Advertisement Advertisement
Menu

To dopiero początek…

We wtorkowy wieczór Real Madryt wygrał z Atalantą 3:2 i w końcu stanął na wysokości zadania w starciu z rywalem klasy premium. Swoimi rozważaniami po wyjazdowym zwycięstwie Królewskich z liderem Serie A dzieli się nasz redaktor, Jakub Glibowski.

Foto: To dopiero początek…
Fot. RealMadryt.pl

„To Real Madryt i będziemy rozmawiać na koniec. To dopiero się zaczyna”, powiedział Brahim Díaz w rozmowie z Movistar+ po wtorkowym starciu z Atalantą. To dopiero się zaczyna, hmm… Lepiej późno niż wcale. Zwycięstwo w Bergamo było warunkiem koniecznym, żeby nadal móc liczyć na załapanie się do pierwszej ósemki w nowym formacie Ligi Mistrzów oraz żeby uniknąć prawdziwego piekła, jakie rozpętałyby hiszpańskie media, gdyby Real poległ na kolejnym ważnym egzaminie. Carlo Ancelotti z pewnością zostałby odsądzony od czci i wiary, a w takiej sytuacji na dobrą sprawę nie wiadomo, jak zachowałby się Florentino Pérez i czy nie byłaby to właśnie ta kropla, która przelałaby czarę goryczy. Piłkarze postanowili jednak uchronić zarówno trenera, jak i kibiców przed popadnięciem we wszechogarniający marazm.

Po pokonaniu Girony w ubiegłą sobotę napisałem, że ta jedna jaskółka wiosny nie uczyni. Kolejną weryfikacją miała być potyczka na Stadio di Bergamo. I była. Tym razym z pozytywnym dla nas skutkiem. Co by nie mówić, lekkiego zimowego spacerku nie doświadczyliśmy. Pięć goli, zwroty akcji, emocje. Dla postronnego widza – wspaniały wieczór z najlepszymi klubowymi rozgrywkami świata. Gian Piero Gasperini stwierdził nawet, że był to hołd dla piłki nożnej. Nie zapominajmy, że La Dea podchodziła do tej rywalizacji w znakomitej formie, mogąc poszczycić się serią 9 zwycięstw z rzędu. Dlatego te trzy punkty cieszą jeszcze bardziej. Choć – prawdę mówiąc –  nie były to ani spektakularne, ani perfekcyjne zawody w wykonaniu Królewskich.

Nie mogły takie być wobec dwóch straconych bramek, przy których palce maczali nasi obrońcy, Aurélien Tchouaméni i Lucas Vázquez. Pierwszy sprokurował rzut karny pod koniec pierwszej połowy, a drugi zostawił za dużo miejsca Ademoli Lookmanowi i stojąc w polu widzenia Thibaut Courtois, utrudnił mu skuteczną interwencję przy uderzeniu przy bliższym słupku. Nie mogły takie być, skoro po wyjściu na prowadzenie za sprawą trafienia Kyliana Mbappé drużyna nie poszła za ciosem, oddała inicjatywę rywalowi i wręcz prosiła się o wyrównanie, a kiedy już nadarzyły się okazje na podwyższenie wyniku, były one marnowane (mam na myśli szanse Mbappé i Rüdigera). Zresztą narracja na temat tego meczu byłaby kompletnie odmienna, gdyby w 94. minucie Mateo Retegui z bliskiej odległości wcisnął piłkę do siatki i doprowadził do remisu. Real balansował więc na linie, ale ostatecznie nie spadł w przepaść i przeszedł na drugą stronę.

Czy powyższy akapit jest wyrazem zbyt dużych wymagań? Z jednej strony może i tak, natomiast z drugiej, ponownie odwołując się do słów Brahima – to Real Madryt. Tak czy inaczej, minusy nie mogą przysłonić nam plusów, których też niewątpliwie nie brakowało. Długie podania z linii defensywy trafiały do adresatów i udawało się dzięki nim stwarzać zagrożenie. Mbappé pokazał, że nie zgasła w nim pazerność na gole charakteryzująca największych w tym fachu drapieżców, Vinícius swoją obecność po powrocie po kontuzji zaznaczył trafieniem na 2:1, a Jude Bellingham… Uff, tutaj można by chwalić i chwalić, dziękując włodarzom, że przed rokiem sprowadzili na Santiago Bernabéu takiego cracka, który strzela, asystuje, kreuje, broni, odbiera, wygrywa pojedynki i w zasadzie to robi wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Uwydatniając to liczbami, w 4 grudniowych konfrontacjach zdobył 4 bramki i zanotował 2 asysty. Teraz, gdy znów dostał więcej swobody na boisku i odzyskał siebie z poprzedniego sezonu, pewnie poradziłby sobie nawet między słupkami. Anglik jest generałem tego Realu Madryt i aż serce się raduje na myśl, że ma dopiero 21 lat i czekają go jeszcze setki występów w białej koszulce.

To nie wszystko. Fantastycznie zaprezentował się również Dani Ceballos. I to nie po raz pierwszy w ostatnim czasie. Hiszpan wykazywał się ogromną odpowiedzialnością z futbolówką przy nodze, wybitnie antycypował zamiary przeciwników i wiedział, kiedy przyspieszyć swoim podaniem, a kiedy przytrzymać piłkę i nieco wstrzymać całą akcję. Do dopełnienia tej imponującej partii zabrakło mu jedynie choćby jednego olśniewającego prostopadłego podania, takiego w stylu Toniego Kroosa, ale i tak należą mu się wielkie pochwały. Trudno wyrokować, co będzie z nim dalej, ponieważ ma 28 lat i jest bardzo nierównym zawodnikiem. Na ten moment jedno jest pewne – Ceballos nie daje Ancelottiemu powodów do posadzenia go na ławce. Wręcz przeciwnie. Jego obecność na murawie usprawnia rozegranie i daje zespołowi płynność, której tak mu brakowało na początku trwającej kampanii.

Kolejna rzecz – Los Blancos w drugiej odsłonie zareagowali na trafienie Charlesa De Ketelaere w najlepszy możliwy sposób. Zdobyli dwie bramki i niemal rozstrzygnęli sprawę, mimo że później kilka razy robiło się jeszcze gorąco i Courtois nie miał spokojnego wieczoru. Oprócz tego byli bardzo skuteczni. Oddali 10 strzałów (6 celnych), stworzyli 7 dogodnych szans bramkowych i 3-krotnie trafili do siatki przy 13 kontaktach z piłką w szesnastce Atalanty, która dla porównania w polu karnym Realu miała ich aż 28. Ponadto po raz pierwszy w bieżącej edycji Champions League „wybiegali” wygraną, pokonując więcej kilometrów od gospodarzy z Bergamo (114 do 113). Otrzymaliśmy zatem wiele sygnałów wzbudzających nadzieję, ale odważne tezy, jakoby Carletto odnalazł już złotą formułę, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmieniła jego podopiecznych, są stanowczo przesadzone i przedwczesne. Jakby to nie zabrzmiało – mamy do czynienia z procesem, w którym nic nie dzieje się ot tak.

Tenże proces Ancelotti dość obszernie skomentował, odpowiadając na jedno z pytań na pomeczowej konferencji prasowej: „Myślę, że po meczu z Osasuną drużyna wróciła do bycia solidniejszą, do większego zaangażowania kolektywnego, większej pracy… Prawda jest taka, że przegrywaliśmy dwa mecze z bardzo silnymi rywalami, ale nigdy nie było odczucia, że drużyna jest stracona. Teraz ta wygrana bardzo nam pomoże w tym względzie, bo jest to zwycięstwo jakości i oczywiście także zaangażowania”. Po europejskich porażkach z Lille, Milanem i Liverpoolem triumf nad Atalantą rzeczywiście jest niczym głęboki łyk świeżego powietrza. I sportowo, i mentalnie. Ale jak mówi Biblia w ewangelii według św. Mateusza – po owocach ich poznamy. No właśnie, po kilku lub kilkunastu owocach, nie po jednym.

Bo po pierwsze – proces trwa i znajduje się dopiero w początkowej fazie. A po drugie – to Real Madryt i żaden madridista nie zadowala się jednym zwycięstwem. Nawet takim, które zwiastuje, że wszystko sukcesywnie zmierza ku lepszemu. Czekamy na więcej.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!