Advertisement
Menu
/ terra.es

Sanz: Galaktyczni to najgorsze, co przytrafiło się temu klubowi

Obszerny wywiad z byłym prezesem Realu Madryt

Lorenzo Sanz to jedna z osób, której Real Madryt zawdzięcza wszystko. Na fotelu prezesa klubu zasiadł w grudniu 1995 roku, zastępując Ramóna Mendozę, który wpędził instytucję w ogromne długi. Sanz poczynił tanie, acz wyśmienite transfery, które sprawiły, że Królewscy po ponad trzech dekadach znowu sięgnęli - w 1998 roku - po upragniony Puchar Europy. Ten 67-letni biznesmen z Madrytu zbudował drużynę, która później sięgnęła po kolejną Ligę Mistrzów i była fundamentem zwycięstwa w maju 2002 roku na Hampden Park. Obecnie Sanz jest właścicielem pierwszoligowej Málagi, której prezesuje jego syn, jednak trzyma się na uboczu futbolu. Nie przeszkadza mu to jednak, by skrytykować Florentino Péreza i jego politykę prowadzenia Realu Madryt.

Od dawna nie było o panu nic słychać. Jak wygląda pana życie na co dzień?
Moje życie jest bardzo spokojne. Pomagam mojemu synowi Fernando, który próbuje uratować drużynę przed spadkiem. Czeka go ciężki rok. Oglądam też dużo futbolu. Każdy weekend poświęcam na oglądanie piłki, która wciąż bardzo mi się podoba.

Chodzi pan na Bernabéu?
Od czasu do czasu. Oglądam dużo meczów w telewizji.

Umówiliśmy się na rozmowę o futbolu i nie chcę tej umowy łamać, jednak muszę zapytać: jak się miewają pańskie sprawy "pozafutbolowe"? (Sanz miał w ostatnim czasie problemy z prawem; w listopadzie został aresztowany w Kordobie za domniemany nielegalny wywóz dzieł sztuki do Włoch - dop. red.).
Nic się nie dzieje. Sprawa z Kordoby została umorzona, ta z Włoch również. Mam zamiar zorganizować konferencję prasową, aby wyjaśnić wszystko, co się wydarzyło. Ktoś próbował mnie wykorzystać, jednak jestem bardzo spokojny.

Wykorzystać? Czy ktoś pana prześladuje?
Nie, chcę powiedzieć, że ktoś próbował mnie wykorzystać i, aby wzmocnić swoją pozycję, posłużył się moim nazwiskiem. Pewnego dnia to wyjaśnię i nie będę bardzo się z tym ociągał.

Wróćmy do futbolu. Czy obecny Real Madryt jest lepszy niż ten z zeszłego sezonu, ale gorszy niż Barça?
Niestety jest gorszy niż Barça. A w kwestii tego, czy jest lepszy niż ten z zeszłego roku - mam wiele wątpliwości. Minęło dziewięć lat od mojego odejścia z klubu, a wydaje się, jakby minęło ze sto, ponieważ wydarzyło się wiele rzeczy, których nie rozumiem i które mnie zaskakują. Myślę, że futbol stał się bardzo trudny ze względu na tę okropną walkę, która rozgrywa się w mediach masowych, a które wpływają na teraźniejszość piłkarskich drużyn. Tak jest bardzo trudno pracować.

Czy przyprawiła pana o zawrót głowy kwota 300 milionów euro, wydana na letnie wzmocnienia?
Tak, oczywiście. Żaden piłkarz nie jest tyle wart. W mojej epoce zapłaciliśmy 5500 milionów peset (ok. 33 miliony euro - dop. red.) za Anelkę, które odzyskaliśmy, sprzedając go następnego roku za 6000 (36 mln euro - dop.). Gdy patrzę na obecne kwoty, wydane na Cristiano czy Kakę, mam mdłości.

Florentino Pérez broni się, mówiąc, że obecny Real potrzebuje tych cracków, aby przetrwać. Upraszczając, więcej wydatków to więcej dochodów...
Nie wierzę w to. Któregoś dnia przeczytałem na stronie internetowej którejś gazety, że Cristiano Ronaldo przyniesie Realowi 80 milionów euro rocznie. Albo jesteśmy wszyscy głupcami albo ten, który wyłożył pieniądze na Ronaldo, jest idiotą. Nikt nie powinien w to uwierzyć. Żaden piłkarz na świecie nie jest wart tyle, ile się obecnie wydaje, i żaden nie jest wart pensji, które się wypłaca.

Pan poczynił duże wydatki na transfery w roku 1996. Do Madrytu przybyli między innymi Mijatović, Šuker, Seedorf, Roberto Carlos... Wydał pan wiele...
Powiem panu ile kosztowali. Roberto Carlos przyszedł za 375 milionów peset (ok. 2,3 miliona euro - dop.), płatne przez trzy lata. Mijatović był najdroższy. Zapłaciliśmy, mówię o pesetach, 1250 milionów (ok. 7,5 mln euro - dop.) - tyle wynosiła jego klauzula odstępnego w Valencii. Seedorf kosztował 500 milionów peset (3 mln euro - dop.). Šuker przyszedł za kwotę 700 (4,2 mln euro - dop.), którą zwróciliśmy w formie pieniędzy i oddając piłkarzy. Sprowadziliśmy również Panucciego za 600 milionów peset (4,2 mln euro - dop.), Illgnera za 200 (1,2 mln euro - dop.), Karambeu był gratis. Stworzyliśmy wielką drużynę za kwotę o wiele mniejszą, niż te wydawane obecnie, uwzględniając poziom życia sprzed ponad 13 lat.

Kto polecił panu Roberto Carlosa?
Fabio Capello. Poleciałem do Włoch razem z Pirrim, który był moim dyrektorem sportowym. Zobaczyliśmy piłkarza, spodobał mi się i pozyskaliśmy go. Nie zrobiłem nic, co nie spodobałoby się samemu Pirriemu.

Wygrywając Ligę Mistrzów w 1998 roku, Real Madryt zamknął okres 32 lat bez zdobycia Pucharu Europy. Co pan pamięta z tamtego dnia?
Uff. Dla mnie był to najważniejszy dzień życia w aspekcie sportowym. Nie sądzę, aby był w Madrycie ktoś, kto może pamiętać ten dzień tak, jak ja. Te wspomnienia wracają za każdym razem, gdy rozgrywany jest kolejny finał Ligi Mistrzów. Wyeliminowaliśmy Borussię Dortmund (w półfinale - dop. red.), która była obrońcą tytułu. A z jakim Juve zmierzyliśmy się w finale - mieli Zidane'a, Del Piero, Inzaghiego, Davidsa, Montero, Deschampsa... To był kawał drużyny, a nikt nawet nie myślał, że możemy wygrać.

Te 32 lata przypominały klątwę...
I nią były. W dodatku w poprzedniej epoce Ramóna Mendozy, który był wspaniałym prezesem, mieliśmy pecha, nie wygrywając Pucharu Europy w 1988 roku, gdy wyeliminowało nas PSV (w półfinale - dop. red.). Mieliśmy ogromnego pecha. Finał w 1998 roku był bardzo ważny. Gdybyśmy nie wygrali, a później nie powtórzyli tego w Paryżu w 2000 roku, nie zostalibyśmy okrzyknięci najlepszym klubem XX wieku.

Mimo to, pomimo wygrania drugiego Pucharu Europy, tego samego lata przegrał pan wybory z Florentino Pérezem.
Florentino był bardzo aktywny i bardzo dobrze rozegrał głosowanie pocztą. Później okazało się, że tamten sposób regulacji głosowania pocztą był fatalny. Zmuszano pracowników niektórych firm do wstąpienia w szeregi socios, działy się dziwne rzeczy, a teraz kogoś przez to usunięto po ostatnich wyborach. Może się wydawać, że jako pokonany mówię o czymś, czego można było uniknąć, a czego nie uniknięto. Jednak ja przegrałem, poszedłem do domu i nic nie mówiłem.

Dla pana to nie były przejrzyste wybory...
Oczywiście, że nie. Najmniej podobało mi się to, że Florentino, proklamowany na prezesa, ogłosił, że przeprowadzi publiczny audyt - który później nie został przeprowadzony - poddając w wątpliwość mój sposób zarządzania klubem. Nie, to mi się nie podobało. Teraz nie podoba mi się to, że nie został również przeprowadzony audyt po etapie Ramóna Calderóna. To było łatwe zadanie, a nie zostało wykonane. Tak samo było z tymi sławnymi wielkimi długami, o których się mówiło po moim odejściu, a które nie były tak wysokie. Te, które odziedziczył Ramón Calderón po Florentino, prawdopodobnie też były nie do zaakceptowania.

W jakim sensie?
Niech pan zobaczy, ja wszystko czytam. Czytam gazety, które piszą, że Real Madryt jest drużyną, która ma największy dług w całej Europie. Mówi się o 750 lub 800 milionach euro długu. To jest barbarzyństwo. Tym bardziej po sprzedaży miasteczka sportowego, które kosztowało od 600 do 700 milionów euro. Te pieniądze zostały wydane na galaktycznych - to najgorsze, co przytrafiło się temu klubowi.

Naprawdę uważa pan, że sprowadzenie Figo czy Zidane'a było najgorsze?
Dobra, oni byli OK, ale później to już była lawina i rezultaty były takie, jakie były. Wystarczy sobie przypomnieć.

Dziewiąty Puchar Europy nadszedł dwa lata po pana odejściu... To również pana zasługa?
Oczywiście. Bo to to była ta sama drużyna, którą zostawiliśmy, plus Figo i Zidane. W dodatku naprawdę uważam, że my wygralibyśmy dziewiąty Puchar wcześniej, ponieważ wyrzucono takich piłkarzy jak Makélélé czy Redondo, którzy byli kluczowymi elementami. Ich strata osłabiła drużynę. Niech pan pomyśli o tym, że my wzmocniliśmy kadrę po siódmym Pucharze. W porównaniu z rokiem 1998, w 2000 było siedmiu nowych piłkarzy. To była rewelacyjna drużyna.

Na pewno pan ją pamięta...
Casillas; Míchel Salgado, Helguera, Karanka, Roberto Carlos; McManaman, Redondo, Anelka i Savio; a z przodu Raúl i Morientes. W porównaniu z jedenastką z 1998, w kolejnym finale zagrali ponownie Raúl, Roberto Carlos, Redondo i Morientes i wygraliśmy Puchar Europy. To pokazuje, że dwa lata później, gdy wygrywaliśmy dziewiąty Puchar, mieliśmy już zbudowaną wielką drużynę. Gdy ta drużyna zniknęła, nie wygraliśmy już niczego. Nadeszły złe wyniki i dymisja Florentino, a to było najgorsze, co można było zrobić, ponieważ pod względem instytucjonalnym Real Madryt nigdy nie miał się tak źle. Pięciu prezesów przez dwa lata, sześciu trenerów... Bałem się i to było okropne.

Więc powie mi pan, że nie zamieniłby pan tamtej drużyny na obecną?
Oczywiście, że nie. Tamta drużyna była lepsza. Piłkarz po piłkarzu. Nie zamieniłbym jej na tę obecną.

Jak pan ocenia etap Calderóna?
Był fatalny, jednak niech nikt nie zapomina, że Ramón Calderón był zbrojnym ramieniem Florentino, gdy znajdował się w jego zarządzie. Wcześniej był Ramón Mendoza i ja. Zawsze byłem człowiekiem, którego Florentino wykorzystał. Ja tylko odnoszę się do faktów.

Zabolało pana, że Del Bosque nie pozostał trenerem z Florentino?
To było barbarzyństwo. To był adekwatny trener, ponieważ rozumiał, czym jest Real Madryt. Jego odejście wyjaśnia ogromną część wielkich problemów, które miały miejsce w tamtej epoce. To był dzisiejszy Guardiola. Pięć lat pracowałem dzień w dzień z Del Bosque i Molownym w starym Miasteczku Sportowym Realu Madryt. Wiedziało się wtedy o wszystkim i znało się każdego. I pomyśleć, że mówiono mi, iż Vicente nie chciał trenować Realu...

To jest legenda, która nadal krąży... Że Del Bosque nie chciał tego stanowiska...
Jednak tak nie było. Zwróciłem się do niego dwukrotnie w dwóch kryzysach. W pierwszym powiedziano mi, że on nie chce trenować Realu Madryt i odrzuciłem go. Za drugim razem było to samo, jednak ja w to nie wierzyłem. Poprosiłem go, abyśmy się spotkali, i gdy go o to zapytałem, byłem wielce zaskoczony. Powiedział mi, że to jest coś, czego najbardziej pragnie i automatycznie stał się trenerem pierwszej drużyny. Przypominam, że przedłużyłem z nim kontrakt tuż przed finałem w Paryżu. Niezależnie od tego, co miało się wydarzyć.

Jak powinno wyglądać odejście Raúla?
Raúl zasługuje na to, aby odejść bramą główną. To niewiarygodne, że wielcy piłkarze tego klubu odchodzą tylnym wyjściem. Ludzie tacy jak Roberto Carlos, Redondo, Hierro, Míchel powinni dograć do końca tutaj. Madryt musi szanować swoją historię. Sporządziłem Raúlowi duży kontrakt, ponieważ na niego zasłużył, ponieważ przez wiele lat był naszym flagowym zawodnikiem. Tego klubu nie można odcinać od swojej historii.

Któregoś dnia tak samo będzie z Cristiano Ronaldo...
To jest inny temat. Nie podoba mi się to, że rozmawia się o najlepszych piłkarzach na świecie, najlepszym stadionie na świecie, o tym i o tamtym. W Madrycie to się rozumie samo przez się. Widzę przypadek tego chłopaka i jestem zaskoczony. Ronaldo wstaje rano i bez wątpienia uwielbia oglądać siebie na okładkach gazet. Uważa się za Supermana. Paraduje na tych okładkach niczym Tarzan, w samych gaciach. Niedługo pomyśli, że jest Bogiem. A tego ciężko jest udawać. Czasem się mylimy... Przejdźmy może do tematu cantery.

O panie, cantera...
Właśnie tak. Oglądałem Barçę przeciwko Sevilli w Pucharze Króla, gdzie kończyli mecz z dziewięcioma wychowankami w składzie. Real ma ich łącznie może trzech czy czterech i boli fakt, że pozostali się rozpływają w powietrzu. To trzeba uporządkować, obecna sytuacja nigdzie nas nie zaprowadzi. Powtarzam, ten dług jest bardzo, bardzo niepokojący. Gra toczy się o przyszłość instytucji. Teraz mówi się o Ribérym, o Cescu, o Villi. Jeszcze więcej wydatków! To mnie przeraża, przerażające jest to, dokąd zmierzamy.


Czuje się pan doceniony za zdobyte tytuły?
Nie. Sądzę, że zapisałem się w historii Realu Madryt i to trzeba mieć w pamięci. Nie tylko ze względu na dwie Ligi Mistrzów, ligę, Puchar Interkontynentalny, którego nie wygraliśmy od lat, ale ze względu na to, że poświęciłem klubowi piętnaście lat życia. Pracując od 8 do 22. Z Mendozą bilans wyniósł siedem lig i dwa Puchary UEFA. Jestem z tego wszystkiego bardzo dumny.

Jednak przypomina się epizod, według którego położył pan rękę na klubowej kasie...
To barbarzyństwo. Mówiłem o tym wcześniej i powtarzam teraz. Jeśli ktoś może udowodnić, że wyjąłem z klubowej kasy choćby jedną pesetę, jestem gotowy zmierzyć się ze wszystkimi konsekwencjami. Jednak ja niczego nie wziąłem. Wszystko to było kłamstwem. Powiem więcej. Nigdy nie zaszkodzę Realowi Madryt. Urodziłem się jako madridista i takim umrę, mimo że nie doceniono mojej pracy. Chce mi się śmiać, gdy przypomnę sobie, od czego zaczynaliśmy i co wcieliliśmy w życie...

O czym pan mówi?
Uruchomiliśmy klubową telewizję, stronę internetową, Fundację... Mierzyliśmy się z trudną i skomplikowaną przebudową zasobów ludzkich instytucji. To byliśmy my.

Na zakończenie, ile jest prawdy w legendzie, która mówi, że jako dziecko sprzedawał pan wodę na Bernabéu?
Ha, ha. To prawda. Miałem osiem lat i pomagałem mojej babci w sprzedawaniu świeżej wody z dzbana. Moja babcia, tak jak inne, oferowała jeden haust za napiwek. Gdy dzbanek był pusty, biegłem do baru, aby znowu ten dzbanek napełnić. To były inne czasy. Dużo wtedy padało.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!