławii.
Rozwojowi rozgrywających sprzyjał wtedy system gry 3-5-2, szczególnie popularny w drugiej połowie lat 80-tych. Zakładał on obecność na boisku dwóch defensywnych pomocników, którzy stanowili odpowiednią podstawę dla gry playmakera (ustawienie 3-4-1-2, wariacja 3-5-2). Boczni obrońcy wykonywali pracę również bocznych pomocników, tak więc ci mogli zająć się obowiązkami w środku pola. To stwarzało miejsce dla zawodnika zajmującego się wyłącznie kreacją, ponieważ pozostali pomocnicy dbali, aby zespół nie został zabiegany i zdominowany.
Milan zabija rozgrywającego
Rozgrywającego zabił Arrigo Sacchi, chociaż, wbrew popularnemu twierdzeniu, nie miało to nic wspólnego z postawieniem na piłkę defensywną. Rozgrywający zawsze stawiany był przeciwko futbolowi defensywnemu. To znana wrogość. Do czasu Milanu Sacchiego, który rok po roku sięgnął po Puchar Europy, nie wiedziano jednak, że można grać wspaniały, techniczny, ofensywny futbol... bez playmakera.
Kluczowym meczem w tej materii była prawdopodobnie półfinałowa potyczka w Pucharze Europy w 1989 roku z Realem Madryt. W hiszpańskim zespole grał klasyczny rozgrywający - Bernd Schuster. Pierwszy mecz w Madrycie zakończył się remisem, dla gospodarzy dość nieszczęśliwym, mieli więcej szans na zwycięstwo. W rewanżu na San Siro Real został rozszarpany. Pomimo całkiem dobrej gry i zdominowania Milanu w kwestii gry podaniami, Real poległ 0:5. Zawziętość drużyny Sacchiego zdemolowała Hiszpanów.
Sacchi korzystał z holenderskiej szkoły futbolu totalnego - zawodnicy wymieniali się pozycjami, stosowali wysoki pressing, linia spalonego również widniała wysoko. Włoski trener pożyczył te zasady i udoskonalił je. Wymagał od zawodników, aby w sytuacji, gdy jego drużyna nie posiada piłki, odległość między najbardziej wysuniętym napastnikiem a ostatnim obrońcą wynosiła nie więcej niż 25 metrów. Gra była rygorystycznie ściśnięta. Rozgrywający drużyn przeciwnych dusili się, miażdżeni w małej szczelinie przestrzeni pomiędzy czwórką obrońców a czwórką pomocników Milanu. Odebrano im miejsce i czas, aby piłką przyjąć i wykonać podanie.
Tymczasem drużyna Sacchiego opierała się na egalitaryzmie w większym stopniu niż reprezentacja Holandii czy Ajax w latach 70-tych, gdzie gwiazdą i liderem był Cryuff. Milan liderów miał się wystrzegać, aby nie było jednej postaci, która kontroluje grę. Sacchi domagał się, aby piłkarze nie myśleli o sobie jako o, powiedzmy, lewych obrońcach czy bocznych pomocnikach, lecz określali swoją pozycję na boisku na podstawie czterech czynników - pozycji na boisku kolegów z zespołu, pozycji rywali, pozycji piłki i przestrzeni wokół. W ramach systemu wszystko miało być relatywne względem pozostałych jego składników.
Ta wszechstronność - wiara w możliwości zawodników do wykonywania różnych funkcji na boisku - była podstawą pracy Walerego Łobanowskiego i Wiktora Masłowa w kijewskim Dynamie od połowy lat 60-tych. Lecz nawet i oni mieli postać centralną zespołu, boiskowego dyrektora zespołu. Sacchi poszedł dalej eliminując "liderowanie". Co więcej, zaszczepił te metody w wielkim europejskim klubie, który zawsze mógł pozwolić sobie na sprowadzanie wielkich gwiazd. To była dodatkowa siła przebicia metod włoskiego trenera.
"W moim zespole każdy zawodnik był rozgrywającym", mówił Sacchi. I tak wyglądała gra Milanu, lecz ten przywilej przysługuje tylko najlepszym z najlepszych. Niezliczone rzesze następców chciały ów system kopiować. Szybko jednak mierzyli się z uniwersalną prawdą - metody, jakie działają na najwyższym poziomie, przełożone pomiędzy słabszych zawodników w słabszych zespołach, zaczynają pokazywać swe słabości zamiast przewag. Każdego można nauczyć odpowiedniej organizacji i porządku gry, ale potrzeba szczególnej piłkarskiej inteligencji, aby skorzystać z możliwości, jakie dają odpowiednio wprowadzone metody Sacchiego i tamtego Milanu.
Część druga wkrótce.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze