Oczy bolą, serce krwawi, dusza wierzy
Real Madryt przegrał na Emirates Stadium z Arsenalem 0:3 w pierwszym meczu 1/4 finału Ligi Mistrzów. Królewscy potrzebują prawdziwego cudu w rewanżu na Santiago Bernabéu, żeby doprowadzić do kolejnej remontady i awansować do półfinału. Swoimi rozważaniami po wczorajszym spotkaniu dzieli się nasz redaktor, Jakub Glibowski.

Carlo Ancelotti. (fot. Getty Images)
To koniec. Mogiła. Upadek Realu Madryt Carlo Ancelottiego, który w ciągu trzech ostatnich lat dwukrotnie triumfował w Lidze Mistrzów. Po wczorajszym wieczorze zapewne w głowach wielu madridistas kłębią się takie myśli. Ja nie zamierzam jednak siać tak daleko idącego defetyzmu. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Ale nikt z nas czasu nie cofnie i nie sprawi, że Królewscy dostaną jeszcze jedną szansę i tym razem zagrają lepiej na Emirates Stadium. Tym bardziej, że z niemałą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że w obecnej formie znów doznaliby bolesnej porażki. Starcia z rywalami z najwyższej półki obnażają w tym sezonie wszystkie słabości i problemy Realu, natomiast spotkania i zwycięstwa z niżej notowanymi przeciwnikami utrzymują złudne wrażenie, że przecież cały czas liczymy się w walce na wszystkich frontach.
Klęski z Milanem, Liverpoolem, Barceloną czy teraz z Arsenalem nie były wypadkami przy pracy. Los Blancos przegrali w bieżącej kampanii już 11-krotnie i przyzwyczaili nas do tego, że raz na jakiś czas muszą zawieść na całej linii. Kiedy kibic Realu Madryt zaczyna przywykać do takich wpadek, to znaczy, że z aktualnym mistrzem Hiszpanii i Europy dzieje się coś naprawdę niedobrego.
Carlo Ancelotti oczywiście nie zrugał swoich zawodników na konferencji prasowej. Nigdy tego nie robi. Ale tłumaczenie, że przez godzinę drużyna prezentowała się dobrze i nikt nie mógł się spodziewać, że Kanonierzy zdobędą dwie bramki z rzutów wolnych, jest spłycaniem obrazu całego meczu. Królewscy wyszli na boisko z zamiarem oddania Arsenalowi inicjatywy i czyhania na kontry. Z góry ustawili się w pozycji zespołu gorszego z czysto piłkarskiego punktu widzenia. Byli reaktywni, apatyczni i kompletnie nie mieli pomysłu na grę. Każda formacja była oddzielnym bytem, zamiast stanowić spójną i kompaktową jedność. W ataku pozycyjnym wyglądali żałośnie i seria kilku czy kilkunastu podań w poprzek za każdym razem kończyła się wycofaniem do Thibaut Courtois. Łatwo wpuszczali londyńczyków we własne pole karne, a nawet gdy udawało im się tego unikać, to dopuszczali się bezmyślnych fauli w newralgicznych sektorach, z których dwukrotnie skrzętnie skorzystał Declan Rice.
Mina włoskiego szkoleniowca, którą w doliczonym czasie wczorajszej konfrontacji uchwycił realizator transmisji, wyrażała więcej niż tysiąc słów. Carletto zdawał się prowadzić wewnętrzny dialog, zadając sobie pytanie, co poszło nie tak. No i jak to naprawić w rewanżu, rzecz jasna. Odpowiedź jest pozornie prosta. Jedną z absolutnie fundamentalnych kwestii jest dotarcie do piłkarzy i przypomnienie im, że gra w białej koszulce zobowiązuje do czegoś więcej, aniżeli zakotwiczenie na własnej połowie w nadziei na to, że rywal nic nie strzeli, a z przodu efekt przyniesie tak zwana taktyka „na udo”. Pytanie tylko, czy Ancelotti wciąż jest do tego zdolny. Bo skoro nie potrafił tego zrobić przez dziewięć miesięcy trwających rozgrywek, to z jakiej racji miałby znaleźć antidotum akurat w tym najbardziej krytycznym momencie?
Zaznaczam przy tym, że – mimo wszystko – niezmiennie wierzę. Wierzę w ten cud nad cuda, jakiego musieliby dokonać nasi ulubieńcy, żeby awansować do półfinału. Wierzę w magię Bernabéu. Wierzę w każdy z tych czynników, jakkolwiek jest to irracjonalne i pozbawione solidnych podstaw. Ktoś kiedyś powiedział, że madridismo to ciągła wiara. Nie po to jest się kibicem Realu Madryt, żeby się poddawać po pierwszym akcie ligomistrzowego dwumeczu. Nawet jeśli w tym pierwszym pojedynku dostało się sromotny łomot 0:3. Tym bardziej, że ta drużyna i ten trener zasłużyli na to, żeby być z nimi do samego końca. Naszego lub ich.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze