Valverde: Moim zdaniem są zawodnicy, którzy naprawdę nie muszą bronić
Fede Valverde udzielił obszernego wywiadu dla magazynu France Football z okazji bycia jednym z nominowanych do Złotej Piłki.
Fede Valverde cieszy się po golu z Villarrealem. (fot. Getty Images)
Ktoś, kto odegrał bardzo ważną rolę w twojej karierze, chciał, aby przekazano ci wiadomość. W niej radzi ci, abyś pozostał wierny wartościom, które cię napędzały, kiedy Peñarol, legendarny klub z Urugwaju, cię pozyskał. Oto, co napisał…
Néstor Gonçalves! To on jest autorem tej wiadomości, osoba, która miała ogromne znaczenie dla mojego osobistego rozwoju. To on mnie pozyskał, gdy miałem 13 lat, i to on wpajał mi wartości. Przekazał mi również zasady charakterystyczne dla świata piłki nożnej. Krótko mówiąc, nauczył mnie, jak stać się nie tylko świetnym piłkarzem, ale także dobrym człowiekiem. Myślę, że właśnie to chciał wyrazić w swojej wiadomości: stałem się piłkarzem, jakim jestem, dzięki temu, kim byłem jako człowiek.
Dorastałeś w bardzo skromnym środowisku, twoi rodzice wiele poświęcili. Byłeś również bardzo nieśmiały…
Rodzicom będę wdzięczny aż do śmierci. Oddali mi wszystko. W gruncie rzeczy nie zawsze trzeba mieć majątek, by być szczęśliwym. W tamtym czasie wystarczało mi to, co mieliśmy. Oczywiście, nie spałem w takim łóżku jak dziś, nie miałem domu, w którym teraz mieszkamy tutaj, w Madrycie, z rodzicami i dziećmi. Ale to właśnie ta droga i te wartości pozwoliły mi dojść do Realu.
A co z nieśmiałością?
Zawsze byłem bardzo nieśmiały. Myślę, że nadal taki jestem. Ale dorosłem, głównie dzięki narodzinom moich dzieci. Musiałem przełamać swoją naturę, choćby po to, by pokazać im drogę, nawet jeśli nie będą mieć 18 lat od razu! Ale to nie tylko ojcostwo – zmieniłem się z różnych powodów.
Jakich?
Moja żona również odegrała w tym dużą rolę. Dała mi pewność siebie. To dzięki niej dziś mogę wyjść na boisko z większą odwagą i być sobą również poza nim.
Aż tak bardzo?
Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że jest dziennikarką. I jak każdy dobry dziennikarz, zawsze krytykuje moje mecze. Zawsze tak było. Kiedy się poznaliśmy, szybko zaczęliśmy rozmawiać o piłce nożnej, czasem się sprzeczaliśmy. Krytykowała mnie, że nie zrobiłem tego czy tamtego podczas meczu. Ale przede wszystkim przekazała mi to, czego mi brakowało: dojrzałość i pewność siebie. To dzięki niej pozbyłem się pewnego rodzaju zahamowań i nieśmiałości na boisku. Miałem już w sobie wiele rzeczy, ale nie pokazywałem wszystkiego, bałem się ocen innych. Ona sprawiła, że zniknęły te złe rzeczy.
Na boisku również bardzo się zmieniłeś. Na początku podobno nawet nie lubiłeś bronić…
To prawda. Ale takie jest życie: zawsze powtarzam, że piłkarz, człowiek, rośnie każdego dnia jako jednostka, jako zawodnik, jako ojciec, syn, brat… Zawsze jest coś do poprawienia. Ale szczerze mówiąc, mały Federico nigdy nie wyobrażał sobie, że rozwinie się aż tak bardzo, zwłaszcza pod względem defensywnym. Myślę, że to właśnie tutaj, w Realu, moje umiejętności defensywne naprawdę się rozwinęły. I wydaje mi się, że to właśnie one pomogły mi dojść do tego poziomu, do stania się zawodnikiem, jakim dzisiaj jestem.
Wspominałeś już, że wejście w świat zawodowej piłki nie było takie proste…
Zdecydowanie, było to skomplikowane. Zwłaszcza przybycie tutaj, do Madrytu. Z ekonomicznego punktu widzenia, przyjazd do Europy daje zupełnie inną sytuację, co ma swoje dobre strony. Ale to również tak ogromna zmiana, że czasami nie wiesz, jak sobie z nią poradzić. Nie dorastałem w miejscu, gdzie łatwo się zarabiało pieniądze. I znów to moi rodzice pomogli mi poradzić sobie jak najlepiej, zachować spokój, stąpać twardo po ziemi, zrozumieć stopniowo ten nowy świat, który się przed nami otwierał. Bo oczywiste jest, że gdy trafiasz do tak wielkiego klubu, wszystko staje się łatwiejsze, cieszysz się tym, możesz chcieć trochę skorzystać z okazji. Rodzice pomogli mi zachować spokój i pozostać sobą, mimo że pieniądze zaczęły napływać.
Można sobie wyobrazić, jak emocjonujące było dla nich, gdy dowiedzieli się, że Real Madryt chce cię pozyskać.
Graliśmy w Copa América U-17 w Paragwaju. Myślę, że to było tuż przed meczem z Argentyną. Moi rodzice spali w tym samym hotelu co my. Poprosili mnie, żebym przyszedł do ich pokoju. Widząc ich twarze, zrozumiałem, że coś się dzieje. Nigdy wcześniej nie widziałem mojego ojca płaczącego. Widok ich w takim stanie był wzruszający. Ale, szczerze mówiąc, zastanawiałem się, czy to nie żart. Potem, gdy zdajesz sobie sprawę, że to prawda, jak możesz wrócić do łóżka? To było jak sen, byłem szczęśliwy.
Odnośnie twojej kariery, Andy Uzal, jeden z twoich najlepszych przyjaciół, zasugerował pytanie: „Zapytajcie go, czy szybciej biegał na treningu, czy na końcu, gdy szedł kupić sobie maxi-kanapkę z salami…”.
Powiedzmy, że w trakcie mojego dorastania nigdy nie byłem zawodnikiem, który uwielbiał trenować. Lubiłem być w domu, grać na ulicy z przyjaciółmi. To właśnie sprawiało mi radość. Treningi nie dawały mi tych samych emocji. Zawsze byłem mniej więcej pasjonatem piłki, ale najpiękniejsze chwile z dzieciństwa to raczej te po meczu, śmiechy z przyjaciółmi i, oczywiście, kanapki z salami.
A dzisiaj, czy można powiedzieć, że lubisz ciężko pracować?
Tak, trochę bardziej. W każdym razie, żeby grać w wyjściowej jedenastce, byłbym nawet gotów stanąć na bramce! No, ale skoro mamy najlepszego bramkarza na świecie, to się nie zdarzy. Tak na poważnie, nauczyłem się bronić, być proaktywnym tam, gdzie trener mnie potrzebuje. Staram się dawać z siebie wszystko, czy to w obronie, czy w ataku. Oczywiście, lubię strzelać gole, ale są momenty, kiedy to nie jest ode mnie oczekiwane. Po meczu muszę czuć, że dałem z siebie wszystko. Tego właśnie nauczył mnie Néstor, o którym wcześniej mówiliśmy: trzeba wracać do domu z poczuciem dobrze wykonanej pracy.
Mając tak wszechstronny profil jak twój, czy nie ryzykujesz rozproszenia, chęci robienia zbyt wielu rzeczy naraz?
Staram się dostosowywać do zaleceń, a to się ostatecznie liczy. Czasami trener chce, żebym grał jako środkowy pomocnik, innym razem na pozycji defensywnej. Grałem nawet na boku obrony zarówno u Zinédine'a Zidane'a, jak i u Carlo Ancelottiego! Daję z siebie wszystko, gdziekolwiek jestem. Czasami to działa, czasami mniej. Uważam jednak, że bycie wszechstronnym daje ci większe szanse na grę w podstawowym składzie.
Dotąd rozmawialiśmy o wielu pozytywnych rzeczach, ale w sportowym aspekcie także przechodziłeś przez trudności. Niektórzy o tym zapomnieli, ale zanim wywalczyłeś sobie miejsce w Realu, był trudny okres wypożyczenia do Deportivo La Coruña…
Tak, to prawda. Spadliśmy z ligi, a nigdy nie przypuszczałbym, że to się tak skończy, biorąc pod uwagę, jakich mieliśmy zawodników. To było przykre, ale pozwoliło mi to dojrzeć. Niektórzy mogli myśleć, że mnie to nie obchodzi, że spokojnie wrócę sobie do Realu. Ale bardzo to przeżyłem. Uważam, że jestem zawodnikiem, który zawsze chce walczyć o barwy, które reprezentuje, i czuć, że dał z siebie wszystko. Spadek z klubem, który szeroko otworzył przede mną swoje drzwi, pozostawił we mnie niezatarte piętno. Mam nadzieję, że wrócą do La Ligi (Deportivo niedawno awansowało do Segunda División po czterech sezonach w trzeciej lidze).
W tamtym momencie wydawało ci się możliwe, że staniesz się kluczowym graczem Realu?
Nie bardzo. Po zakończeniu sezonu w Deportivo nie wiedziałem, czy zostanę, czy nie. Podjęliśmy decyzję, aby spróbować jeszcze jednego roku (na wypożyczeniu), żeby pomóc w awansie. Czułem się winny. Ale wtedy Julen Lopetegui, który był wówczas trenerem Realu, zadzwonił do mnie, mówiąc, że chce, żebym wrócił na okres przygotowawczy. Nie będę kłamać, to była niesamowita radość. I jednocześnie mieszanka uczuć, bo wciąż nie mogłem pogodzić się ze spadkiem. Ale oto mój największy sen zaczynał się spełniać…
To więc Lopetegui był pierwszym, który ci zaufał. Ale później to Zinédine Zidane odegrał ogromną rolę w twoim rozwoju.
Oczywiście, zawsze go podziwiałem jako zawodnika, jako legendę piłki nożnej. Ale później stał się dla mnie kimś jak ojciec. Tak go postrzegałem. Zawsze był uważny wobec mnie, mojej rodziny… To naprawdę to, co najbardziej w nim ceniłem. Niezależnie od tego, czy grałeś dużo, czy nie, zawsze był gotów ci pomóc, zostać po treningu na dodatkowe ćwiczenia. To jest piękne. Tutaj wszyscy mają o nim tylko dobre rzeczy do powiedzenia. Starzy wyjadacze mnie o tym uprzedzali, więc nie mogłem się doczekać pracy z nim. To był przywilej.
A jak jest z Carlo Ancelottim?
Nie widzę zbyt wielu różnic w porównaniu do Zidane'a, są do siebie bardzo podobni. To ta sama wizja piłki nożnej, sposób rozmowy z nami i przekazywania planów. Te same wymagania również. To dwaj trenerzy, którzy doskonale znają każdego zawodnika, którego prowadzą. Stale przekazują też pozytywną energię. To dla nas bardzo cenne.
Sposób pracy Marcelo Bielsy, twojego selekcjonera w reprezentacji Urugwaju, musi się różnić od tego, co oferują Zinédine Zidane i Carlo Ancelotti, prawda?
Z pewnością Bielsa to zupełnie inna wizja piłki nożnej, inny sposób jej przeżywania i przekazywania. Z nim pracujesz o wiele więcej. Fizycznie to wykańcza. I mentalnie też. Czasami twoja głowa mówi: „Jestem zmęczony, jestem zmęczony”. Ale ostatecznie to właśnie to, czego oczekuje podczas meczów. Jest ta wola pressowania, robienia wszystkiego z intensywnością, szaleństwo, które męczy psychicznie, ale przynosi efekty w dniu meczu i daje satysfakcję. Wszystko, co Bielsa mówi, warto chłonąć.
Bielsa jest nazywany El Loco. A w Realu, kto jest najbardziej szalony w drużynie?
Antonio (Rüdiger), bez najmniejszych wątpliwości. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ten gość jest taki zwariowany. Ale na co dzień to raczej pozytywne, że mamy kogoś takiego w szatni.
W jakich aspektach chciałbyś jeszcze się poprawić?
W sposobie atakowania przestrzeni. Muszę to robić częściej. Powiedziałbym też, że muszę zyskać więcej spokoju i klarowności w grze. Muszę koniecznie zachować swoją intensywność, to pragnienie dawania z siebie wszystkiego, w stylu urugwajskim, ale jednocześnie z większym spokojem i jasnością umysłu. No i warto by było poprawić moją lewą nogę, żeby grać bardziej precyzyjnie. Jeszcze trochę pracy przede mną.
Carlo Ancelotti ciągle mówi: „Trzeba znaleźć równowagę między atakiem a obroną.” Ostatecznie, równowaga, o której mówi twój trener, to trochę jak Federico Valverde, prawda?
Moim zdaniem są zawodnicy, którzy nie muszą naprawdę bronić. Fajnie, gdy czasami nam pomagają, ale to jak z obrońcami – nikt nie oczekuje, że będą atakować przez pełne dziewięćdziesiąt minut, prawda? To kwestia zrozumienia gry. Osobiście, nie przeszkadza mi bieganie dla naszych napastników, żeby mogli z tego skorzystać. Chcę, żeby strzelili dwa lub trzy gole. Staram się też chronić naszych obrońców, żeby mieli spokojny mecz. My, pomocnicy, po prostu staramy się, żeby wszyscy dobrze się bawili.
To Casemiro, Toni Kroos i Luka Modrić przekazali ci te wszystkie wartości?
Gra z nimi pozwala ci zdobyć kilka lat doświadczenia. Dali mi mnóstwo rad. Sprawili, że poczułem, iż jestem w największym klubie na świecie i muszę mieć głód zwycięstw. Ale najważniejsze było to, że traktowali mnie jak brata albo syna. Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobili. To codzienne wzorce, które inspirują swoim nienagannym zachowaniem.
Jakie rady szczególnie utkwiły ci w pamięci?
Case, który jak ja jest Latynosem, zawsze był przy mnie. Ile razy powtarzał mi, żebym ciężko pracował? Mówił mi też, abym cieszył się z tego, że mogę nosić herb Realu Madryt. Ostrzegał mnie: „Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale każdy cykl ma swój koniec”. W ten sposób chciał mi powiedzieć, że trzeba w pełni wykorzystać każdy dzień spędzony w Valdebebas, naszym ośrodku treningowym.
Casemiro miał więc większy wpływ niż Kroos, twój idol?
Ach, Toni… Jako fan odczuwałem tylko podziw dla niego, dla jego umiejętności technicznych i taktycznych. Dałbym mu Złotą Piłkę. A potem poznałem go jako człowieka. Był blisko młodszych zawodników, oferując im rady, pomoc. Zawsze miał dobre intencje. Prawdę mówiąc, już samo rozegranie choćby jednej minuty z zawodnikami tej klasy wystarczyłoby, aby mnie uszczęśliwić.
Dziś to ty nosisz numer 8, który zostawił Kroos. Czy wahałeś się, aby przyjąć to dziedzictwo?
W domu długo rozmawialiśmy o tym z moją żoną Miną! W głębi serca bardziej niż cokolwiek innego chciałem ten numer, ale nie wiem, miałem wątpliwości, bałem się, że nie sprostam oczekiwaniom. Mówimy o zawodniku, który zapisał się w historii tego klubu, historii futbolu. Ostatecznie moja żona powiedziała: „Musisz wziąć to, na co zasłużyłeś. Jeśli klub oferuje ci ten numer, nie odrzucaj go.” Długo się wahałem, zastanawiałem, ale w końcu go przyjąłem – i to w dużej mierze dzięki niej.
Czy teraz uważasz, że to twoja rola, aby być wzorem dla młodszych zawodników?
Teraz, kiedy jestem jednym z najstarszych w szatni, tak. Staram się odgrywać rolę starszego brata dla Ardy i Endricka. Próbuję przekazać im to, czego mnie uczono, kiedy byłem na ich miejscu. Oczywiście, staram się też dobrze bawić z nimi, śmiać się. To sprawia, że wszyscy czują się swobodnie, a to przekłada się na boisko. Tutaj nie widzę zazdrości. Widzę przyjaźń i dużo radości, gdy któryś z kolegów osiąga cel, rozgrywa świetny mecz. Jesteśmy zjednoczeni, silni. Przed nami przez tę szatnię przewinęło się wielu wielkich zawodników. Oni przekazali nam ten głód zwycięstw. Drużyna jest młoda, ale naprawdę odziedziczyła tę chęć wygrywania wszystkiego.
Czy zespół jest już gotowy w tym sezonie?
Cóż, myślę, że obecnie jesteśmy najlepszą drużyną na świecie. Trzeba tylko zachować ten głód, o którym mówiłem. Powinniśmy też popracować nad naszymi pierwszymi połowami. Czasami wchodzimy na boisko trochę zbyt rozluźnieni, jakbyśmy wszystko zostawiali na drugą część meczu. Musimy to wyeliminować, spróbować dominować nad rywalem od samego początku. W 80. minucie wszyscy naciskają mocniej, wszyscy dają z siebie wszystko. Myślę, że powinniśmy starać się mieć taką postawę już od pierwszego gwizdka.
W tym sezonie poznałeś Kyliana Mbappé. Jaki jest na co dzień od momentu, kiedy tu trafił?
Spektakularny! Wszyscy wiemy, że Kylian jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. To ogromna satysfakcja, że mamy go tutaj, dzięki Bogu. Cierpiałem przeciwko niemu, gdy grał w PSG lub reprezentacji Francji. Jest nieuchwytny. Dziś mam szczęście, że jest moim kolegą z drużyny. Mogę z tego korzystać, a moje dzieci mogą go oglądać. Trzeba pamiętać, że wiele osób mówiło, że jego przyjście przyniesie problemy, że będą konflikty… Wszystkie te plotki zniknęły. To naprawdę wspaniały człowiek. I jego hiszpański jest imponujący, lepszy niż mój.
Podobnie jak on, jesteś teraz jednym z 30 najlepszych piłkarzy na świecie, ponieważ zostałeś nominowany do Złotej Piłki…
Dla mnie znalezienie się na liście 30 to coś niesamowitego. Na świecie są miliony piłkarzy, to nie byle co. Ale wiem, kto jest nominowany, i jestem jeszcze daleko od wygrania. Ogłoszenie listy było ogromną radością. Nie tylko dla mnie, ale także dla mojej rodziny i osób, które pracują u mego boku. To było moje dziecięce marzenie i miałem okazję zobaczyć, co oznacza Złota Piłka, kiedy Luka czy Karim ją zdobyli tutaj. To była ogromna radość dzielić się z nimi tym sukcesem i chciałbym wkrótce znów przeżyć to z kimś z drużyny.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze