Advertisement
Menu
/ elmundo.es

„Zaginiona matrioszka” w szkółce Realu: wrażliwość Florentino, decyzje Ancelottiego i różnice względem Barçy

„Plaga kontuzji w klubie wymusza wsparcie ze strony rezerw, które jedynie sporadycznie zapewnia Asencio, ponownie otwierając dyskusję w zestawieniu z ciągłym wkładem największego rywala”, zapowiada swój artykuł Orfeo Suárez na łamach El Mundo. Przedstawiamy jego pełne tłumaczenie.

Foto: „Zaginiona matrioszka” w szkółce Realu: wrażliwość Florentino, decyzje Ancelottiego i różnice względem Barçy
Autorem grafiki jest Raúl Arias. (fot. El Mundo)

Matrioszka to tradycyjna rosyjska lalka, choć jej korzenie mogą sięgać do podobnych zabawek stworzonych w Japonii, które pod koniec XIX wieku trafiły do Rosji za sprawą handlarzy. Laleczki umieszczone jedna w drugiej, które odkrywamy, otwierając kolejne warstwy, stały się drewnianą metaforą sukcesji. Wykorzystywano je nawet w politycznych karykaturach, które w czasach radzieckich mogły kosztować życie w gułagu – od Lenina i Stalina aż po Gorbaczowa. W rzeczywistości to partia była prawdziwą matrioszką.

Patrząc na sport, rosyjska lalka może obrazować przekazywanie pałeczki przez idoli kolejnych pokoleń. Jednak w naszej globalnej wiosce te następczynie często mają ze sobą niewiele wspólnego – chyba że „wykonano je z tej samej gliny”. Najlepszym przykładem tego zjawiska są szkółki piłkarskie. W Barcelonie widać, jak Casadó pojawia się po Busquetsie, Xavim, Guardioli czy nawet Millii, i to nie zawsze w trudnych warunkach finansowych. W Realu Madryt, mimo plagi kontuzji w obronie, Asencio pojawia się i znika w pierwszym zespole. To zaginiona matrioszka.

Dlaczego tak jest?
Odpowiedź, że „Real nie stawia na wychowanków”, wydaje się zbyt trywialna. Klub inwestuje ogromne środki i zasoby w szkolenie młodzieży. Miasteczko sportowe Realu, z powierzchnią 1 200 000 m², jest niemal dziesięciokrotnie większe od kompleksu Barcelony (136 000 m²). To także dziesięć razy większy obszar niż dawny kompleks, którego przekształcenie pomogło Realowi wyjść z finansowego kryzysu i rozpocząć erę Galácticos. Operacja ta była możliwa dzięki umowie z władzami miasta, zakładającej przeznaczenie zysków na nowe inwestycje, co doprowadziło do powstania bazy w Valdebebas. Dziś ten obiekt, równy powierzchni 40 boisk Bernabéu, rozrósł się z „fabryki” – jak Di Stéfano nazywał dawną szkółkę przy Castellana – do prawdziwej fabryki. Jednak tej fabryce brakuje swojej Quinty.

Prezes, rodzice i pieniądze
Miasteczko sportowe nosi już imię Florentino Péreza – przynajmniej oficjalnie, zgodnie z decyzją zgromadzenia klubu. Gdy ponad 20 lat temu Pérez objął funkcję prezesa, wymyślił hasło Zidanes y Pavones (odnosiło się to do podziału na gwiazdy i wychowanków w zespole – dop.). Jednak rzeczywistość pokazuje, że w jego wizji dominują raczej Zidanes, a pojawienie się ich w szkółce nie zależy wyłącznie od solidnej pracy. Już na początku swojej kadencji Pérez był zirytowany sytuacją, w której rodzice i agenci utalentowanych młodych zawodników domagali się niebotycznych sum za ich udział w pierwszym zespole. To wywołało drobne, lecz uciążliwe nieporozumienia. Zmarszczenie brwi przez Cezara to zły znak, bo jego nastawienie przenika całą strukturę klubu. Jak mówi się w wielkich korporacjach: Tone at the top, czyli „przykład z góry”.

„Można mieć wszelkie środki, ale nie okazywać serca” – mówi jeden z trenerów, który pracował w Valdebebas. W futbolu w ogóle brakuje dziś cierpliwości i ciepła – tych samych cech, których Vicente del Bosque domagał się od młodych trenerów, gdy dzieci popełniały błędy. Jego obsesją było, by na nie nie krzyczeć, ponieważ mogło to tłumić ich kreatywność w kluczowym momencie rozwoju piłkarskiego. Del Bosque opracował nawet szkic poradnika, ale nigdy go nie ukończył.

Rodzice nie prosili Del Bosque o pieniądze, lecz niejednokrotnie pukali do jego biura z żądaniem, by ich dzieci grały. Matka Gutiego, skromna i nieustępliwa kobieta, nie przestawała walczyć o jego szansę. Wszyscy, którzy byli wówczas blisko klubu, już wtedy widzieli jego talent. Widzieli go także poza klubem. Podczas obiadu z Johanem Cruyffem w połowie lat 90., grupa dziennikarzy zapytała Holendra o najlepsze młode talenty w Hiszpanii. Cruyff odpowiedział: „Najlepszy to El Guti”. Nikt z nas wtedy nie wiedział, o kim mówi.

Narzucenia Cruyffa
Pep Guardiola również nie był wyjątkiem – jako rezerwowy w trzecim zespole lub rezerwach Barcelony nie miał łatwo. Johan Cruyff, szukając „techników” na boisku, dostrzegł jego potencjał i zdecydował, że Guardiola musi grać we wszystkich meczach na właściwej dla siebie pozycji: „To czwórka”. Holender, obejmując pierwszą drużynę Barcelony, znacząco wpłynął także na proces szkolenia młodzieży. Nakazał, aby młodzi zawodnicy byli kształceni w systemie gry pozycyjnej, który zamierzał narzucić całemu klubowi. Twierdził również: „Chłopcy z Barçy i Realu mają przewagę nad zawodnikami z transferów, bo wiedzą, czym jest presja. Obrażano ich na każdym stadionie w Hiszpanii”. To znów przykład tone at the top.

Del Bosque i jego początki
Vicente del Bosque doskonale pamięta, kiedy sam doświadczył takiej presji. Jeszcze jako nastolatek przybył z Salamanki i po raz pierwszy założył koszulkę Realu Madryt. Choć później odnosił ogromne sukcesy jako trener – zdobywając dwa Puchary Europy z Realem oraz mistrzostwo Europy i świata z reprezentacją Hiszpanii – uważa czas poświęcony pracy z młodzieżą za jeden z najbardziej satysfakcjonujących momentów swojej kariery. Kontynuował metody swoich poprzedników, takich jak Miguel Malbo, Luis Molowny czy mniej znani Antonio Mezquida, odkrywca Ikera Casillasa i kluczowa postać w nieistniejącym już Turnieju Społecznym Realu, będącym kopalnią młodych talentów. Byli piłkarze, tacy jak Miguel Ángel, Gallego czy Míchel, pełnili odpowiedzialne funkcje w akademii, a specjaliści pokroju Ramóna Martíneza – zaufanego człowieka Jorge Valdano – mieli ogromny wpływ na rozwój szkółki. Obecnie za kierowanie akademią odpowiada Manu Fernández, syn legendarnego dyrektora Manuela Fernándeza Trigo, a za wyszukiwanie talentów – Brazylijczyk Juni Calafat, który bardziej koncentruje się na rynku transferowym niż na szkoleniu wewnętrznym.

Pokolenie Míchela
Míchel, prowadząc drużynę rezerw, przyspieszył rozwój grupy młodych zawodników, co, choć w trudnych warunkach drugiej ligi zakończyło się spadkiem, przysporzyło mu krytyki zarówno w klubie, jak i poza nim. Jednak wielu z tej generacji osiągnęło sukcesy, choć już poza Realem: Codina, Kiko Casilla, Miguel Torres, Granero, De la Red, Mata, Borja Valero, Callejón, Parejo czy Negredo.

Żaden z pracowników akademii Realu nie uważa, że Barça lepiej szkoli młodzież. Jednak wielu przyznaje, że fakt posiadania przez klub z Katalonii jasno zdefiniowanego modelu gry ułatwia kształtowanie zawodników o konkretnym profilu. „Real z kolei produkuje piłkarzy bardziej niezależnych od systemu, bardziej wszechstronnych i zdolnych do adaptacji w każdym modelu gry” – mówi jeden z byłych trenerów. Dowodem na to jest fakt, że około stu wychowanków Realu gra w Primera i Segunda División, a kolejnych pięćdziesięciu w profesjonalnych ligach na całym świecie. Szkolenie pozwala Realowi zarabiać, ale to nie jest jego główny cel.

Rola pierwszego trenera
W przeszłości posiadanie przez Barcelonę La Masii dawało klubowi przewagę, która przyciągała rodziców, szukających dla swoich dzieci bezpiecznego rozwoju. Dziś, dzięki rezydencji w Valdebebas, ten aspekt nie stanowi już różnicy. Można zrozumieć, że nie zawsze pojawia się talent na miarę Raúla czy Lamina Yamala. Jednak fakt, że nawet w obliczu kryzysu brakuje młodych środkowych obrońców, jest zastanawiający. Kluczowa różnica polega na podejściu trenera pierwszej drużyny. Przynależność do historii klubu czy dogłębna wiedza na jego temat nie zawsze mają znaczenie – czego dowodem jest Hansi Flick, dla którego kryzys finansowy stanowił ważny argument. To samo miało miejsce podczas ery Quinty del Buitre.

Carlo Ancelotti utrzymuje doskonałe relacje z Raúlem, trenerem rezerw, i posiada wszelkie potrzebne informacje, jak twierdzą osoby z bliskiego otoczenia. Na treningach pierwszej drużyny często pojawiają się wychowankowie. Dyrektorem sportowym jest Santiago Solari, który podczas swojego krótkiego epizodu jako trener pierwszego zespołu wprowadził takich zawodników jak Marcos Llorente, Reguilón, Valverde czy młody Vinícius. W Realu są więc osoby wierzące w młodych zawodników, którzy na Bernabéu zawsze są mile widziani – jak wtedy, gdy kibice oklaskiwali asystę Asencio tak, jakby był to gol. Jednak gdy Ancelotti unosi brew, odpowiedzią w obronie pozostaje Tchouaméni.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!