Advertisement Advertisement
Menu
/ marca.com

Canales: Podczas pobytu w Realu Madryt bardzo by mi pomogło, gdybym korzystał z pomocy psychologa

Sergio Canales, który występuje obecnie w meksykańskim Monterrey, udzielił wywiadu dziennikowi MARCA.

Foto: Canales: Podczas pobytu w Realu Madryt bardzo by mi pomogło, gdybym korzystał z pomocy psychologa
Sergio Canales w barwach Monterrey. (fot. Getty Images)

Jest godzina 6:00 rano w Monterrey. Nie wiem, czy jest wielu piłkarzy, którzy udzielają wywiadów o tej porze…
Cóż, korzystam z wczesnej pobudki, bo wstaję o 5:30. Kiedy muszę połączyć się z Hiszpanią, wolę robić to o tej godzinie, bo przez różnicę czasową, po treningu jest już późno dla Hiszpanów.

Zaczynasz dzień bardzo wcześnie, medytując i wykonując różne rutyny, które pokazują, jak bardzo dbasz o siebie. Opowiedz nam trochę o swoim codziennym harmonogramie.
Szczerze mówiąc, bardzo to lubię. Myślę, że dotarłem do tego punktu dzięki karierze, którą miałem, i doświadczeniom, przez które przeszedłem, w tym licznym kontuzjom. Musiałem znaleźć sposób, by czuć się jak najlepiej. To moje codzienne wyzwanie – stale się poprawiać w tym aspekcie. I naprawdę mi się to podoba. Mogę powiedzieć, że to działa, że to lubię i że daje mi dobre samopoczucie. Widzę, że każdego dnia robię postępy – fizyczne, mentalne, a także we wszystkim, co w sporcie jest fundamentalne. Dlatego lubię wstawać wcześnie, trochę medytować, wyznaczać sobie cele na dzień i tak dalej. Potem wcześnie jem śniadanie i docieram do ośrodka treningowego około dwie godziny przed treningiem. Lubię na chwilę zanurzyć się w zimnej wodzie, na dwie-trzy minuty, żeby się obudzić. Następnie idę do fizjoterapeutów, robię trening na siłowni, a potem zaczynam właściwy trening, by wrócić do domu mniej więcej na obiad.

A potem wkraczasz w rolę ojca dużej rodziny...
Tak, odbieram dzieci ze szkoły, jem obiad z żoną, zwykle robię sobie półgodzinną drzemkę, bo wstaję bardzo wcześnie. Po południu idę na jakieś zajęcia dzieci – mają piłkę nożną, koszykówkę, taniec… Są zapisane na wiele aktywności, które lubią. Po tym wszystkim znajduję czas, by jeszcze trochę poćwiczyć na siłowni.

Czyli po południu też nie odpoczywasz i nadal pracujesz.
Tak, zależy od dnia. Robię trening siłowy, rozciąganie lub coś, co może mi pomóc. Wieczorem dajemy dzieciom kolację i kładziemy je spać. Potem staram się skorzystać z sauny i znowu zanurzyć się w zimnej wodzie na trzy-cztery minuty. Kolejnym nawykiem jest wczesne kładzenie się spać, co bardzo pomaga mi zacząć kolejny dzień pełen energii.

Czyli Sergio Canales zmienił się od czasów El Sardinero, kiedy po meczach chodziłeś do Burgera, żeby się najeść, na obecnego Canalesa, który w Monterrey jest niezwykle zdyscyplinowany i dba o każdy szczegół.
Tak, widzę, że wszystko dobrze zapamiętałeś (śmiech). Pamiętam, jak po meczach Racingu chodziłem z moją dziewczyną, a dziś żoną, do Burgera na hamburgery albo dzień przed meczem, kiedy nie mieliśmy zgrupowań, szedłem do kina, jadłem popcorn i kładłem się spać trochę później. Z czasem doświadczenie wskazało mi drogę. Jeśli chcę cieszyć się piłką, dając z siebie wszystko i osiągając maksymalne wyniki, muszę mieć dyscyplinę. Może czasami gram lepiej, czasami gorzej, ale przynajmniej w obszarach, na które mam wpływ – fizycznym, mentalnym – staram się być na 100%. Lubię patrzeć, jak robię postępy, to daje mi ogromną satysfakcję.

Nawet technologia pomaga ci w poprawianiu wydajności, na przykład te kolorowe okulary, które wprowadziłeś w modę – czerwone do odpoczynku, inne do treningu…
Tak, tak. Sporo osób o nie pyta. Wzięło się to trochę stąd, że miałem wywiad (z Rodrigo Fáezem na jego kanale na YouTube), a okulary to coś innego, niż zwykle się widzi. Bardzo lubię te z czerwonym światłem – pomagają mi odpoczywać wieczorem. Okulary do treningu bardzo mi pomogły w skuteczności pod bramką, zwłaszcza przy kontrolowaniu piłki w tłoku w polu karnym. To rzeczy, które lubię, bo pomagają mi rozwijać się aż do końca kariery.

Czy możemy powiedzieć, że 33-letni Sergio Canales w lidze meksykańskiej przeżywa swój najlepszy okres?
Tak, jestem tego pewien. Mam jasno określone cele: codziennie być lepszym, bardziej inteligentnym, poprawiać różne elementy. Gra w zupełnie innej lidze niż ta, do której byłem przyzwyczajony, bardzo mnie rozwinęła – stałem się bardziej ofensywny, lepiej drybluję, częściej strzelam z dystansu. Ta liga uczy mnie wiele nowych rzeczy. Również fizycznie i mentalnie czuję się lepiej, wciąż trenuję i odkrywam nowe sposoby na rozwój. Tutaj większość meczów wyjazdowych gramy na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów, co jest ogromnym wyzwaniem. Na początku było trudno, ale teraz jestem do tego przygotowany i świetnie się czuję.

Dbasz o swoją dietę, ciało i umysł. Niewielu piłkarzy otwarcie mówi o zdrowiu psychicznym, Morata jest jednym z nich. Ty korzystasz z pomocy psychologa od czasów kontuzji i zawsze podkreślasz, jak ci to pomaga.
Tak, myślę, że to dziś kluczowe. Prawie każdy piłkarz zdaje sobie sprawę, jak to jest ważne, i korzystamy z różnych narzędzi, by być jak najlepsi. Ja korzystam z psychologa od około ośmiu czy dziewięciu lat, odkąd miałem kontuzje. Żałuję, że nie zacząłem wcześniej, jeszcze przed tymi doświadczeniami – po prostu, by poprawiać wyniki. Myślę, że wtedy, na przykład w moim okresie w Realu Madryt, bardzo by mi to pomogło. Praca z psychologiem pomogła mi nie tylko przezwyciężyć kontuzje, ale także radzić sobie w trakcie meczów, gdy coś idzie nie tak. Dzięki temu mogę odwrócić sytuację i nadal dążyć do maksymalnych wyników.

Obecnie obserwujemy plagę zerwań więzadła krzyżowego, szczególnie w Realu Madryt, na przykład u Militão, który doznał tej kontuzji dwa razy w ciągu 15 miesięcy. Jak ważne jest dla piłkarza radzenie sobie z lękami podczas rekonwalescencji?
To bardzo istotne. Ja miałem tę kontuzję dawno temu, ale teraz sytuacja jest inna – mamy więcej narzędzi, także psychologicznych. Pierwsze dwie kontuzje przechodziłem bez psychologa, ale przy trzeciej już z niego korzystałem. Z mojego doświadczenia wynika, że kluczowe jest pokonanie strachu, zaakceptowanie, że to część futbolu i życia. Ważne jest dostosowanie się do zmian w ciele, np. po operacji, by utrzymać lub poprawić formę, co w moim przypadku się udało.

Słyszałem, jak Jorge Valdano, który zdecydował się na twój transfer do Realu Madryt, mówił, że jesteś przykładem zawodnika, którego kontuzje uczyniły lepszym piłkarzem, choć zazwyczaj dzieje się odwrotnie.
Tak, myślę, że kluczowe są dwa aspekty: pierwszy to otoczenie, które masz – w moim przypadku moja żona, dzieci, rodzice, brat, przyjaciele, a także ludzie, z którymi pracujesz na co dzień. Ostatecznie to nie jest coś, przez co przechodzisz sam, potrzebujesz zespołu, który cię wspiera i pomaga. Mam ogromne szczęście z moją żoną – kiedy jedziemy na wakacje, pierwsze, co sprawdza, to czy w pobliżu jest dobry trener, fizjoterapeuta albo coś, czego mogę potrzebować. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w Stanach, czy gdziekolwiek indziej. Trzeba wiedzieć, że w sporcie na najwyższym poziomie nie liczą się tylko miesiące rywalizacji, ale cały rok – trzeba żyć dla tego celu. Drugi aspekt to zdrowa obsesja, jaką mam na punkcie swojej gry, poprawy i adaptacji. Były momenty po poważnych kontuzjach, kiedy myślałem: „Gdzie ja jestem? Jestem tak daleko od swojej najlepszej formy, że nie poznaję siebie jako piłkarza”. Ale jak już mówiłem, trzeba to zaakceptować i powiedzieć: „Dobrze, jestem w tym miejscu i muszę znaleźć sposób na wydobycie z tego jak najwięcej, na nowy sposób gry, inne spojrzenie na futbol”. Zawsze mówię, że po każdej długiej kontuzji czy miesiącach przerwy staję się innym zawodnikiem. W jednej epoce lepiej czułem się tyłem do gry, w innej – przodem. Lubiłem chronić piłkę, a później więcej biegałem bez niej… Adaptacja i akceptacja są kluczowe.

Twoja gra w Meksyku to nowa wersja Canalesa – grasz bliżej pola karnego, bardziej centralnie. Zwykle z wiekiem zawodnicy cofają się, ale ty wyglądasz na szczególnie komfortowego i skutecznego w okolicach pola karnego, strzelając więcej goli.
Gram zupełnie inaczej niż w Hiszpanii. Na przykład w Betisie miałem duży wpływ na budowanie akcji na trzech czwartych boiska. Tutaj gram wyżej, pracuję nad szybkością i muszę powiedzieć, że czuję się bardzo szybki. Odkrywam nowy styl gry – drybling, szukanie pojedynków, co w Hiszpanii było mniej typowe, bo tam częściej szukałem współpracy z partnerami. Teraz czuję się bardziej wszechstronnym zawodnikiem. Oczywiście w trakcie meczu czasem wracam do stylu hiszpańskiego – cofnięcia się, by lepiej kontrolować grę, bo tutaj futbol jest dużo bardziej pionowy. Pierwszy rok był trudny, by to zrozumieć, ale teraz czuję się w tym stylu bardzo dobrze.

Poza tobą i Oliverem w lidze meksykańskiej gra dziewięciu innych hiszpańskich piłkarzy, jak Duarte czy Borja Bastón. Jest też Fidalgo, który jest jedną z gwiazd ligi MX i wychowankiem Realu Madryt, triumfującym w Club América.
Tak, praktycznie całą karierę spędził tutaj w Meksyku i jest bardzo cenionym zawodnikiem. Właściwie mówi się nawet o jego możliwej naturalizacji i grze dla reprezentacji Meksyku. Jest świetnym graczem, pomocnikiem, który dobrze współpracuje z zespołem, kontroluje grę i ma duży wpływ na mecze. Znałem go już wcześniej, ale kiedy tu przyjechałem i zagrałem przeciwko niemu, zobaczyłem jego osobowość. To świetny facet, bardzo pracowity, i tutaj jest bardzo doceniany.

Do czerwca 2025 jeszcze daleko, ale czy perspektywa gry Monterrey w Klubowych Mistrzostwach Świata przeciwko Realowi Madryt, Atlético i najlepszym drużynom świata jest czymś niewyobrażalnym?
Kiedy podpisywałem kontrakt, gra w tym turnieju była bardzo atrakcyjna. To turniej z najlepszymi klubami świata, wymagania będą ogromne, ale mamy zespół, który bardzo mi się podoba i możemy rywalizować z każdym. Oczywiście teraz koncentrujemy się na lidze, chcemy zostać mistrzami, ale mamy przed sobą jeszcze dwie czy trzy inne rozgrywki. Mamy wielkie marzenia i determinację, by do tego turnieju podejść jako mistrzowie i z dobrym nastawieniem.

Jak z Meksyku wygląda futbol hiszpański?
Bardzo mi się podoba, że na naszym stadionie czasami widzę koszulki Betisu – to dla mnie coś wyjątkowego. My gramy w niebiesko-białych strojach, a tutaj prawie każdy przychodzi na mecze w klubowych barwach, więc kiedy zobaczę kogoś w zielono-białej koszulce, od razu przypominam sobie stare czasy. Problemem jest różnica czasu, bo wiele meczów w Hiszpanii rozgrywa się o 6:00 czy 8:00 rano. Mimo to tutaj ludzie śledzą futbol bardzo intensywnie. Monterrey to miasto pełne pasjonatów piłki, mamy dwa kluby – nasz i Tigres – które tworzą jedno z najpiękniejszych derbów, jakie przeżyłem. Śledzi się tu wszystkie ligi świata, ale oczywiście liga hiszpańska jest najpopularniejsza poza ligą meksykańską.

Porozmawiajmy o reprezentacji. Jak przeżyłeś z dystansu triumf Hiszpanii na EURO 2024? Czy odczuwałeś nostalgię?
Nie, byłem bardzo szczęśliwy. Zwłaszcza że z większością zawodników, którzy wygrali, rywalizowałem rok wcześniej i zdobyliśmy Ligę Narodów. Nostalgii nie było, bo skupiam się na teraźniejszości i na tym, co zależy ode mnie. Wiedziałem, że przechodząc do ligi meksykańskiej, szanse na powołania spadną, bo ta liga jest mniej obserwowana. Ale decyzję podjąłem świadomie, wiedząc, że to najlepsze dla mnie i mojej rodziny. Chcieliśmy doświadczenia, wyjścia z naszej strefy komfortu, a wyjazd tak daleko i walka o coś zupełnie innego były dla mnie bardzo motywujące. Cieszę się, bo Hiszpania na to zasłużyła. Selekcjoner stworzył niesamowicie zgrany zespół, pełen pozytywnej atmosfery, co przekłada się na boisko.

Co uważasz za ważniejsze: Złotą Piłkę dla Rodriego, przebicie się Lamine’a Yamala czy eksplozję formy Nico Williamsa?
Trudno wybrać jedno. Złota Piłka Rodriego bardzo mnie ucieszyła, bo pokazuje, że jest kluczowym zawodnikiem w jednym z najlepszych klubów świata – Manchesterze City – i w pozycji, która często jest niedoceniana. To w pełni zasłużona nagroda. Lamine Yamal z kolei imponuje młodym wiekiem, osobowością i nawet przywództwem na boisku, co zapowiada niesamowitą przyszłość. Nico to z kolei zawodnik, którego gra sprawia, że chce się wstać z miejsca. Wszyscy trzej pokazują wartości zarówno na boisku, jak i poza nim, co czyni ich wzorami do naśladowania.

Valdano sprowadził cię do Realu Madryt, gdy miałeś 18 lat. Jak oceniasz rolę trenerów? Gdybyś, przykładowo, zamiast Mourinho, który stawia raczej na ukształtowanych zawodników, trafił na kogoś jak Flick, myślisz, że mógłbyś odnieść sukces w Realu?
Cóż, nie wiem. To trochę jak pytanie: „Co by było, gdybym nie zerwał więzadeł trzy razy w trakcie kariery?”. Na przykład w Valencii, kiedy po raz pierwszy doznałem tej kontuzji, byłem w świetnym momencie, graliśmy w Lidze Mistrzów, skończyliśmy sezon na trzecim miejscu. To są sytuacje, które wolę analizować pod kątem tego, czego się nauczyłem, niż zastanawiać się, jak wyglądałaby moja kariera z innym trenerem. Staram się wyciągać wnioski z takich chwil i pomagać młodszym zawodnikom, jeśli znajdą się w podobnych okolicznościach. Myślę, że na tamtym etapie brakowało mi odpowiednich narzędzi i wiedzy, co jest potrzebne na takim poziomie, ale z czasem to wszystko przychodzi. Teraz młodzi zawodnicy mają więcej wsparcia w szkółkach i zespołach, co jest fundamentalne. Ja musiałem uczyć się na własnych doświadczeniach. Dlatego patrzę na to, co zyskałem. Pamiętam, że po tamtym sezonie w Realu Madryt, po trudnych doświadczeniach, postanowiłem, że muszę zmienić podejście – zatrudniłem specjalistę od przygotowania fizycznego, dietetyka i od tego momentu zmieniło się moje nastawienie.

Z pewnością z dystansu cieszy cię sukces Racingu, który zmierza do Primera División. Czy wyobrażasz sobie kiedyś powrót na El Sardinero?
Racing budzi ogromne emocje, także u mnie. Ludzie, którzy obecnie zarządzają klubem, wykonują świetną pracę. Wydaje mi się, że krok wstecz pomógł drużynie zrobić dwa kroki naprzód. W zeszłym sezonie zrobili jeden, a w tym idą jeszcze dalej. Segunda jest bardzo wymagająca, ale widok Racingu walczącego o zwycięstwo w każdym meczu, pełny stadion i ekscytacja kibiców związana z awansem do Primera – to coś, czego nie widzieliśmy od lat. To bardzo emocjonujące. Staram się oglądać wszystkie mecze, mimo odległości, i bardzo mnie to cieszy. Jeśli kiedyś pojawi się możliwość powrotu, podejdę do tego z pełnym zaangażowaniem. Racing to mój klub, a odpowiedzialność z tym związana jest ogromna. Musiałbym być w pełni przygotowany – nie chciałbym wracać „na próbę”. Jeśli nie będę w stanie dać z siebie wszystkiego, trudno będzie mi podjąć taką decyzję.

Po tobie w Santander dużo mówiło się o Pablo Torre, a teraz o Íñigo Vicente. To zawodnik, który zaskakuje, że wciąż nie gra w Primera. Jak go oceniasz?
Íñigo daje Racingowi bardzo dużo. Jest nie tylko zaangażowany, ale także wyróżnia się wielką jakością. Zdobył serca wszystkich zasłużenie. Gdy przyszedł z akademii Athleticu, od razu widać było jego potencjał. Zawsze był interesującym zawodnikiem i teraz pokazuje swoją klasę. Oprócz niego są też inni, jak Andrés Martín, młodzi gracze, którzy zdobyli uznanie w mieście i w klubie. To naprawdę przyjemność oglądać takich zawodników w Racingu.

Z klubów, w których grałeś, zawsze podkreślasz swoje przywiązanie do Racingu, a potem do Betisu.
Tak, jestem bardzo wdzięczny wszystkim klubom, w których miałem okazję grać. Czuję się szczęśliwy, że mogłem przeżyć chwile w Valencii, Realu Madryt czy Realu Sociedad. Zawsze traktowano mnie tam bardzo dobrze. Są to kluby, którym kibicuję i życzę jak najlepiej, bo mam w nich wielu przyjaciół. W każdym z nich starałem się dawać z siebie maksimum. Jednak w Betisie od pierwszego dnia czułem coś wyjątkowego. To, co tam przeżyłem, jest inne niż gdziekolwiek indziej. To klub, z którym bardzo się utożsamiam – z ludźmi, ich pasją do piłki i sposobem pracy. To taki klub, który sprawia, że nawet jeśli się w nim nie urodziłeś, stajesz się jego częścią. Tak było ze mną.

Na koniec – jedno z mniej przyjemnych wydarzeń. Sprawa słynnej czerwonej kartki Mateu Lahoza. Ostatecznie sąd cywilny przyznał ci rację. Czy wyobrażasz sobie, że kiedyś usiądziesz z nim na kawę i o tym porozmawiacie?
Tak, nie mam z tym problemu. To sytuacja, która się zdarzyła w kontekście sportowej rywalizacji na najwyższym poziomie, gdzie wszyscy walczą o swoje. To nie było nic osobistego. Oczywiście było to dla mnie bardzo nieprzyjemne, bo czułem, że nie zrobiłem absolutnie nic, więc bolało mnie to. Jednak z perspektywy czasu widzę, że mogłem wtedy zareagować inaczej, nauczyć się czegoś na przyszłość. Takie sytuacje są częścią piłki, czasem elementem show. Rozumiem, że każdy ma swoją perspektywę i może inaczej odbierać sytuacje, biorąc pod uwagę presję, okoliczności czy intensywność chwili. Cieszę się, że sprawiedliwość ostatecznie zwyciężyła, a ja mogłem wyciągnąć z tego pozytywne lekcje.

10 szybkich pytań:
Legenda piłki nożnej?
Zidane

Mbappé, Haaland czy Vinícius?
Trudne… Vinícius, niech będzie.

Numer?
10.

Miasto?
Santander.

Gol?
Ten, który strzeliłem dla Racingu przeciwko Sevilli.

Przyjaciel z piłki nożnej?
Mam ich wielu, nie chciałbym nikogo pominąć. Guardado.

Trener?
Żeby nikogo nie urazić: Portugal, bo to on dał mi szansę w Primera División.

Sport poza piłką nożną?
Koszykówka.

Serial?
Ted Lasso.

Ulubiony tatuaż?
Ryba na moim kolanie.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!