Niech ta fiesta trwa...
Niezapomniany czar Gran Derbi – przeżyjmy to jeszcze raz
Od kolejnego magicznego, niezapomnianego, fantastycznego etc. Gran Derbi minął już prawie tydzień. Mimo to w większości z naszych kibicowskich umysłów nadal pielęgnujemy wspomnienia związane z tym najważniejszym spotkaniem w sezonie oraz z celebracją mistrzowskiego tytułu. Mimo że, między innymi za pośrednictwem RealMadrid.pl, mogliście po raz wtóry przeżywać tak piękne chwile, entuzjazm spowodowany sukcesami Królewskich nie gaśnie, a w niektórych miastach przybiera wręcz większe rozmiary. Aby się o tym przekonać, zapraszam do zapoznania się z opisami wspólnego kibicowania w różnych częściach Polski oraz (uwaga!) za granicą. Przeżyjmy to jeszcze raz...
Czego nowego, niezwykłego można było spodziewać się po Krakowie, nie przymierzając, największym obecnie zagłębiu polskiego madridismo? Czym nowym mogło zostać zaskoczone krakowskie grono kibiców Realu, którzy, w miarę możliwości, spotykają się co tydzień, by wielbić swoją ukochaną ekipę? Odpowiedź wydaje się banalna, a zarazem na wskroś enigmatyczna – atmosfera. I wcale nie mam tu na myśli pubu o tej nazwie, przez który to o mało co nie doszłoby do pierwszego zlotu kibiców w Krakowie dwa lata temu. Banalna, bo przecież oczywistym jest to, że podczas cotygodniowych schadzek nikt nie prowadzi non stop dopingu i nie krzyczy imion naszych ulubieńców na cały głos (przynajmniej od grudnia ;)). Enigmatyczna zaś z tego powodu, że tego, co dzieje się w krakowskim pubie, który gości nas z okazji każdego Gran Derbi, nie sposób opisać – to trzeba zobaczyć i przeżyć na własnej skórze. Mimo to chociaż w jakimś stopniu postaram się oddać atmosferę piłkarskiej fiesty, której po raz kolejny Gród Kraka był świadkiem.
Prawdziwie królewskie kibicowanie zaczęło się tuż przed meczem, kiedy to niczym oddający hołd piłkarze Barcelony wstaliśmy z miejsc i oklaskami powitaliśmy ponownych mistrzów Hiszpanii. Wzmocnieni posiłkami (takimi ludzkimi, znaczy się kibicami ;)) z Rzeszowa i Nowego Sącza co i rusz skandowaliśmy teksty wielbiące zespół z Madrytu. I tak, gdy nadeszła 7. minuta – pubem, po raz pierwszy tego wieczoru, zatrzęsły okrzyki „ĄIlla, illa, illa, Juanito maravilla!”. Już sześć minut pub eksplodował, a kolejne teksty przypominały kawałki skały z impetem wypadające z krateru Wezuwiusza. „ĄRaúl, Raúl, Raúl!”, „ĄGuti, Guti, Guti...!”, „ĄCampeones, Campeones, Campeones, oe, oe, oeeeee!” – naszym śpiewom nie było końca.
Nie brakło także tekstów szkalujących zespół przeciwników, lecz nie mogło to zawstydzić grupy kibiców Barcelony, bo zwyczajnie ich w naszej salce mogącej pomieścić pół setki osób... nie było. Jedyny przedstawiciel „złowrogiego” plemienia kibiców zdawał się być pogodzony z porażką, podobnie jak niezaangażowani w grę Katalończycy. Również i Rijkaard sprawiał wrażenie zrezygnowanego, a jego majestatyczne schowanie się w cień wytworzony przez dach ławki trenerskiej również spotkało się z ogromną porcją braw.
Ostatnie minuty spotkania to wyczekiwanie na ostatni gwizdek sędziego połączone ze radosnym obwieszczaniem, że zostaliśmy mistrzami Hiszpanii. Gdy ta wiekopomna chwila nastąpiła, ktoś rzucił hasło, by kontynuować celebrację pod pomnikiem Mickiewicza. Hajże na Adisia? A hajże! Zanim to jednak nastąpiło, postanowiliśmy uhonorować naszego kolegę, kibica Barcelony, który dzielnie znosił trudy tego meczu, robiąc mu... szpaler! Podejrzewam, że zapamięta tę chwilę do końca życia, a ponadto każdy z nas mógłby robić takie szpalery co roku. W wiadomym celu ;)
Wróćmy jednak do naszego wieszcza narodowego, który tego wieczoru nie miał z nami łatwego życia. Nie dość, że musiał spędzić w naszym bezpośrednim towarzystwie blisko kwadrans, to w dodatku jedna z alegorii (postaci znajdujących się u podnóża pomnika) została udekorowana białymi barwami, a nawet ucałowana przez jednego z zagorzałych madridistów. Podobieństwo do zdjęcia Raula całującego boginię Kybele całkowicie przypadkowe, namiary na bezwstydnika - u szefa redakcji ;)
O tym, jakże nietypowy dla Krakowa był to wieczór, świadczy również to, że na nasze wyczyny zwróciły najpierw uwagę policji, która postanowiła swoją interwencją nie mącić naszej radości. Także wśród przechadzających się turystów wzbudziliśmy zainteresowanie. Niektórzy robili nam zdjęcia a inni z niedowierzaniem kręcili głową. Jednymi z nich okazali się przebywający w Krakowie Hiszpanie, których nie trzeba było zachęcać do wspólnych śpiewów. Trzeba było ich za to przekonywać do wspólnego udania się w dalszym kierunku, by do białego (nomen omen) rana świętować sukces Realu. Mimo naszych szczerych chęci, rodacy Raúla i spółki nie przystali na integrację w gronie madridistas. Jako że Polak, a tym bardziej kibic Realu, potrafi, sami oddaliliśmy się w wiadomym kierunku, by po świt toczyć dyskusje, wymieniać poglądy, przekomarzać się co do umiejętności naszych piłkarskich idoli itp. – słowem jednocząc się, jak przystało na kibiców najwspanialszego klubu na świecie.
ĄHala Madrid!
dziobo
Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Krakowa: 1 2 3 4 5 6
Jako że piłka jest okrągła, bramki są dwie, a Iker tylko jeden, nawet Finlandia postanowiła zobaczyć wyjątkową walkę pomiędzy Realem Madryt a FC Barceloną. Fakt, że w tym samym czasie rozgrywała się wojna o mistrzostwo w hokeju na lodzie pomiędzy Finlandią i Słowacją, uniemożliwił zobaczenie owego fascynującego meczu w barze. Nie zniechęciło to jednak wytrwałych fanów boskiego golkipera i sceną meczowych euforii stał się akademikowy pokój.
Liga hiszpańska nie ma wielu zwolenników w kraju reniferów, więc z 60 zaproszonych gości zjawiły się dwie osoby. Jeśli doliczy się do tego gospodarza (gospodarkę?), zatrważająca liczba wyniosła całe 3. Czasem jednakże nie ilość się liczy, a jakość i w tym wypadku ona stała się ważniejsza.
Pierwsze minuty upłynęły na tłumaczeniu kto jest kim, wspominaniu Zizou (jako, że jeden z gości był Francuzem, a druga osoba kobietą kochającą się kiedyś w tym fenomenalnym piłkarzu) i Beckhama, spekulacjach na temat dochodów Jerzego Dudka, gdy rozmowy uciął gol Raula. Kapitan pokazał, na co go stać i doczekał się entuzjastycznych owacji na stojąco.
Kolejne poczynania zawodników śledzone już były z większą uwagą, komentarze na temat gry przecinały co rusz powietrze, starając się przedrzeć przez ciekłokrystaliczny ekran laptopa i dotrzeć do bohaterów wieczoru. Lekką konsternację wywołało samoistne przewrócenie się na trawie Robbena, który jednakże ten incydent skwitował uroczym śmiechem, by za moment strzelić piękną bramkę. Okrzyk uciechy przebiegł po zebranych, oklaski poniosły się daleko w ciepłą, fińską noc.
Minuty upływały, rozpoczęła się druga połowa, zdziwienie poziomem gry Barcelony wzrastało, gdy na boisko wszedł Higuain, by zaraz potem umieścić piłkę w siatce Victora Valdés. Młodziutki Argentyńczyk również otrzymał swoją porcję radości.
Radość jednak sięgnęła zenitu w innym momencie - kiedy to po zejściu z boiska Raula, na którym nie było już Gutiego, to Iker Casillas został chwilowym kapitanem drużyny! Okrzyki, oklaski, śpiewy, tupanie i wycie sprawiły, że całe Tampere wybiegło oszalałe na ulice, sądząc, że to koniec świata. Po chwili myśl ta przebiegła przez ich głowy raz jeszcze, gdy dopiero co przybyły na murawę Ruud van Nistelrooy, mający sporą przerwę w grze, strzelił czwartego gola z karnego. I nawet bramka drużyny przeciwnej nie zaburzyła idyllicznego nastroju dobrze wykonanej przez zawodników Realu roboty. A końca świata nie było.
Po zakończonym meczu i udaniu się gości do domu, odbyła się jeszcze krótka konferencja telefoniczna ze świętującym Krakowem i piłkarski wieczór dobiegł końca. W głowie pozostał obraz fantastycznej gry najprzystojniejszego mężczyzny świata oraz jego kolegów, którzy udowodnili raz jeszcze, że są godni tytułu mistrza.
Aśika
Powoli konsolidujący się poznański obóz madridistas wraz z garstką wspierającą Barçę stawił się w pubie bilardowym „Jameson” w centrum miasta. Oburzeni niezasłużonym remisem Kolejorza, wszyscy mieliśmy nadzieję, że w El Clásico dostaniemy okazję, aby świętować. Oczekując meczu, ubarwiliśmy pub flagami Blancos i… bordowo-granatowym szalikiem pewnego fana Barcelony - wtedy nie był świadomy tego, co go czeka Kiedy pomimo tego, co pisały gazety w Hiszpanii, gracze Barcelony ustawili szpaler, honorując mistrza Hiszpanii, nasze ręce same składały się do braw, a z ust posypały się humorystyczne komentarze („Równo w tym szeregu!”). Gran Derbi rozpoczęte! Baliśmy się pierwszych minut, ale gdy Raúl strzelił bramkę otwierającą goleadę, eksplodowaliśmy. Głośne, triumfalne „campeones, campeones" rozeszło się po knajpie i okolicy. Gole Robbena, Higuaina i Ruuda - wszystkie z podobną siłą poderwały z krzeseł pub i nas, madridistas. Nasza drużyna nareszcie rozgrywała fantastyczne partidazo, a my chóralnie cieszyliśmy się tym meczem - za każdą koronkową akcję, sztuczkę techniczną czy paradę Ikera, odwdzięczaliśmy się śpiewami i oklaskami, reagując śmiechem na „obiektywizm” komentatorów i ujęcia schodzącego w cień Franka Rijkaarda („Właśnie tak wygląda bezrobotny!”). Z satysfakcją obserwowaliśmy nie tyle Dumę Katalonii na kolanach, co nasz Real Madryt w blasku chwały.
Po meczu rozentuzjazmowani opuściliśmy "Jamesona" i skierowaliśmy się na Stary Rynek. W międzyczasie postanowiliśmy dwójce miłośników Barçy - strutym klęską, aczkolwiek bawiącym się razem z nami - na pocieszenie ustawić szpaler. Odbyła się też kastylijsko-katalońska korrida z nimi w roli byków, usłyszeliśmy honorowe gratulacje. Kiedy dotarliśmy na Rynek, wskoczyliśmy na fontannę, poznańskie Cibeles, świętując. Nasza fiesta trwała do nocy!
MatiaS
Oto kilka bardziej interesujących zdjęć z Poznania: 1 2 3
W Trójmieście odpowiedź na zorganizowane spotkanie była większa niż przypuszczaliśmy. Pub, w którym zdecydowaliśmy się obejrzeć spotkanie, był dość niewielki, myśleliśmy jednak, że miejsca będzie aż nadto. Szybko jednak zapełnił się biało-fioletowymi barwami, pojawili się również nieliczni kibice Barcelony, więc atmosfera była wprost wyśmienita.
Na ponad pół godziny przed rozpoczęciem meczu spotkaliśmy się z pierwszą niespodzianką. W pubie bowiem zastaliśmy zawodnika Arki Gdynia, Bartka Ławę, który siedział przy jednym ze stolików ze swoimi znajomymi. Wychodząc piłkarz stwierdził, że spotkanie zakończy się wynikiem 4-1, lecz dla... Barcelony. No, „prawie” trafił ;)
Podczas całego spotkania emocje były ogromne, zwłaszcza począwszy od momentu, gdy to już w 13. minucie Real uzyskał prowadzenie. Nie brakowało jednak również śmiesznych sytuacji. W połowie meczu przy barze, nad którym wisiał ekran, stanęła trójka Anglików, przez co większość z nas nie widziała, co się dzieje na boisku. Oj trzeba było być na miejscu, żeby posłuchać tekstów, które w ich stronę leciały ;)
Ogólnie spotkanie jak najbardziej na duuuży plus, chyba wreszcie doczekaliśmy się w Trójmieście grupy, z którą będzie można oglądać nie tylko takie spotkania, jak Gran Derbi ;)
blanca princesa
W największej metropolii w Polsce nie może zabraknąć wiernych madridistas. Tak też było przy okazji ostatniego szlagieru ligi hiszpańskiej, czyli pojedynku Realu Madryt z FC Barceloną. Niestety, wysokie ceny wejścia do pubu, jakie ustalili włodarze lokalu Champions, gdzie odbywał się mecz, zmusiły wiele osób do znalezienia alternatywnych miejsc, gdzie można było śledzić el Clasico. Podczas meczu zostały zajęte wszystkie krzesełka przy stolikach, a większość kibiców Realu zasiadła na ringu i w strefie dla palących, zaraz przy wejściu. Cules zasiedli w strefie dla niepalących w drugiej części lokalu. Co zwróciło moją uwagę, to to, że mało osób miało na sobie jakiekolwiek barwy, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie barykady. Ze strony kibiców Dumy Katalonii doping nie istniał wcale, natomiast ze strony madridistas można było usłyszeć pojedyncze przyśpiewki, zwłaszcza po bramkach oraz na koniec meczu. Oczywiście nie mogło zabraknąć wspomnienia Juanito w siódmej minucie, owacji dla schodzących Raula, Gutiego i Robbena, jak i owacyjnego przywitania ich zmienników. Kiedy na boisko wchodził Pipita rozległo się donośne „ĄArgentina, Argentina!". Do repertuaru śpiewów można dołączyć przyśpiewki „ĄEs Polaco que no bota!", „ĄReal Madrid alle, alle!", „ĄBarca, cabrón, saluda al campeon!" oraz słynne „ĄQue viva Espana!". Oczywiście nie wszyscy byli chętni do śpiewania, zwłaszcza jedna „koleżanka" po szalu, ale o niej powinni napisać w Gościu Niedzielnym, a nie tutaj. Często też kwitowaliśmy każde celne podanie zawodników Realu głośnym „Ąole!". Były także elementy komiczne, m. in. symulanctwo Valdesa i Bojana Krkicia, kiedy to cały pub, oprócz części bordowo-granatowej, wybuchał głośnym śmiechem. Więcej nie da się napisać, ponieważ zawodnicy Realu zafundowali Katalończykom ostre lanie i madridistas z rozprężeniem i trunkami w dłoniach oglądali na około 20 telewizorach znajdujących się w pubie ten piękny mecz. Po spotkaniu wszyscy kibice rozeszli się szybko do domu, ze względu na porę i dzień meczu. Dyskusje na temat meczu toczyły się jeszcze długo po ostatnim gwizdku pana Pereza Burulla i trwają one do dziś, zwłaszcza w obozie Blaugrany, gdzie większość kibiców nie poradziła sobie z porażką. Do następnego Gran Derbi!
Pilot
Po raz kolejny we wrocławskim klubie „Creator” miał się odbyć zlot kibiców z regionu Dolnego Śląska, by wspólnie dopingować Real Madryt w walce z odwiecznym rywalem, Barceloną. Frekwencja dopisała, zebraliśmy się w grupie około 20 osób na przeciwko telebimu. Na twarzach kibiców widać było jednak rozluźnienie z powodu już zdobytego tytułu mistrzowskiego. Z drugiej strony, na tych samych obliczach poszczególnych fanów można było zauważyć chęć dołączenia do tytułu przysłowiowej „wisienki na torcie”. Tą niewątpliwie miało być zwycięstwo nad FC Barcelona, która grała bez kilku kluczowych piłkarzy. To pozwalało mieć nadzieję, że Real - pomimo komfortu psychicznego - będzie chciał sprawić kibicom kolejną fiestę.
Już od 13. minuty na naszych twarzach pojawiła się radość, gdy gola strzelił Raul. Niesieni sugestią komentatorów, niektórzy obecni twierdzili, że jednak niesłusznie gola zaliczono. Krótki okrzyk radości, łyk złocistego napoju (o soku jabłkowym mowa) i oglądamy dalej. Atmosfera była raczej daleka od zwyczajowej powagi przy tej rangi spotkaniu. Z wiadomych powodów. Nie oznacza to jednak, że było nudno, a wręcz przeciwnie. Oczywiście oprócz piłkarzy dostarczających nam co raz to nowych emocji, to również pojawiły się nieśmiałe żarty skierowane w stronę nieporadnego V. Valdesa. Bramkarz w tym meczu - jak wiemy - zaskoczył paroma innowacyjnymi zagraniami swoich kolegów z drużyny. Z kolei Rijkaard - co jakiś czas pokazywany przez realizatorów - zasiadł wygodnie w cieniu ławki rezerwowych i nie wyszedł stamtąd do końca meczu, co też nie umknęło naszej uwadze.
Przez następne minuty padały kolejne bramki, wywołując euforię i oklaski u zebranych. Dało się jednak zauważyć, że w tym sezonie jest już „pozamiatane”, a Real tylko potwierdził, jak wygrywa mistrz. Nawet, jeśli wygrywać nie musiał. Ale zrobił to, dla kibiców, którzy przez cały sezon zagryzali paznokcie z nerwów, żeby na ostatnie kolejki przed końcem wygodnie usiąść w fotelu i nie martwić się, że przegrana będzie coś znaczyć. I tak właśnie spędziliśmy to Gran Derbi. Nie martwiąc się.
Na koniec jeszcze gratulacje dla naszych, opróżnienie szklanek, pożegnania i można zmierzać w stronę domu. HALA MADRID!
Hugo
7 maja 2008 roku - co za data, tego dnia o godzinie 20 spotkaliśmy się w kilka osób w pubie „Enka” w Olsztynie, by obejrzeć Grand Derbi. Jako, że do pierwszego gwizdka sędziego zostało dwie godziny, to mieliśmy czas, by przygotować salę do tego meczu. O godzinie 22 rozległy się pierwsze oklaski , na widok naszych chłopców przebiegających przez szpaler ustawiony z zawodników dumy Katalonii. Jako że, nad czym ubolewam, nie było nas tak dużo jak na GD w grudniu, doping może nie niósł się tak głośnym echem, lecz „ĄCampeones!”, stare dobre „Jeszcze jeden!” czy „ĄHala Madrid!” można było usłyszeć nie raz. A że i kilku fanów Barcy pojawił się w „Ence”, zgryźliwych i trafnych komentarzy gry ich ulubieńców tez nie brakowało z naszej strony. Po meczu zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotek i spokojnie z wielki uśmiechem satysfakcji na twarzy udaliśmy się do domów.
Bacardi
Oto dwa najbardziej interesujące zdjęcia z Olsztyna: 1 2
Gran Derbi w Rzeszowie, stolicy Podkarpacia, z założenia miały być świętem kibiców Merengues i były. Jak wszyscy wiemy, mecz rozpoczynał się o godzinie 22, więc aby godnie się przygotować, pojawiłem się w „Cornerze” godzinę wcześniej. Na początku było dość niemrawo, dopiero po chwili pojawiły się pierwsze koszulki i szaliki Realu Madryt. Siedliśmy więc i wesoło gwarząc w oczekiwaniu na mecz, powiesiliśmy wielką flagę Realu, która dumnie wisiała nad naszym stolikiem, a za przywiezienie której dziękuję Słoniowi. Lokal stopniowo się wypełniał, do tego stopnia, że nasi znajomi Hiszpanie ledwo co zmieścili się przy naszym stoliku. Przed pierwszym gwizdkiem, razem z piłkarzami Blaugrany ustawionymi w szpaler, powitaliśmy Los Blancos oklaskami. Nieśmiało przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy Blancos raz po raz szturmowali bramkę Valdesa. Po bramce Raula zapanowała wielka radość i nikt nie przypuszczał, że kolejny cios padnie tak szybko. Druga połowa to nie tylko radość z wyniku, ale też zachwyt nad stylem, w jakim Blancos znokautowali Barcelonę. Kolejne trafienia – Pipita i Ruud – znów radość.
Muszę wspomnieć, że każdego z nas cieszyły bramki Merengues, ale prym wiedli koledzy z Kolbuszowej (co z reszta widać na zdjęciach :D). Atmosfera robiła się coraz bardziej radosna, nawet kibice Barcelony, zmartwieni wynikiem, uśmiechnęli się na widok „popisów" niejakiego Viktora V. Słychać było śmiech, a nasze serca rozpierała duma. Oklaskami podziękowaliśmy El Siete za występ, jak również całej naszej drużynie. Po meczu udało się nam zamienić kilka słów przy piwie, oczywiście bezalkoholowym ;) Nasze spotkanie uwiecznione zostało na fotkach i na długo zapadnie w naszej pamięci.
Dziękuję ekipie z Kolbuszowej, jak również wszystkim miejscowym kibicom Merengues, za przybycie i wspaniałą atmosferę. Kolejne Gran Derbi przechodzą do historii, ale my nie składamy broni i ufam, że przy następnej okazji znów się spotkamy.
madridista_
Oto dwa najbardziej interesujące zdjęcia z Rzeszowa: 1 2
W ten jakże radosny wieczór, w pubie „Warownia” zebrało się około 20 chętnych wrażeń socios. W porównaniu do ostatniego Gran Derbi proporcję sympatyków były odwrotne, czyli tym razem nasza przewaga! Osiem głów było za Realem, a 6 za Barcą. Reszta to statyści. Kilka osób w barwach klubowych. Mecz jaki był, każdy widział. Życzenia „putek” o polepszeniu sobie nastrojów, zwycięstwem nad Madrytem, okazały się marzeniem ściętych głów. Na dzień dobry szpaler i potem piłkarska miazga. Gromkie, naprawdę gromkie śpiewy. Urozmaicony ich repertuar, skwaszone miny kibiców Barcy, rywal na łopatkach - bezcenne widoki. W trakcie polało się duuużo piwa. Po meczu tańce, hulanka, swawola. Jednemu z nas tak uderzyła do głowy mistrzowska atmosfera, że zaczął tańczyć na stole. Dla formalności: w zgodnej opinii wszystkich kibiców, 1:4 to najniższy wymiar kary dla Barcy tego dnia.
chitos
Oprócz wyżej wymienionych miast, zorganizowane grupy kibiców zebrały się również w Katowicach, Lublinie oraz Bydgoszczy. Wam także winszujemy - ĄHala Madrid!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze