AS: Camavinga obudził stare demony
W Klasyku widzieliśmy wersję Eduardo Camavingi sprzed kilku lat, czyli gracza niepotrafiącego kontrolować swoich zachowań, piłkarza nieobliczalnego. Ancelotti wciąż jednak w niego wierzy.
Eduardo Camavinga walczy o piłkę z Robertem Lewandowskim. (fot. Getty Images)
AS stwierdza, że prawda jest taka, że Camavinga zagrał z Barceloną bardzo, bardzo źle. Do tego stopnia, że przypominał zawodnika sprzed kilku lat: niekontrolującego swoich zachowań, nieobliczalnego, z tendencją do przesadnych reakcji. To właśnie poprawienie tego sprawiło, że stał się jednym z najbardziej spektakularnych pomocników na świecie. I wskoczył do podstawowego składu Realu Madryt. Ale w Arabii... demony powróciły.
Francuz znów był piłkarzem, który szybko dostaje kartkę i igra z ogniem. Ogółem Camavinga notuje dobry sezon, ale mecz w Dżuddzie mógł kibicom przypomnieć o tej niepewnej wersji reprezentanta Trójkolorowych. Ancelotti podsumował to na pamiętnej konferencji prasowej: „Próbuje przecinać podania... i czasami się spóźnia. Ale impet to cecha, którą musi mieć”. Powiedział to, ponieważ na początku swojej przygody w Realu Camavinga miał skłonność do zbyt częstego oglądania żółtych kartek.
I chociaż publicznie go za to nie krytykowano, na treningach ciężko pracował nad tą kwestią. Mówiono mu, aby lepiej ważył kroki, żeby lepiej zarządzał swoją energią, temperował nerwy. Udało mu się opanować do tego stopnia, że stał się piłkarzem, który z milimetrową precyzją dochodzi do piłki i czyni sztukę z jej odzyskania. Ale nie było tego widać w meczu z Barceloną.
AS przypomina, że to Camavinga sprokurował karnego przed golem na 1:2, kopiąc Gaviego korkami w absurdalny sposób. To był niepotrzebny i przede wszystkim kosztowny ruch. Ale na tym się nie skończyło. Tuż przed przerwą z kartką na koncie złapał Lamine Yamala, by powstrzymać groźny kontratak. Zdecydowanie mógł za tę interwencję obejrzeć drugą żółtą kartkę. Balansował na granicy. Na szczęście Gil Manzano nie zdecydował się go karać ponownie. Ancelotti widział, co się dzieje i zdecydował się zdjąć pomocnika w przerwie.
W trakcie pierwszych 45 minut Eduardo grał fatalnie. Był pomocnikiem, który był przy piłce najmniej razy (19), wykonał najmniej podań (12) i najrzadziej pojawiał się w ostatniej tercji boiska (2 razy). Ani wykonał nawet jednego dryblingu, nie miał ani jednego wygranego pojedynku powietrznego i popełnił więcej fauli (4) niż miał odzyskanych piłek (2). Nie wyróżniał się na swojej pozycji i znikał w kreacji. Gracz opuścił stadion bardzo zdenerwowany, wiedząc, że absolutnie nic nie poszło po jego myśli. Czuł się odpowiedzialny za katastrofę zespołu.
Mecz go przerósł, podobnie jak całą drużynę. Koszmar. Mimo to Ancelotti wciąż w niego wierzy. Gdyby jutro miał się odbyć kolejny finał, środek pola należałby do niego, a towarzyszyłby mu Valverde. Stanowisko Carlo jest takie samo, jak to przyjęte na San Mamés: „Valverde jest nietykalny. To świetny zawodnik, a w piłce nożnej zdarzają się błędy. Zdarzają się każdemu”. Można by w tym zdaniu podmienić Fede na Camę - tak myśli Carletto. Życie toczy się dalej. A Camavinga patrzy w przyszłość. Mając nadzieję, że jego powrót do przeszłości był tylko wypadkiem przy pracy. Niczym więcej.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze