Przed meczem w Bilbao
15. kolejka La Liga
Rozważanie li tylko tego, czym dla Basków jest Athletic Club Bilbao, mogłoby zająć dziesięć razy tyle tekstu, ile znajduje się teraz przed Waszymi oczami, a pewnie i tak nie opisalibyśmy wszystkiego. Roli Lwów z San Mamés, ich wkładu w ocalenie narodu baskijskiego przed mentalną i kulturową eksterminacją, nie sposób bowiem przecenić. Jutro Real Madryt, klub przecież galaktycznie wręcz legendarny, zmierzy się z równą sobie legendą.
Forteca i przysmaki
Nazywanie „fortecą" Estadio San Mamés (Baskowie powiedzieliby San Mames zelaia), na którym piłkarze Joaquína Caparrósa zdobyli osiem punktów w siedmiu meczach, może się wydawać mocno przesadzone, ale jeśli spojrzymy na to z perspektywy drużyny potrzebującej zwycięstwa – z perspektywy Los Blancos – okaże się, że wcale nie jest tak różowo, bowiem tylko Atlético Madryt wróciło stamtąd z kompletem punktów, a aż pięć razy spotkania w Bilbao kończyły się podziałem punktów.
Athletic to obecnie zespół słaby, ledwie cień dawnej potęgi, ale daleko mu do słabeusza na miarę takiej UD Levante. Nawet w zeszłym sezonie, kiedy Félix Sarriugarte o mało nie spuścił swojej drużyny z Primera División, a Mané cudem ją uratował, Los Leones potrafili pozbawić dwóch, a nawet trzech punktów takie ekipy jak Real Saragossa (6. na koniec sezonu), Recreativo (8.) czy Valencia (4.). Nietoperze są zresztą przysmakiem Lwów – w tamtym sezonie zdobyły w meczach z Athletikiem zaledwie punkcik i strzeliły tylko jedną bramkę, a w tym doznały upokorzenia porównywalnego z tym z meczu z Realem Madryt. Bowiem w ostatnim meczu Athletic, grając z Valencią właśnie, odniósł wyjazdowe zwycięstwo trzema bramkami (Yeste i dwa razy Llorente) do zera. Przed Ronaldem Koemanem jest więc wiele pracy, a dla madridistas tamten mecz powinien być bardzo poważnym ostrzeżeniem.
Kto zagra?
Poważnych różnic w składzie Athleticu między spotkaniami z Valencią a Realem Madryt nie należy się oczywiście spodziewać. Na Mestalla Baskowie wystąpili w składzie: Aranzubia, Ustaritz, Amorebieta (co ciekawe, nie Bask, ale Wenezuelczyk z baskijskimi korzeniami), Koikili, Iraola, David López, Etxeberria, Orbaiz, Gabilondo, Yeste, Llorente, Javi Martínez, Murillo i Garmendia (ostatnia trójka weszła z ławki).
Jedyną pewną zmianą jest powrót do składu powracającego po zawieszeniu na środek obrony Aitora Ocio, gdzie zagrać ma razem z Fernando Amorebietą, a możliwy jest też powrót do składu Asiera Del Horno. W pomocy zagrają Pablo Orbaiz (28 lat, 10 meczów w tym sezonie) jako defensywny, Igor Gabilondo (28, 8, 1 gol) z Davidem Lópezem (25, 14, 1) na skrzydłach oraz największa gwiazda Athleticu, Francisco Javier Yeste (28, 3, 1), jako ofensywny. W ataku zaś zagrają Joseba Etxeberria i Fernando Llorente.
W ekipie Królewskich bez niespodzianek. W ataku van Nistelrooy z Raúlem, w pomocy Robinho, Diarra, Gago i Guti, który podobnie, jak niedawno Sneijder, grać będzie rolę fałszywego skrzydłowego, w obronie Marcelo, Cannavaro, Pepe i Sergio Ramos. O obsadzie pozycji bramkarza nie ma co wspominać, brak Casillasa między słupkami to na chwilę obecną najwyższy poziom abstrakcji.
Dla Realu Madryt czterdziestotysięczny San Mamés zawsze był stadionem trudnym – przegraliśmy prawie połowę z rozegranych tam meczów, osiem razy straciliśmy cztery lub więcej goli – ale ostatnie dwa sezony były pod tym względem udane: w lutym 2006 roku podopieczni Juana Ramóna Lópeza Caro wygrali 2:0, a czternaście miesięcy później, za Fabia Capella, aż 4:1. A jeśli uda się i tym razem, po raz pierwszy zaliczymy trzy zwycięstwa z rzędu w Bilbao.
I jeszcze na koniec pozwolę sobie przypomnieć kawałek zapowiedzi meczu z Athletikiem z kwietnia bieżącego roku:
Tylko trzy drużyny nie spędziły ani jednego sezonu poza Primera División od chwili jej powstania. Pierwsza to oczywiście Real Madryt – 2375 meczów, 1357 wygranych. Drugie miejsce w klasyfikacji wszech czasów zajmuje FC Barcelona – w tyluż spotkaniach 1295 zwycięstw. I wreszcie miejsce trzecie: 1053 zwycięstwa, 543 remisy, 779 przegranych, 4114 zdobytych goli (778 mniej niż Real Madryt), 3190 straconych (443 mniej od Królewskich), 8 mistrzostw Hiszpanii. Athletic Club Bilbao.
Athletika talde bat baino gehiago da
Żaden kibic Lwów z San Mamés nie powiedziałby tak o swojej ulubionej drużynie. To nie Athletic nazywa się „więcej niż klubem", choć mógłby, gdyby tylko chciał. Nie do przecenienia jest bowiem rola, jaką w czasach dyktatury frankistowskiej Athletic Bilbao (wówczas na modłę kastylijską Atlético Bilbao) odegrał w kultywowaniu i ochranianiu baskijskiej tożsamości narodowej. Przyjęta jeszcze w latach dwudziestych zasada opierania drużyny tylko i wyłącznie na rodowitych Baskach oraz graczach wywodzących się z Baskonii dała drużynie wielkie sukcesy, głównie w Pucharze Generalissimusa, jak wtedy nazywał się dzisiejszy Puchar Króla, ale nie tylko. W swojej szkółce klub dawał utalentowanym piłkarsko młodym Baskom edukację nie tylko piłkarską, ale też patriotyczną, a odnoszone przez nich sukcesy pozwalały ich rodakom wierzyć w siłę baskijskiego narodu, ich kultury i pięknego i niepowtarzalnego języka, euskary (przykład powyżej).
Założony w 1898 przez młodych Basków powracających ze studiów w Anglii (stąd angielska pisownia nazwy) klub stał się symbolem walki o przetrwanie i sukcesów w niej odnoszonych. Co więcej, sukcesów w pełni pokojowych, w przeciwieństwie do co najmniej wątpliwych sukcesów w postaci morderstw dokonywanych przez ETA. To właśnie na stadionie w Bilbao po raz pierwszy po śmierci Franco publicznie pokazano, nie wywieszono, a rozłożono na murawie, baskijską flagę. A jeśli by porównać, który klub dał reprezentacji Hiszpanii najwięcej piłkarzy, zobaczymy, że drugie miejsce, za Realem Madryt, zajmuje właśnie Athletic. W szczytowym momencie, który jednak nastąpił jeszcze przed II wojną światową, bo podczas Igrzysk Olimpijskich w Antwerpii, aż 14 z 21 zawodników reprezentacji Hiszpanii było graczami właśnie tego klubu – był wśród nich między innymi wybitny snajper Rafael Moreno Aranzadi czyli Pichichi, właśnie ten, na cześć którego teraz pichichi to najlepszy strzelec ligi hiszpańskiej.
Gramy z prawdziwym „więcej niż klubem", więc panowie i panie, czapki z głów. Szacunek należy się każdemu przeciwnikowi, ale temu szczególnie. Co oczywiście nie znaczy, że mamy mu pobłażać. Przeciwnie: musimy ten mecz wygrać.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze