Bogaci też walczą (i nieźle im idzie)
„Chociaż świadomość klasowa kojarzona jest z masami pracującymi, klasom wyższym jej nie brakuje: działają w sposób spójny i efektywny, broniąc swoich interesów”, zaczyna swój felieton na łamach El País Sergio C. Fanjul. Hiszpan to poeta, dziennikarz, felietonista, scenarzysta i pisarz, a także wykładowca w szkole kreatywnego pisania „Hotel Kafka”. Napisał kilka książek w różnych gatunkach i zdobył liczne nagrody literackie.
Pomiar hałasu przed Santiago Bernabéu przed majowym koncertem Taylor Swift. (fot. El País)
Wiemy, że walka klas istnieje. Istnieje do tego stopnia, że inwestor Warren Buffett, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, słynnym cytatem potwierdził nie tylko jej istnienie, ale także bezapelacyjne zwycięstwo swojej klasy. Bogaci wygrywają. Chociaż świadomość klasowa tradycyjnie kojarzona była z masami robotniczymi, które z zaciśniętą pięścią walczyły o swoje prawa, klasy wyższe również posiadają świadomość klasową: działają w sposób spójny i efektywny, choć może bardziej dyskretny, broniąc swoich interesów. Wybitny socjolog Richard Sennett powiedział mi w wywiadzie, że mimo iż żyjemy w czasach skrajnego indywidualizmu, elity pozostają niezwykle korporacyjne: to, co nazywamy zaciętą konkurencją, zostawiają klasom średnim i niższym, które walczą o resztki z ich stołu.
Dziś mówimy nie tyle o samej walce klas, co o tym, jak każda z nich walczy o swoje lokalne sprawy: Real Madryt ogłosił tymczasowe odwołanie koncertów na Santiago Bernabéu z powodu protestów w Chamartín, jednej z najbogatszych dzielnic Hiszpanii, gdzie znajduje się stadion. Jest to pozytywny rozwój, ponieważ niezależnie od bogactwa czy biedy, miasto powinno być przestrzenią wspólnego życia, a nie miejscem służącym wyłącznie do generowania zysków i nadmiernych ekscesów dla jednych, oraz desperacji dla innych. Mieszkańcom uniemożliwiano normalne życie przy dźwiękach Taylor Swift, Karol G czy Romeo Santosa z jego grupą Aventura, królami bachaty. Były to popularne koncerty, skierowane do publiczności, która zdecydowanie nie należy do elity.
Niezależnie od słuszności protestu, niektórych zaskoczyła jego skuteczność, która nie jest tak powszechna, gdy protestują uboższe dzielnice. Przykładem są mieszkańcy San Fermín w Userze, którzy od lat cierpią z powodu działalności Caja Mágica. Szerzej patrząc, ruchy sąsiedzkie często mają trudności, by zostać wysłuchane, niezależnie od tego, czy walczą o zatrzymanie wycinki drzew, ściganie nielegalnych apartamentów turystycznych, czy utrzymanie czystości na ulicach. Tego lata, również w Userze, mieszkańcy zorganizowali „Trasę Kupy”, aby zwrócić uwagę na „góry śmieci i tajemnicze kałuże”, które zalewają wiele madryckich dzielnic. Tego typu ruchy mają szansę na sukces, gdy gromadzą wystarczające poparcie społeczne, co oznacza, że ich ignorowanie mogłoby wiązać się z poważnymi kosztami politycznymi.
Od momentu objęcia urzędu burmistrz Almeida rozpoczął walkę z ruchami sąsiedzkimi, które postrzegał jako niemalże anarchistyczne komórki lub małe sowieckie komuny. Zamknął przestrzenie stowarzyszeniowe, przeniósł miejsca uczestnictwa obywatelskiego, takie jak Medialab, i zamknął miejską rozgłośnię radiową M21. Ostatnim przykładem może być likwidacja przestrzeni dla cennych stowarzyszeń, takich jak Valiente Bangla czy Stowarzyszenie Senegalczyków w Hiszpanii, w czasie, gdy nasila się nazistowska nienawiść do migrantów. Jest to sposób na pogłębianie współczesnej wrogości wobec sąsiadów: burmistrzowie konkurują o organizację najbardziej widowiskowych wydarzeń masowych, miejsca na szczytach turystycznych rankingów, czy o przyciąganie najkorzystniejszych inwestycji, ale bardzo rzadko o stworzenie najlepszego miejsca do życia dla mieszkańców.
Przypadek mieszkańców obok Bernabéu zwrócił uwagę także dlatego, że gdy myślimy o ruchach sąsiedzkich, pierwsze na myśl przychodzą robotnicze dzielnice, jak na fotografiach Javiera Campano z wystawy Barrios, która niedawno się zakończyła. Dzieci bawiące się na nieużytkach, pranie suszące się w oknach, wóz ciągnięty przez osła przemierzający autostradę M30, transparenty walczące o godne mieszkania. Bohaterski ruch, który zainicjowały rodziny uciekające ze wsi, opuszczając wyludnioną Hiszpanię, by osiedlać się na peryferiach wielkich miast, budując szałasy na błotnistych terenach w Vallecas, San Blas, Carabanchel czy Userze. Dzięki ich walce udało się stworzyć miasto tam, gdzie pod koniec XX wieku wciąż żyło się w warunkach średniowiecznych, bez prądu czy bieżącej wody. Jedno z ich haseł dziś brzmi naiwnie: „Miasto jest nasze”, bo teraz już wiemy, że miasto należy do nielicznych.
Ale natura ruchów sąsiedzkich, zgodnie z poziomem dochodów, doskonale została opisana w artykule mojego kolegi Fernando Peinada zatytułowanym „Aktywizm burżuazyjny kontra aktywizm robotniczy: dlaczego mieszkańcy bogatszych dzielnic są bardziej skuteczni w walce z Almeidą”. W artykule opisana jest walka przeciwko budowie punktów wywozu śmieci – bogatsze dzielnice były w tym skuteczniejsze. Bogate dzielnice mają większy potencjał finansowy, aby wspierać protesty, a także kontakty i wiedzę (prawników, dziennikarzy, socjologów itp.), aby zorganizować walkę administracyjną i sądową oraz poradzić sobie z biurokratycznym labiryntem. Ich transparenty są bardziej profesjonalne, drukowane, a nie malowane na prześcieradłach. Walka z parkingami i tunelem Bernabéu kosztowała mieszkańców „majątek”, jak wspomniano w artykule. „Myślałem o tym długo i niestety muszę przyznać, że sprawiedliwość nie jest dla biednych”, mówi jeden z liderów ruchu sąsiedzkiego.
Jednak nie wszystko w proteście opiera się na kontaktach, tytułach naukowych i pieniądzach. Ruch sąsiedzki, jak opowiada mi jeden z działaczy, mimo braku wymiany pokoleniowej, tradycyjnie jest bardziej stabilny i trwały w dzielnicach o niższych dochodach, z ceglaną zabudową i zielonymi markizami, gdzie wzajemna pomoc i usługi publiczne są bardziej potrzebne, a gdzie historycznie mniej się inwestuje i więcej trzeba walczyć o swoje prawa. Z drugiej strony, w bogatych dzielnicach ruchy sąsiedzkie, bardziej instrumentalne, pojawiają się punktowo, aby zająć się konkretnymi problemami. Może w dzielnicach robotniczych nie ma tylu zasobów, ale jest ugruntowana tradycja, która wie, jak zainicjować konflikt polityczny. Są ludzie, którzy wciąż wierzą, że miasto jest ich.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze