Advertisement
Menu

Sami zepsuliśmy, sami naprawmy

Ludzie ludziom zgotowali ten los. Czy jednak aby na pewno?

Foto: Sami zepsuliśmy, sami naprawmy
Fede Valverde. (fot. Getty Images)

Liverpool – Real Madryt: Przewidywane składy

Końcówka listopada w poprzednich kilkunastu latach była okresem, gdy w Lidze Mistrzów Real Madryt z założenia powinien już móc leżeć do góry brzuchem, pić herbatkę, rozmyślać o prezentach świątecznych i wieczory zajmować sobie jakimś serialem, z małymi przerwami na rekreacyjne granie w piłkę w co drugi wtorek lub środę. W większości przypadków tak też właśnie się działo. W ostatnich dziesięciu latach w zasadzie jedyną edycją, kiedy Królewskich nad trzecim zespołem w grupie nie dzieliła prawdziwa przepaść, była ta z kampanii 2020/21. Od czasu do czasu mogliśmy jedynie zastanawiać się, czy awansujemy z pierwszego, czy drugiego miejsca, co mimo wszystko – bądźmy szczerzy – było nam stosunkowo obojętne. 

Aż w końcu jednak przyszli smutni panowie w garniturach z UEFA, niszczyciele dobrej zabawy i pogromcy uśmiechów w Valdebebas. Przyszli, powiedzieli, że tak być nie będzie i zepsuli. Po złości i z szyderczym uśmiechem.

Florentino Pérez podczas Walnego Zgromadzenia dość jasno wyraził się na temat tego, co sądzi o nowej formule Ligi Mistrzów. Bez sensu, niesprawiedliwe, mecze straciły na wartości, nikt nie wie, o co chodzi, a tak w ogóle to chcemy być Netfliksem i tylko Superliga jest w stanie zbawić świat futbolu.  No i poza tym, cały czas jesteśmy obrażeni, gdyby ktoś zdążył zapomnieć. Dyskusje na temat odświeżonej formuły Champions League mogłyby się toczyć bez końca, a ustałyby dopiero nie w momencie osiągnięcia względnego porozumienia, lecz gdy któraś ze stron po prostu nie wytrzymałaby przerzucania się argumentami czysto kondycyjnie.

Tak naprawdę to, czy zgadzamy się z prezesem, nie ma jednak aż takiego znaczenia. Wciąż bowiem nie obraziliśmy się na tyle, by zabrać zabawki i Ligę Mistrzów zbojkotować. Niezależnie od obowiązujących zasad awansów i pojmowania pojęcia sprawiedliwości prawda jest też taka, że gdybyśmy po prostu nie dali ciała w poprzednich spotkaniach, to dziś nic by nam nie groziło. Tak samo jak wtedy, kiedy w grupie szybko wypracowywaliśmy sobie zaliczkę, a potem dogrywali fazę na pół gwizdka.

Jeśli więc dziś z Liverpoolem na Anfield gramy o to, by sytuacja nie zaczęła się powoli robić dramatyczna, to wyłącznie dlatego, że doprowadziliśmy do tego my sami, a nie Aleksander Čeferin i jego świta. Jedyne słuszne podejście zakłada to, że wieczorem po prostu się spinamy i pokazujemy magię Realu Madryt w Champions League nieco wcześniej, niż działo się to w poprzednich latach. Już raz w tej edycji odpaliliśmy tryb fazy pucharowej, teraz pora to powtórzyć. 

To, że w mieście Beatlesów trzeba będzie wznieść się na absolutne wyżyny, nie ulega żadnej wątpliwości. Dość powiedzieć, że Liverpool jest na ten moment liderem fazy ligowej i zarazem jedynym zespołem, który odniósł w niej komplet czterech zwycięstw. Mało tego, The Reds nie mają sobie równych również w Premier League, gdzie także zajmują pierwsze miejsce z przewagą aż ośmiu punktów nad drugim Manchesterem City. Cóż, trudno oprzeć się wrażeniu, że żałoba po Jürgenie Kloppie nie okazuje się jak na razie aż tak dotkliwa. 

Tak czy owak, przed konfrontacją na Anfield mimo wszystko nie zamierzamy siać defetyzmu. Również mamy bowiem swoje mniej lub bardziej przekonujące powody ku temu, by jednak być dobrej myśli. Po pierwsze w starciu z Leganés Real Madryt dokonał sztuki, jakiej w tym sezonie jeszcze chyba nie udało mu się wcześniej dokonać. Królewscy mogą bowiem z pełnym przekonaniem stwierdzić, że zagrali wreszcie dwa dobre spotkania z rzędu. Nawet jeśli wciąż mierzyliśmy się z przeciwnikami o niezbyt wyrobionej renomie, to jednak – parafrazując jedną z legendarnych kreacji w historii polskiej kinematografii – od czegoś trzeba zacząć. Pokonanie Osasuny i Leganés co prawda nie jest w stanie wywindować nas już teraz na szczyt listy przebojów MTV, ale z pewnością może w tym pomóc, jeśli tylko pójdziemy za ciosem. 

Inną kwestią jest to, że przeciwko Liverpoolowi gra nam się zwyczajnie… dobrze. Ostatnia porażka z tym rywalem przytrafiła nam się tak dawno, że młodsi stażem kibice mogą wręcz nie pamiętać tych czasów. Wystarczy napisać, że The Reds ostatni raz cieszyli się z pokonania Los Blancos, gdy na Anfield występował nie kto inny, jak Xabi Alonso. Florentino nie zdążył wówczas jeszcze wrócić na fotel prezesa, a Cristiano Ronaldo dopiero kilka miesięcy później miał podpisać kontrakt z Realem Madryt. Od tamtej pory drogi obu zespołów krzyżowały się dość często, bo ośmiokrotnie. Królewscy wygrali aż siedem z tych starć, w tym rzecz jasna dwa finały Ligi Mistrzów. 

Na koniec musimy też obowiązkowo polecieć banałem i przypomnieć raz jeszcze, że Real Madryt nie byłby Realem Madryt, gdyby nie stawał się tym lepszy, im trudniejsze jest jego położenie. Tak naprawdę czasami satysfakcja po zwycięstwie jest znacznie większa, jeśli wcześniej sami sobie trochę pokomplikujemy życie. Oby tak też było i tym razem. Z tą właśnie wątpliwie błyskotliwą myślą was dziś zostawiamy. Nawarzyliśmy sobie piwa, teraz więc należy je wypić. Oby nie był/a to _______________ (pełnoletni użytkownicy mogą tutaj zgodnie z własnymi preferencjami wpisać tę najgorszą markę).

***

Mecz z Liverpoolem odbędzie się dzisiaj o godzinie 21:00, a spotkanie w Polsce będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+ Online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!