W wojnie poza boiskiem: Real - Barcelona 0:1
Felieton Guillema Ballaque'a
Guillem Balague jest hiszpańskim dziennikarzem stacji SkySports
-------------
Brytyjczycy mają obsesję na punkcie dwóch słów - futbolu i wojny. Niemożliwym jest poruszenie tematu piłki bez wpadania w porównania, związki, metafory i koneksje z wojną. I odwrotnie. Niełatwo jest obronić się przed tym zjawiskiem, przed jego adaptacją, gdy mieszka się na Wyspach Brytyjskich. Co więcej, ten związek futbol - wojna jest równie popularny w krajach Ameryki Południowej i Środkowej.
Mówi się, że obraz nowoczesnej wojny uległ zmianie, że teraz jest to walka o serca i umysły, a nie o ziemię i surowce.
Futbol podążył tą samą drogą zmian. Teraz nie wystarczy już po prostu pokonać przeciwnika. Teraz trzeba wygrać sobie przy okazji kilku przyjaciół. Każdy spec od marketingu to potwierdzi.
Brytyjczycy są naprawdę zafascynowani potyczkami Realu Madryt z Barceloną. Idealnie wpisują się one w ten ekscytujący związek futbolu z wojną. Brytyjczycy kochają tę rywalizację, tego ducha wielkich Derby, walkę pomiędzy dwoma największymi klubami Hiszpanii. Bo przecież tak łatwo to zjawisko prosto zdefiniować - jeden na jeden i koniec. I wszystko jasne.
Wracając do najbliższego starcia obu wielkich rywali, Barcelona już je wygrała, nawet bez jednego kopnięcia piłki. Z powodu, o którym wspominałem wcześniej. Z powodu zdecydowanie zbyt daleko idącego uproszczenia, jakie panuje na Wyspach. Od wielu, wielu lat, rzecz ma się ono następująco - Barcelona być dobra, Real być zły. Real, w tej maksymalnie uproszczonej rywalizacji, zaczynał odrabiać straty wraz z przyjściem Davida Beckhama. Niestety dla Realu, podejmowane decyzje i osiągnięcia klubu w ostatnich dwunastu miesiącach sprawiły, że ponownie w rankingach popularności jest za Barceloną.
Być może źródeł popularności Barcelony na Wyspach szukać trzeba aż w hiszpańskiej Wojnie Domowej. Wielu Brytyjczyków zasilało wtedy szeregi oddziałów walczących z wojskami generała Franco. Być może tak właśnie tworzyły się stereotypy w temacie wartości, które miałyby stać za Realem Madryt. Podczas gdy barcelońska propaganda skutecznie żywiła mitologię, Real nie potrafił znaleźć skutecznej odpowiedzi.
Być może na sympatię teraźniejszych brytyjskich dziennikarzy i komentatorów sportowych wpływają osoby Linekera, Venablesa i Robsona, którzy reprezentowali Blaugranę wtedy, gdy w Realu pracowali Cunnigham i Toshack, piłkarskie osobistości o mniejszym uznaniu. Być może wpływ mają setki tysięcy brytyjskich urlopowiczów, od lat spędzających wolny czas na urokliwych wybrzeżach Costa Brava, przy okazji często odwiedzających muzeum na Camp Nou lub oglądających mecz Barçy na jej stadionie. I w ten sposób Barcelona staje się klubem numer dwa dla wielu Brytyjczyków.
Wielu brytyjskich pisarzy i artystów powiela stare mity i stereotypy dotyczące obu klubów, od lat tkwiące w pamięci społeczeństwa. Popularność klubu z Katalonii jest niełatwa do przezwyciężenia. Przykład z życia wzięty - nawet dwie świetne książki o Realu Madryt, pierwsza autorstwa Johna Carlina, druga Phila Balla, nie sprzedawały się na Wyspach tak dobrze, jak książka o Barcelonie Jimmy'ego Burnsa. Chociaż te dwie pierwsze były zwyczajnie lepsze, a ich autorzy wykonali świetną pracę, wychodząc poza utarte stereotypy i społeczne wyobrażenia.
Wielkie gwiazdy Realu zapewniają klubowi kibiców i przysłowiową sprzedaż koszulek, wciąż nie udaje się jednak zapełnić tej rynkowej niszy, która oparta jest na uczuciu kibica. Niszy, którą wykorzystała Barcelona.
Podczas ostatnich dwunastu miesięcy FC Barcelona wyraźnie wysunęła się do przodu w walce public relations. W Manchesterze i Liverpoolu, po transferach Ronaldo i Alonso, mało kto okaże uczucie Realowi. W tym czasie Barcelona wszędzie chwaliła politykę wychowywania sobie piłkarzy. Transfery el presidente Realu budziły trwogę i potęgowały zagrożenie wśród klubów angielskich, Barcelona pieniądze wydawała poza Premier League, więc na Wyspach nie miało to większego znaczenia. Gdyby Ibrahimović grał dla United, być może wyglądałoby to inaczej.
Kolejna warta wspomnienia rzecz - tegoroczne rezultaty w Lidze Mistrzów, papierka lakmusowego współczesnej piłki. Reakcje brytyjskiej prasy na wyeliminowanie Realu i postawę Barcelony w pierwszym meczu z Arsenalem były symboliczne. "Klub dla romantyków, piękny futbol, przykładowa filozofia", jak pisał The Times, i zarazem ogólna krytyka wyników Los Merengues.
Od czasu katastrofy w Lidze Mistrzów, w brytyjskiej prasie o Realu nie ma prawie nic. To Barcelona dominuje. Jest fascynacja najbliższym klasykiem w Madrycie, rytm wyznacza jednak Liga Mistrzów. Tym mocniej Barcelona walkę medialną wygrywa. Real może nawet wygrać ligę, a i tak niewiele to zmieni. W jednym z artykułów z ostatniego tygodnia autor stwierdza, że "z wychowanków tylko Raúl i Casillas przebili się do pierwszej drużyny Realu w ostatnich latach. Podczas gdy wszyscy patrzą na Busquetsa i Bojana, piłkarze typu Granero i Negredo tak naprawdę nie istnieją".
Kilka dni temu przypadkiem podsłuchałem rozmowę dwóch kibiców Arsenalu w okolicach klubowego stadionu. "Będzie ciężko. Barcelona jest na szczycie tabeli w Hiszpanii. Szkoda, że nie gramy z Realem Madryt. Mają fatalny sezon, nie wiem nawet, które miejsce zajmują w lidze. "
Prawda się nie liczy, a wykreowane wyobrażenie. Dlatego Brytania już wybrała zwycięzcę klasyku na Bernabéu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze