Morientes: Gdybym mógł podpisać kontrakt, że przez 18 lat kariery gram 18 finałów z Barceloną, zrobiłbym to bez zastanowienia
Fernando Morientes udzielił wywiadu dziennikowi MARCA przed dzisiejszym meczem Realu Madryt z Arsenalem.

Fernando Morientes. (fot. Getty Images)
Zagrałeś w kilku Klasykach. Nadal – mimo że po tym 0:3 z Arsenalem to dość skomplikowane – istnieje szansa na Klasyk w finale Ligi Mistrzów. Myślisz, że ktoś w Realu naprawdę chciałby finału z Barceloną? I odwrotnie? Tobie by się to kiedyś podobało?
Tak, tak, oczywiście. Myślę, że… no wiesz, kiedy grasz dla Realu albo Barcelony, chcesz przeżywać w karierze wielkie rzeczy. Ja grałem w finałach Ligi Mistrzów i ten najbardziej wyjątkowy to pewnie ten z Juventusem w 1998 roku, bo Real wygrał po 32 latach, ale ten, który najbardziej zapadł mi w pamięć, to finał z Valencią – przez nerwy, bo grasz z hiszpańskim zespołem i cały czas się zastanawiasz, co będzie, jeśli przegrasz, że trzeba będzie jechać na Estadio Mestalla… No, a tutaj byłoby coś podobnego. Tylko pomnożone przez pięć tysięcy.
Czyli to byłby mecz nad meczami…
No tak, bo to Klasyk – największa możliwa rywalizacja. Uważam, że jak trafiasz do Realu albo do Barcelony, to przede wszystkim po to, żeby stawiać czoła wielkim wyzwaniom. A nie ma większego niż wygranie Klasyku – zwłaszcza wtedy, kiedy wiesz, że przeciwnik jest w swojej najlepszej formie. Gdybym mógł podpisać kontrakt, że przez 18 lat kariery gram 18 finałów z Barceloną, zrobiłbym to bez zastanowienia – to najpiękniejszy mecz zarówno dla naszych kibiców, jak i dla kibiców Barçy. I pewnie też dla samej La Ligi.
Byłeś po obu stronach remontad, wiesz, że to trudne…
No tak… Dziś powiedziałbym, że to niemożliwe. Ale może zapeszę i Realowi uda się odwrócić losy tego dwumeczu, a wtedy rzeczywiście moglibyśmy zobaczyć finał Ligi Mistrzów. Finał Pucharu Króla też będzie fajny, ale to nie to samo. To nie jest finał Ligi Mistrzów. Taki finał Real – Barça byłby czymś niesamowitym dla obu klubów, wyobrażam to sobie. Problem w tym, że ten, kto by przegrał, myślałby o tym meczu do końca życia.
Rozpoznajesz dzisiejszy Real w porównaniu z tym, w którym sam grałeś – chodzi mi o piłkę, organizację, kasę, media, całą instytucję?
Nie, oczywiście, że nie. Zmiana była ogromna, jeśli chodzi o sam klub. Real zrobił niesamowity krok naprzód – finansowo, pod względem potencjału, zasięgu marki. Zawsze był obecny wszędzie, ale teraz mam wrażenie, że jeszcze mocniej. Co do samej drużyny, to futbol się zmienił – i faktycznie ten dzisiejszy Real to zespół znacznie bardziej kompletny, bardziej fizyczny niż nasz, ale to po prostu efekt tego, jak piłka się rozwija z upływem czasu.
W twoich czasach pojawiła się już era Galácticos.
Tak, ale my wtedy mieliśmy bardzo ograniczone środki, naprawdę bardzo – wszystko było dużo spokojniejsze i zupełnie inne. Dlatego dziś najbardziej uderza mnie to, jak bardzo klub się zmienił – jaką ma siłę finansową, jak może iść na rynek i zapłacić tyle, ile trzeba, za każdego, kogo chce. Ten stadion, który postawili w środku Madrytu… Mam wrażenie, że dziś to klub, który działa tak, jakby miał nieskończone zasoby.
Ostatnio Ronaldo Nazário wspominał o imprezach, jakie robił w Madrycie… Opowiadał ci coś w szatni? Raczej milczał? Dawało się to odczuć?
Nigdy nie byłem na żadnej imprezie u Ronaldo. Wiem, że takie były, ale dowiedziałem się o tym dopiero później, bo jak on przyszedł, to może dzieliliśmy szatnię przez pół roku albo rok. Potem wyjechałem do Monaco i to wszystko działo się już trochę poza mną. Więc to, co wiem, pochodzi z prasy, nie z szatni. W szatni miałem bliską relację z dwoma, trzema kolegami – z nimi dzieliłem się prywatnymi sprawami, nie z całą drużyną. Myślę, że to była jego prywatna sprawa, coś w ramach jego najbliższego kręgu. Ja wtedy do tego kręgu nie należałem – był moim kolegą, świetnym, bardzo go lubię, ale o tym nigdy nie gadaliśmy.
Odkąd zakończyłeś karierę – pojawił się ktoś, kto w grze głową był w La Lidze lepszy od ciebie, Hiszpan albo obcokrajowiec?
Oczywiście, że nie… Żartuję! Jasne, to prawda, że gra głową była moją mocną stroną. Dzisiaj oglądam nagrania, widzę gole, o których nawet nie pamiętałem, i sam się dziwię – mam prawie 50 lat, a jak dobrze wtedy grałem głową! Niedawno skończyłem 49 i naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak wysoko skakałem. Tego już nie ma – ten skok to już nie to samo – ale dziś czerpię wielką radość z tych wspomnień i tych bramek. Jestem z tego bardzo dumny. A czy byli inni? Jasne. Na przykład Cristiano – po zakończeniu kariery byłem na wielu meczach Realu i on też był potworem. Potworem w powietrzu, ale też na ziemi, wszędzie. Więc tak – byli piłkarze, którzy w grze głową byli na podobnym poziomie albo może nawet lepsi.
Wyobrażasz sobie siebie we współczesnym futbolu? Podoba ci się piłka z 2025 roku – tak fizyczna i wyczerpująca?
Chciałbym grać w dzisiejszym futbolu, bo jest mnóstwo narzędzi, które pomagają się fizycznie rozwinąć. Ja też bym się rozwinął – każdy, kto grał w moich czasach, rozwinąłby się tak jak dzisiejsi piłkarze. To by było… Nawet nie chcę myśleć, co by się działo z moim wyskokiem w polu karnym – zwłaszcza że teraz, przy VAR-ze, nie można cię nawet dotknąć. Strzelanie goli byłoby wręcz łatwiejsze, bo w polu karnym nie mogą cię ruszyć… Często o tym myślę, ale już bardziej z perspektywy wspomnień i wieku, który się powoli zbiera.
Ostatnio wspominałeś, że Jesús Gil chciał cię ściągnąć do Atlético… ale płacąc mieszkaniami w Marbelli. Jak spojrzeć na to z perspektywy czasu, to może była kupa kasy, co?
To są bardzo ciekawe anegdoty. Ludzie mówią: „Kurde, ale historia, co?” Ale to są po prostu historie z tamtych czasów, z tamtego futbolu – i z trudności finansowych, jakie miało wiele klubów. To była też decyzja 19-latka, który wybrał jednak konkretne wynagrodzenie w solidnym klubie jak Saragossa, zamiast iść do wielkiego Atlético Madryt, ale za zapłatę… nazwijmy to „w naturze”.
Żałujesz tej decyzji?
Nie, nie żałuję. Patrząc z biznesowego punktu widzenia, może to miałoby sens, ale w tamtym momencie byłem młodym chłopakiem, który dopiero zaczynał i potrzebował realnego kontraktu, żeby w ogóle się utrzymać. Gdybym wtedy wybrał Atlético, nie wiem, czy miałbym taką samą karierę. A ja jestem bardzo dumny z tego, jak się wszystko potoczyło. Tych dwóch lat w Saragossie nie zamieniłbym na nic. To one dały mi szansę, żeby trafić do Realu Madryt. A kto wie – może gdybym poszedł do Atlético, nigdy bym nie trafił do Realu. Może miałbym lepszą karierę – a może nie. Lepiej się nad tym nie zastanawiać.
Real potrafi wynieść piłkarza na szczyt, ale też go przygnieść?
Ja trafiłem tam bardzo młodo. Przede mną byli tacy gracze jak Mijatović, Šuker, no i Raúl. Na początku byłem raczej z boku, nie miałem pewnego miejsca w składzie, ale stopniowo zdobywałem zaufanie trenera i przejmowałem odpowiedzialność, jaka spoczywa na środkowym napastniku Realu. Ta ekscytacja zamieniła się w ogromną odpowiedzialność, w dużą presję – co jest w Realu normalne. Ale przyjąłem to naturalnie. W tamtym momencie byłem gotowy, żeby zrobić ten krok – i dlatego zostałem tam na tak długo.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze