Advertisement
Menu

Nowy format, ta sama era

Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.

Foto: Nowy format, ta sama era
Fede Valverde patrzy na coś, co wygląda mu już znajomo. (fot. Getty Images)

Zapewne choć raz w życiu każdy z nas zdążył się przekonać, że nazwa produktu lub towaru nie zawsze pokrywa się z jego faktyczną specyfiką i właściwościami. Tak oto czarne skrzynki w samolotach są koloru pomarańczowego, orzeszki ziemne wcale nie są orzechami, lecz rośliną strączkową, hamburger nie zawiera szynki, a sok figurujący jako sok z kaktusa obok kaktusa w najlepszym wypadku jedynie sobie stał, bo tak naprawdę równie dobrze można by go nazwać napojem jabłkowym na bazie zagęszczonego soku jabłkowego (35%). Aha, pamiętajcie też, że słynne kapelusze Panama pochodzą  z Ekwadoru. 

Podobnie do niedawna sprawa miała się z Ligą Mistrzów, która przecież nie była ani ligą, ani mistrzów. Gdyby podjąć się próby nazwania tych rozgrywek w sposób oddający stan faktyczny, najcelniejsze byłoby chyba określenie „Klubowe Mistrzostwa UEFA”, ponieważ nawet zawarcie członu „Europy” zamiast „UEFA” byłoby nie do końca zgodne z prawdą. Żeby nie podejrzewano nas o ukryty przekaz dotyczący zjawiska imigracji, zaznaczamy, że chodzi nam po prostu o udział w Champions League ekip na przykład z Izraela, czy Azerbejdżanu. 

Choć zmiana formatu rozgrywek naturalną koleją rzeczy musiała wzbudzić gorące dyskusje, to jednak trudno nie zgodzić się z faktem, że teraz ich nazwa przynajmniej w połowie oddaje rzeczywistość. Liga Mistrzów od tej edycji faktycznie staje się bowiem ligą, a w błąd wprowadzać może nas jedynie mowa o mistrzach,  którzy choć zaiste w niej występują, to jednak nie mają wyłączności uczestnictwa. Opiniowanie nowego formatu Champions League na zasadzie przywłaszczania sobie prawa do konstruowania redakcyjnej linii byłoby nie do końca w porządku wobec współpracowników. Z drugiej strony zwyczajnie wypadałoby napisać kilka słów na temat odczuć względem odświeżonej formuły przed jej wdrożeniem w życie. Autor niniejszej publikacji pozwoli więc sobie na kilka zdań prosto ze swojego serduszka. 

Nowa formuła Ligi Mistrzów przychodzi niewątpliwie w strategicznym momencie i przynajmniej na jakiś czas wyciszy debaty dotyczące powstania Superligi. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że reforma ta była zwyczajnie potrzebna nawet bez groźby wyłonienia się nowego konkurenta na rynku. Faza grupowa, w której po dwóch kolejkach lub jeszcze w ogóle przed jej startem dało się z dużą dozą prawdopodobieństwa wytypować zespoły do awansu, zdążyła się już przejeść. I choć tworzenie jednej wielkiej tabeli w przypadku, gdy nie ma się okazji mierzyć z każdym rywalem, musi siłą rzeczy zachować w sobie jakiś pierwiastek niesprawiedliwości, to jednak w ostatecznym rozrachunku będzie on mniej zauważalny, niż w sytuacji, w której grupa grupie jest nierówna, a liczba punktów gwarantujących awans miała dla każdego inną wartość. 

Nie dojdzie już do anomalii pokroju tych z sezonu 2013/14, gdy z grupy z 7 punktami awansował Galatasaray, podczas gdy z rozgrywkami pożegnać musiało się Napoli mające na koncie 12 oczek. Wspólna tabela dla wszystkich i konieczność zajęcia miejsc 1-8, by uniknąć dodatkowego dwumeczu fazy pucharowej, w znacznej mierze ograniczy też liczbę spotkań o pietruszkę, które nagminnie pojawiały się pod koniec zmagań grupowych. Jedyną zmianą na minus jest jednak ingerowanie w hymn Ligi Mistrzów. Wykastrowanie go z całej swej wzniosłości poprzez grane na trąbce ozdobniki byłoby wystarczającym argumentem, by postawić pomysłodawców takiego rozwiązania przed Sąd Muzyczny, gdyby takowy tylko istniał. No ale zawsze dało się zrobić to mimo wszystko gorzej, zamiast trąbki ornamenty mogły wybrzmiewać na przykład na harmonijce ustnej. 

Real Madryt swoją legendę w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Starego Kontynentu budował jednak przez długie dziesięciolecia niezależnie od panujących reguł. Triumfował w niej zarówno wtedy, gdy dostęp do nich mieli wyłącznie mistrzowie lig europejskich oraz triumfator poprzedniej edycji, a zmagania składały się wyłącznie z rund pucharowych. Zwyciężał też już po przemianowaniu z Pucharu Europy na Ligę Mistrzów, gdy przechodzić trzeba było przez dwie fazy grupowe. Wreszcie świętował niezapomniane sukcesy w formacie, jaki znaliśmy do niedawna. Rozgrywki te po prostu od zawsze płynęły w naszych żyłach bez względu na okoliczności. 

Dzisiejszego meczu ze Stuttgartem nie mamy więc zamiaru postrzegać w żaden sposób jako początku nowej ery. Triumfalna era Realu Madryt wciąż bowiem trwa. Opatrzona została jedynie nowym, jaśniej świecącym po wymianie żarówek szyldem. Miejmy nadzieję, że zabieg ten sprawi wyłącznie, że podczas drogi po kolejne epokowe osiągnięcie będziemy bawić się jeszcze lepiej.

***

Mecz ze Stuttgartem odbędzie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Extra 2 w serwisie CANAL+ online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!