Iličić: Zastanawiasz się, jak to możliwe, że tak wielki zespół jak Real tyle cierpi, a jednak zawsze wygrywa
Josip Iličić, który od 2022 roku jest piłkarzem NK Maribor, udzielił wywiadu dziennikowi AS.
Josip Iličić. (fot. Getty Images)
Jak się masz?
Dobrze. Za tydzień kończymy ligę i zrobię sobie przerwę. Ten rok był bardzo długi, nie mieliśmy ani chwili wytchnienia! Czuję się pełen życia, mam ochotę grać. A to najważniejsze.
Twój powrót do domu zamknął pewien rozdział.
Tęskniłem za wszystkim. Doszedłem do momentu, w którym nie czułem już potrzeby gry na najwyższym poziomie, i postanowiłem zabrać rodzinę do domu. Mam dwie córki, które tęskniły za mówieniem w naszym języku, a rodzina jest najważniejsza. Szczerze mówiąc, nie mogłem już znieść tej presji – granie co trzy dni mnie wykańczało. Po przerwie spowodowanej pandemią cierpiałem za bardzo. Nie byłem już sobą i w sercu czułem, że nadszedł czas, by powiedzieć „dość”. Obiecałem, że wrócę, kiedy odchodziłem z Mariboru, i dotrzymałem słowa. Tu dorastałem i czuję się dobrze. Chociaż poziom piłki nożnej jest nieporównywalny, jestem szczęśliwy.
Udało ci się wrócić do reprezentacji.
Zrobiłem sobie przerwę, żeby dojść do siebie fizycznie, ale zawsze miałem cel, by wrócić. Czułem, że jestem w stanie to osiągnąć, miałem dobrą kondycję psychiczną, a kiedy tak jest, mogę zrobić wszystko. W wieku 36 lat wciąż czuję, że mogę coś dać.
Wybrałeś powrót do domu, ale miałeś inne oferty.
Tak, między innymi z Sevilli. Zadzwonił Monchi, a ja byłem szczery: „Przykro mi, nie chcę przyjść tylko po to, żeby zarabiać pieniądze, nie dając nic od siebie (ze względu na swój stan)”. Docenił to.
A wcześniej, jeszcze w Napoli, Ancelotti też się z tobą kontaktował, prawda?
Tak, wtedy prawie wszystko było załatwione. Ale ostatecznie Atalanta nie pozwoliła mi odejść. Byłem dla nich kluczowy. Już przyjąłem ofertę. Rozmawiałem z trenerem, który powiedział mi kilka rzeczy o piłce, a potem opowiedział o życiu. Mówił o Neapolu: „Chodź, będziemy razem jeść i pić…”. (Uśmiecha się) To było istotne, bo najpierw jesteś człowiekiem, a dopiero potem piłkarzem. Rozmawiałem też z Mertensem i dyrektorem sportowym Giuntolim. Byłem przekonany, chciałem tam pójść, by zdobyć mistrzostwo, i grałem wtedy świetnie, byłem w formie jak zwierzę.
Ale zostałeś w Atalancie i tworzyłeś tam historię. Co znaczy dla ciebie ten klub?
To zespół, który zawsze będzie w moim sercu, podobnie jak Palermo. Rosanero dali mi szansę zaistnieć we włoskiej piłce, a La Dea pozwoliła mi grać w wielkich, niezapomnianych meczach. Osiągnąć taki poziom z małym klubem to coś niesamowitego. Wciąż czuję miłość kibiców, bardzo za nimi tęsknię i chciałbym częściej odwiedzać Bergamo.
Czy Atalanta może wygrać Scudetto?
Jestem tego absolutnie pewien. Znam futbol naszego trenera – zbudował zespół krok po kroku, który gra fantastycznie. Nie jest łatwo wygrać Ligę Europy, ale wierzę, że zdobędą także Scudetto. Jeśli nie w tym roku, to w ciągu dwóch lub trzech lat. Będą walczyć do końca.
Przeżyłeś tam wyjątkowe chwile. Może najlepszy był występ z Valencią?
Szkoda, że po tym meczu wszystko stanęło. To był najlepszy moment mojej kariery, ale życie takie jest i niczego sobie nie wyrzucam. Wszyscy cierpieliśmy tamtego roku, nie wróciłbym do tamtych chwil. Stało się, co miało się stać, i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dałem z siebie wszystko. Wciąż mam piłkę z tamtej nocy.
Czy bez pandemii wytrzymałbyś dłużej na szczycie?
Zacząłem czuć w sobie coś innego. Nie dawałem rady. Jeśli nie jesteś dobrze nastawiony psychicznie, nie wytrzymasz fizycznie. A jeśli nie mogę dawać z siebie wszystkiego, wolę się wycofać. Nie mogłem zaakceptować siedzenia na ławce, a piłka nożna to nie tylko pieniądze. Gdyby tak było, wybrałbym Chiny albo Arabię Saudyjską. Piłka to miłość. Odkąd zacząłem chodzić, zawsze towarzyszyła mi piłka.
Chociaż wcześniej, w 2020 roku, wróciłeś już na chwilę do domu.
Po miesiącu postoju podczas lockdownu poprosiłem klub, żeby mnie puścili. Cierpiałem za bardzo bez rodziny. Kiedy tam dotarłem, zdałem sobie sprawę, że właśnie tego potrzebowałem i że tamten futbol już nie był dla mnie. Granie co trzy dni, ciągłe podróże, brak życia prywatnego – nie mogłem zaakceptować tego, że moja rodzina widzi, jak cierpię. Znów poczułem się jak dziecko, znów byłem szczęśliwy.
Mimo to, zanim wróciłeś na stałe w 2022 roku, przeżyłeś jeszcze wielkie chwile. Na przykład w 2021 roku w 1/8 Ligi Mistrzów…
Pierwsze, co mi się przypomina, to że wszedłem z ławki… i zaraz znowu zszedłem (śmieje się). Zostaliśmy w dziesiątkę i trochę pokłóciłem się z trenerem (śmiech). W końcu byłem piłkarzem, który lubił mieć piłkę przy nodze… A grając w osłabieniu, cierpiałem jeszcze bardziej. Jednak najbardziej zapamiętałem pewną specyficzną myśl. W niektórych momentach meczu czułem, że jesteśmy znacznie silniejsi od Realu Madryt. A przecież to było złudzenie. Graliśmy przeciwko najsilniejszemu klubowi w historii, najważniejszemu na świecie – wystarczy im jeden milimetr, żeby odwrócić losy meczu. I zastanawiasz się, jak to możliwe, że tak wielki zespół tyle cierpi, a jednak zawsze wygrywa. Zrozumiesz to, dopiero gdy z nimi grasz. Noszenie tej koszulki musi być czymś wyjątkowym – nigdy nie słyszałem, żeby jakiś piłkarz chciał odejść z Realu. Ale powiem tak: oby we wtorek cierpieli jeszcze bardziej. I przegrali.
Jak Gasperini przygotowywał was na ten mecz?
Mieliśmy swój styl gry i on nigdy się nie zmieniał. Cel był jeden – przejąć piłkę. Trener zawsze tłumaczył, że są dwa podejścia. Pierwsze: bronisz się głęboko, czekasz, aż rywal popełni błąd, żeby może zaatakować. W ten sposób najwyżej skończysz na jedenastym miejscu w tabeli. Ale jeśli chcesz cieszyć się grą, zdobywać bramki i wygrywać, musisz walczyć, sprawiać, że rywal cierpi, odbierać mu piłkę i z jakością szukać gola. W ofensywie mieliśmy ogromną jakość. Muriel, Papu Gómez, Zapata i ja – mogliśmy grać z zamkniętymi oczami. Granie przeciwko Realowi było marzeniem, bo jeszcze kilka lat wcześniej Atalanta walczyła o utrzymanie w lidze. Gdybyśmy mieli wtedy więcej międzynarodowego doświadczenia, może mielibyśmy większe szanse.
Czy któryś z piłkarzy Realu zrobił na tobie szczególne wrażenie?
Mieli Ramosa, Modricia i Kroosa – nie pozwalają ci nawet powąchać piłki, choćbyś ich naciskał. Vinícius zawsze biegał na najwyższych obrotach, Benzema był Benzemą… Już wcześniej zrobił na mnie wrażenie mecz towarzyski z Fiorentiną, kiedy Real miał jeszcze Di Maríę i Cristiano. Wtedy zauważyłem, że każdy piłkarz Realu ma w sobie coś wyjątkowego. Inaczej by tam nie trafili.
Myślisz, że Atalanta może wygrać z Realem?
Widzę, że Real ma problemy, ale oni w jeden czy dwa mecze potrafią wszystko odwrócić. Już to nieraz przerabialiśmy – wszyscy mówili, że są skończeni, a potem wygrywali wszystko. Atalanta radzi sobie świetnie, ale żeby pokonać Real, muszą dać z siebie jeszcze więcej, dosłownie 110%.
Czym różni się twoja Atalanta od obecnej?
Są trochę inni zawodnicy, ale zasady gry są te same. Trzeba iść na połowę przeciwnika i tam naciskać – to się nigdy nie zmienia. U Gasperiniego albo robisz to, co każe, albo nie grasz. Byli piłkarze, którzy przyszli i nie potrafili tego robić, więc musieli odejść. Styl Atalanty jest wyjątkowy, podoba się wszystkim, bo przynosi emocje, daje widowiskowe mecze. Tego dziś brakuje w piłce.
Co Gasperini znaczył dla ciebie?
(Uśmiecha się) Zmienił mnie jako piłkarza. We Florencji byłem przyzwyczajony do gry w stylu hiszpańskim – dużo podań, spokojna gra, bo mieliśmy we Fiorentinie sporo Hiszpanów. Ale brakowało nam konkretów. Gasperini od razu powiedział, że nie interesuje go liczba podań. Kupił mnie po to, żebym zdobywał bramki i asystował. Musiałem się przyzwyczaić do jego stylu, ale potem zacząłem to uwielbiać. Miałem wrażenie, że za każdym razem stwarzam zagrożenie.
Czujesz dumę, że byłeś częścią budowy wielkiej Atalanty?
Tak, i tego się nie zapomina. Ci, którzy byli z nami na początku tej drogi, noszą to w sercu. Do dziś pamiętam łzy wzruszenia podczas pierwszych meczów w Europie. Pracowaliśmy bardzo ciężko, a Gasperini wyciskał z nas więcej, niż myśleliśmy, że możemy dać. Nie pozwalał na ani centymetr luzu. Wygrywaliśmy trzy czy cztery mecze z rzędu, wszyscy trochę się rozluźniali, a on od razu wyrzucał nas z treningu. Ale miał rację – żeby grać taką piłkę, nie możesz się rozluźniać. Czasami nie wygrywaliśmy pięciu czy sześciu meczów, bo nie byliśmy gotowi na 100%.
Skoro mowa o 100%, Mbappé w Realu jeszcze tego nie pokazał.
Myślę, że to wina tego, jak go ustawiają. Na pozycji Mbappé wcześniej grał zawodnik, który był blisko zdobycia Złotej Piłki, a teraz próbują zrobić z niego napastnika. To dla mnie nie ma sensu. Widać, że zawsze szuka swojej ulubionej pozycji, tej, na której gra Vini. I szczerze mówiąc, spodziewałem się tego. Jako napastnik cierpi, ma mniej miejsca i mniej wsparcia, żeby się uwolnić. Dodaj do tego ogromną presję i oczekiwania. Wszyscy myśleli, że będzie jak Cristiano, ale to niemożliwe. Messi i Cristiano byli z innej planety. W PSG pewnie czuł większe wsparcie. W Madrycie wymagania są maksymalne. Jeśli nie strzelasz, to nie istniejesz.
Na ich miejscu kupiłbyś „dziewiątkę”.
Realowi brakuje napastnika, kogoś jak Benzema – kto umie grać tyłem do bramki. Mbappé nie czuje się dobrze w takiej roli. Oby cierpiał także w Bergamo…
Na koniec, zanim się pożegnamy, musimy zapytać o Joaquína, twojego byłego kolegę z Fiorentiny.
(Śmieje się) Co za postać! To najlepszy piłkarz, jakiego widziałem… i najbardziej zabawny. Rozśmieszał nas każdego dnia. Jeśli przychodziłeś smutny na trening, wystarczyło na niego spojrzeć, żeby ci przeszło. Nigdy nie widziałem nikogo tak dobrego w pojedynkach jeden na jeden! Przysięgam, a widziałem wielu. Pamiętam sparing z Barceloną, gdy podszedł do niego Jordi Alba i powiedział: „Błagam cię, jesteśmy kumplami, daj spokój albo idź na drugą stronę boiska, bo wyglądam przez ciebie tragicznie” (śmieje się). I to samo działo się z innymi drużynami. Jego jedynym problemem było to, że strzelał mało goli i nie miał wielu asyst. Ale oglądanie go w akcji było czystą przyjemnością.
W Hiszpanii jego „włoski” wywiad stał się hitem w sieci.
To nic w porównaniu z tym, co robił na co dzień (śmieje się). Świetnie się z nim bawiliśmy. Pamiętam, że przyszedł moment, kiedy Fiorentina zdecydowała się go sprzedać i przestał trenować z drużyną. Ale któregoś dnia trener, z powodu kontuzji, poprosił go, żeby dołączył na zajęcia. Joaquín, który nie ćwiczył z nami od dwóch czy trzech tygodni, kiwnął wtedy całą drużynę. I zrobił to z uśmiechem, jakby nigdy nic. Od tamtego dnia znów grał regularnie. Był niesamowity, moim zdaniem to zawodnik na Real Madryt. Kiedy mógł tam trafić, klub wolał sprowadzać obcokrajowców, a on podpisał kontrakt z Valencią. Myślę jednak, że marzył o założeniu tej koszulki. Oczywiście, jego prawdziwą miłością zawsze był Betis. Nie wiem, ile razy mówił mi, żebym poszedł tam grać (śmieje się).
Ile jeszcze masz przed sobą piłki, zanim zakończysz karierę?
Dopóki ciało wytrzyma, bo głowa teraz jest gotowa. Nie myślę o emeryturze, wciąż czuję się dobrze. Wiem, że wciąż potrafię robić różnicę. Mam nadzieję, że ominą mnie kontuzje i dobrze się przygotuję. Reszta to już kwestia tego, co zaplanuje Bóg.
A w przyszłości? Widzisz siebie jako trenera?
Nie, byłoby trudno przekazać moją wizję futbolu zawodnikom. Na razie tego nie widzę, choć nigdy nie wiadomo. Może mógłbym być dyrektorem albo skautem. Futbol się zmienia, muszę się wiele nauczyć. Zobaczymy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze