Kronikarze Realu ujawniają swoje sekrety: „Byli dziennikarze, którzy utożsamiali dobre dziennikarstwo z krytyką Florentino”
Julián García Candau, Santiago Segurola, Juanma Trueba i Hughes opowiadają o tajnikach pisania relacji z meczów klubu.
Florentino Pérez w 2011 roku. (fot. Getty Images)
Obecnie sytuacja jest inna, bo kiedy Real Madryt rozgrywa mecze, można je oglądać na całym świecie – w telewizji albo na telefonie. Kibic, nawet ten okazjonalny, w czasie rzeczywistym dowiaduje się, kto zrobił co, jaki był wynik i co wydarzyło się minuta po minucie. Relacje w gazetach, publikowane następnego dnia lub zaraz po meczu, nadal istnieją, ale ich czytelnictwo jest niewielkie. Niewielu potrzebuje, aby ktoś opowiadał im o czymś, co już sami widzieli, opisuje Gonzalo Cabeza z Relevo.
Były czasy, gdy kronikarz był królem, a jego pozycja jedną z najbardziej pożądanych w redakcjach. Gazety przykładały ogromną wagę do tego gatunku – trudnego, pełnego niuansów i wymagającego szybkiego działania. Dobry kronikarz musiał nie tylko opisać mecz, ale także zrobić to w stylowy sposób, często walcząc z czasem, zauważa Gonzalo Cabeza z Relevo.
Zmianę tę opisuje jeden z najwybitniejszych kronikarzy współczesnej Hiszpanii, Santiago Segurola: „Gdy futbol stał się globalny, zmieniła się rola narratora. Stracił on swoją wyższość, swoje uprzywilejowane miejsce, z którego przemawiał do widowni. Dawniej niewielka grupa dziennikarzy analizowała mecze i przekazywała je ludziom w sposób, w jaki sami je widzieli. Publiczność to przyjmowała, przetwarzała i decydowała, czy lubi tego dziennikarza, czy nie. Z czasem relacja ta stała się bardziej zrównoważona – widzowie mogli sami oglądać mecze, wyrabiać sobie opinie i porównywać je z tym, co mówili dziennikarze. To już nie była pionowa zależność, lecz bardziej pozioma”.
Segurola, który pracował dla El País i Marki, jest jednym z pionierów współczesnego dziennikarstwa sportowego w Hiszpanii. To jego nazwisko pada jako pierwsze, gdy inny kronikarz, Juanma Trueba, mówi o swoich inspiracjach. Trueba, od 2002 roku przez ponad dekadę, pisał relacje z meczów Królewskich dla Asa.
Trueba opowiada, jak został kronikarzem Realu w gazecie: „Myślę, że w tamtych czasach wszyscy czytaliśmy relacje Seguroli. Ja, jako wielki fan kolarstwa, czytałem też jego relacje z wyścigów. Inspirowałem się wieloma osobami, ale chyba moja oryginalność wynikała z tego, że nie skupiałem się na tym zbytnio. Podziwiałem ich prace, ale miałem swój własny styl, który akceptowali moi przełożeni. To dało mi swobodę tworzenia bardzo osobistych relacji, w których wydarzenia schodziły czasem na dalszy plan. Wszystko zależało od zaufania, które z czasem zyskiwałem, i w efekcie tworzyłem coś w pełni mojego”, opowiada.
Jeszcze bardziej nietypowa była droga Hughesa, który przez ponad dekadę pisał relacje z meczów Realu Madryt dla ABC, najstarszej gazety w stolicy, mimo że nie był dziennikarzem sportowym. On sam mówi: „Relacja to gatunek, który uwielbiam i który uważam za bardzo trudny w gazetach. Było ograniczenie miejsca i czasu – trzeba było zdążyć na pierwsze wydanie. Zacząłem pisać bloga około 2013–2014 roku. Byłem wielkim kibicem Realu, pisałem bez większych ambicji, bardziej dla siebie. Potem ten blog czytali dziennikarze, spodobał im się, a gdy trafiłem do ABC, poprosili mnie, bym pisał relacje. To wymagające zadanie, ale daje też wiele satysfakcji”, mówi.
Julián García Candau to patriarcha wśród kronikarzy. Pracował w niezliczonych redakcjach – od Ya, przez El Mundo, po El País i Asa, gdzie był dyrektorem. Poza Realem Madryt napisał rekordową liczbę relacji z meczów reprezentacji Hiszpanii. „Relacjonowałem mecze od 1963 roku, było ich ponad pięćset. Straciłem rachubę”, wspomina.
„Przeżyłem czasy, gdy dziennikarze, choć sympatyzowali z jakimś zespołem, nie okazywali takich emocji jak dziś, które słychać zwłaszcza w radiu. Teraz ludzie otwarcie przyznają, że są fanami Realu czy Atlético. Wtedy było mniej emocji wśród dziennikarzy. Każdy miał swoje sympatie, ale w pisaniu było to mniej zauważalne”, opowiada były dyrektor Asa.
Relacja między kronikarzem a drużyną, w tym przypadku Realem Madryt, to temat na osobną historię. „Zawsze starałem się, by nie było widać, że jestem fanem Realu, bo należę do innej szkoły. Uważam, że kronikarz powinien być obiektywny. Gdy pisałem, bardziej zależało mi na jakości tekstu niż na tym, by Real wygrał. Rozgrywałem swój własny mecz”, mówi Trueba.
Hughes, próbując zdefiniować gatunek, dodaje: „Lubię czytać relacje w gazecie. Powinna opowiadać o meczu, uchwycić jego istotę, co bywa trudne, bo często pisze się w trakcie, a kluczowe wydarzenia rozgrywają się na końcu. Powinna być przystępna i poprawna, choć to trudne, gdy pisze się w pośpiechu. Myślę, że dziś bardziej liczy się szybkość niż jakość, co jest pewnym wypaczeniem zawodu”.
Dobre pisanie wymaga czytania – to podstawa. Segurola wspomina, jak został dziennikarzem: „Mój ojciec był zapalonym czytelnikiem gazet, przed wojną grał w piłkę. W naszym domu czytanie gazet było jak rytuał. Najpierw ojciec, potem starszy brat, siostra i matka. Ja byłem ostatni. Od małego uwielbiałem sport i czytałem relacje z gazet w Bilbao. Podobał mi się styl José Maríi Múgicy czy José Ramóna Bastery. Później czytałem też angielskie gazety z ich charakterystycznym podejściem do piłki”.
Pisanie szybko, precyzyjnie i poprawnie – to największe wyzwanie. Candau ubolewa, że dziś często brakuje dbałości o język. „Kiedyś bardziej dbano o język. Teraz królują media społecznościowe, radio, telewizja, gdzie mówi się, że «atakują lewą stroną», a nie «lewą flanką», albo «uderzają piłkę», gdy dawniej «uderzać» zarezerwowane było dla boksu”.
Długi cień prezesa
Bycie kronikarzem Realu Madryt oznacza również konieczność utrzymywania relacji z klubem i jego władzami. Gazety zawsze były czytane w kręgach decyzyjnych i są czytane nadal. To wiąże się także z przyjęciem na siebie pewnej dawki niezadowolenia ze strony osób u władzy, bo przecież nie da się zadowolić wszystkich, stwierdza Gonzalo Cabeza z Relevo.
„Najwięcej kontrowersji i rozbieżności wywoływały oceny piłkarzy, a nie sama treść relacji. To było bardzo wnikliwie analizowane. Pamiętam, jak podczas świątecznego obiadu Realu Madryt podszedłem przywitać się z Florentino Pérezem. Uścisnął mi rękę i z humorem zasugerował, żebym lepiej oceniał Figo, którego właśnie sprowadzili do klubu. Powiedział to uprzejmie, a ja, będąc wtedy dość naiwny, odebrałem to raczej jako żart niż poważne ostrzeżenie. Teraz, mając świadomość, jak wielką postacią jest Florentino, chyba bardziej by mnie to przestraszyło. Powiedział, że Figo to skarb klubu, i zasugerował, żebym oceniał go trochę wyżej” – wspomina Trueba. Dodaje jednak, że większym problemem niż relacje były inne teksty w gazecie, na przykład felietony.
Hughes starał się abstrahować od takich sytuacji, ale nie pozostawał na nie obojętny: „Jako kronikarz miałem niewielki wpływ, pisanie relacji dla ABC było zaszczytem, ale przecież nie byłem Manolo Lamą. Jednak pewne promieniowanie istniało. Florentino ma taką zdolność, że nawet nic nie robiąc, wpływa na dziennikarza. Widzieliśmy dwa skrajne bieguny: z jednej strony ekstremalny oficjalizm – w czasach Mourinho i po nich były nawet wyścigi, kto bardziej będzie się kłaniał Florentino. Z drugiej strony byli dziennikarze, którzy utożsamiali dobre dziennikarstwo z krytyką Florentino i Realu Madryt. To było ciekawe, bo przecież nie krytykujemy Nadala, nie krytykujemy Fernando Alonso ani Carlosa Sainza, ale Real dostaje codziennie. Myślę, że ważne jest znalezienie niezależności. Sam zawsze byłem zwolennikiem Florentino, odkąd się pojawił, ale są pewne niuanse, które trzeba dostrzec. Kluczem jest znalezienie równowagi między tymi biegunami. Czy czuję się wyższy? Tak [śmiech]. Czy jestem omylny? Oczywiście”.
Podobne podejście ma Santiago Segurola, choć używa innych słów. „Florentino nie musi robić zbyt wiele. Jego obecność jest wszechobecna – wpływa na kronikarza, redaktora prowadzącego gazetę, radia, telewizji, a nawet na dyrektorów generalnych i prezesów grup medialnych. Wie, że ma wielki ciężar gatunkowy, większy niż ktokolwiek inny. Pytanie brzmi, jak dziennikarze radzą sobie z tą aurą władzy i kontroli, którą tak bardzo lubi Florentino, zwłaszcza w czasach słabości dziennikarstwa, także finansowej. Zawsze starałem się to ignorować i myślę, że mi się to udało. Florentino był pierwszym prezesem, który zrozumiał, dokąd zmierza futbol konsumpcyjny. Mogę się zgadzać z jego wizją lub nie, ale jego zasługi są niezaprzeczalne. Jednocześnie wiem, że jest osobą absolutnie zafiksowaną na punkcie kontroli, ale jako dziennikarz nigdy nie czułem, że coś mu zawdzięczam lub powinienem się go bać. To prezes klubu piłkarskiego jak każdy inny. Real Madryt to wielki klub, a pisanie o nim, będąc fanem Barcelony, zawsze wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, bo publiczność jest olbrzymia. Ale uważam, że wielu dziennikarzy przyzwyczaiło się do tego, że Florentino jest nietykalny, co moim zdaniem jest poważnym błędem. Ma wielkie zalety i duże wady, jak każdy. I nic w tym złego”.
Historia dłuższa niż Florentino
Oczywiście byłoby absurdem twierdzić, że wszystko to zaczęło się od Florentino czy że on to wymyślił. Jego największy poprzednik, Santiago Bernabéu, również czytał relacje w gazetach. I jeśli coś mu się nie podobało, nie milczał, przypomina Gonzalo Cabeza z Relevo.
„Bernabéu bardzo to przeżywał. Kiedyś przegrali w Belgradzie i nie mogliśmy wrócić tego samego dnia samolotem. Następnego dnia przyleciał samolot Iberii z gazetami, a wraz z nimi relacje. Po przeczytaniu mojej relacji podszedł do mnie jeden z dyrektorów i powiedział: «Julián, idź do toalety, bo Bernabéu jest bardzo zły». Bernabéu wyszedł i oznajmił, że w reakcji na te relacje zapłaci premie zawodnikom, mimo że przegrali. Pamiętam, jak Manolo Velázquez, który siedział przede mną w samolocie, odwrócił się i powiedział, żebym mu wybaczył, bo Bernabéu był już starszym panem” – opowiada García Candau, który mimo wszystko utrzymywał dobre relacje z historycznym prezesem Realu Madryt.
Kronika jako pamięć
Kronika może nie jest już tym, czym była, ale gatunek ten nie umrze. W dziennikarstwie nadal istotne jest opowiadanie o tym, co się wydarzyło, nawet jeśli wszyscy już o tym wiedzą. Ma ona także wartość dokumentalną – stanowi zapis wszystkich tych meczów, które były.
Hughes tłumaczy: „Uświadamiasz sobie, że to trochę staroświeckie, skierowane do starszego czytelnika. Ale tak jak całe dziennikarstwo prasowe, ma w sobie coś luksusowego. Dobra, osobista kronika, pisana jako hołd dla gatunku, musi przetrwać, bo to przyjemność. Bez przesadnego znaczenia, bo gdy jesteś na stadionie, wiesz, że sprzedawca orzeszków jest ważniejszy od ciebie, ale wracając do archiwów, czytałem o starych meczach i tam kroniki są fundamentalne. Mecze się zapomina, pozostają tylko fragmenty wspomnień, a kronika nadaje im spójność. Trzeba to doceniać”.
Niech żyje kronika piłkarska!
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze